Życie wymyśla niesamowite historie - rozmowa z Anną Fryczkowską, autorką powieści "Starsza pani wnika"
Życie wymyśla niesamowite historie. Z Anną Fryczkowską , autorką ostatnio wydanej powieści "Starsza pani wnika" rozmawia Adrianna Michalewska.
W powieści "Starsza pani wnika" zastosowała Pani ciekawy zabieg. Zbrodnia została usunięta na dalszy plan. Najciekawsze stały się opisy bohaterów. Przyznam, że gdybym nie wiedziała kim jest Anna Fryczkowska, to pomyślałabym, że to pani w wieku emerytalnym. Skąd tak dobra znajomość psychiki starszych pań?
Anna Fryczkowska: Żeby coś nieźle opisać, warto mieć do tego dystans, bo gdy człowiek jest zaangażowany po uszy, wychodzi raczej agitka niż pełnokrwista proza. A skąd wiedziałam, jak to jest po siedemdziesiątce? Mam kilka przyjaciółek w tym wieku, uwielbiam z nimi rozmawiać, kocham to połączenie doświadczenia, ciekawości świata i lekkiego przed nim strachu, obawy przed nowościami.
Te starsze panie są sympatyczne. W przeciwieństwie do starców z „Kobiety bez twarzy”. Kobiety są z natury lepsze?
Anna Fryczkowska:Nie piszę zasad, lecz powieści. I najbardziej nie lubię stwierdzenia, że coś jest „z natury” takie czy siakie, bo z tego rygorystycznego interpretowania tzw. natury narodziło się mnóstwo niebezpiecznych stereotypów. A co do starców – bohaterka „Kobiety bez twarzy” jest nimi przerażona, jak zresztą niemal wszystkim, co spotyka w swoim wiejskim raju, a przecież poznajemy ten świat jej oczami. A wiekowe bohaterki „Starsza pani wnika”? W powieści niektórzy je lubią, inni nie, zależy, kto akurat jest narratorem. Morderca kotów ich nienawidzi i brzydzi się nimi, Jarka niekiedy irytują i przerażają.
Czy ma Pani świadomość, że Pani książki nie zawierają tego koniecznego elementu dramatu, czyli katharsis? Niby wszystko się wyjaśnia, ale oczyszczenia i ukojenia nie ma. Odkładam powieść i nie jestem uspokojona. Zło przyduszone wyłazi spod szafy…
Anna Fryczkowska:Trochę się dziwię, bo zło zawsze u mnie zostaje ukarane, w ten czy inny sposób. Ale mam również satysfakcję, skoro – jak pani mówi – to co piszę, powoduje niepokój i nie pozwala odpocząć nawet po przewróceniu ostatniej kartki książki. Zawsze lubiłam ten moment w horrorach, kiedy po wyjaśnieniu wszystkich tajemnic i zduszeniu zła, w tej ostatniej, ostatniusieńkiej scenie okazywało się, że jednak nie wszystko posprzątano, a spod łóżka wyczołgiwał się gałgankowy klaun i mrugał do widza złowrogim okiem.
Nie unika Pani brutalnych scen w swoich powieściach. Rozumiem, że nie wzoruje się Pani na soft kryminałach na wesoło? Choć przyznam, że początkowo myślałam, że „Starsza pani wnika” będzie bardziej humorystyczna.
Anna Fryczkowska:Brutalność... Cóż, kryminał to idealna forma, by oswajać swoje strachy, wśród nich ten najgorszy, przed śmiercią w bólu. Zbrutalizowana, zaaranżowana śmierć przechodzi z realności w świat opowieści, anegdoty i mniej straszy. A co do humoru: literacko najbliższa jest mi kategoria „i do płaczu, i do śmiechu”, z przewagą śmiechu, ale takiego półgębkiem. Jeśli spojrzeć trochę z boku, to życie, nawet w najboleśniejszych momentach, bywa szalenie zabawne, i bombarduje nas ironicznymi sytuacjami.
Pomówmy jeszcze o kobietach u Anny Fryczkowskiej, dobrze? Wszystkie rozczarowane mężczyznami. Czasy udanych związków już za nami?
Anna Fryczkowska:Ciekawiej pisać o nieszczęśliwych, niż o szczęśliwych związkach, co już zauważył Lew Tołstoj. Udane związki to ja mam w życiu, natomiast w tym, co piszę, lubię odreagować, obśmiewać lęki i traumy, swoje i cudze.
Skoro o tych lękach i traumach. Nie pisze Pani jak Skandynawowie (czyt. Larsson). Wielki świat jest gdzieś z boku. Bohaterowie nie próbują nikogo zbawiać. Ważne są sprawy zwykłych ludzi tu i teraz. Czyje powieści stoją na Pani półce z książkami?
Anna Fryczkowska:Im więcej czytam, tym trudniej mi się zachwycić, ale ostatnio wpadłam po uszy w „Piaskową górę” Joanny Bator. To jest proza!
Jak ostatnio liczyłam, mam w domu parę tysięcy tomów, co nieźle dało mi się we znaki przy pakowaniu ich przed remontem. Mam też oddzielny regał na kryminały, stoją już w dwóch rzędach. Larsson oczywiście też tam zajmuje mnóstwo miejsca (mam swoją drogą wrażenie, że dobrze by mu zrobiło, gdyby trochę podciąć ten tekst, zwłaszcza pierwszy tom). Mam całego Mankella, Akunina, Krajewskiego, Jodełkę, Karin Fossum, Denise Minę, Asę Larsson, Johana Theorina. A jeśli chodzi o makroskalę i zbawianie świata – mamy twórców, którzy się w tym specjalizują, nie śmiałabym z nimi konkurować. Mnie zresztą interesuje codzienność, to co dookoła, skala lokalna, indywidualne lęki, a zbiorowe traumy o tyle, o ile wpływają na jednostkę.
Jeśli mam być szczera, to większości powieści skandynawskich przydałaby się niezła dieta odchudzająca.
Anna Fryczkowska:Amerykanom też by się przydała. Dla mnie te zupy czasem są za rzadkie.
Pani potrafi liczyć znaki graficzne?
Anna Fryczkowska:Kilkanaście lat pracowałam w gazetach, jako dziennikarka i redaktorka i – tak, mam miarę w oku oraz nawyk redagowania, co czasem bardzo utrudnia czytanie. Zwłaszcza przy marnych tłumaczeniach. Po pracy w prasie mam dziennikarskie nawyki, kiedy ma się osiem tysięcy znaków na całą historię czyjegoś życia, waży się każde słowo.
Fryczkowska na tym tle wypada lepiej. Może dlatego, że jest bardziej swojska? Bardziej normalna. Ilu z nas w końcu ma takie dylematy jak dziennikarka, bohaterka ostatnio wydanej powieści Sary Blaedel, która samodzielnie wychowuje synka i może spokojnie wracać do domu w nocy, bo niania zabiera synka na wycieczki po muzeach. Zauważyłam, że Skandynawowie szerokim łukiem omijają sprawy finansowe. Jak już pieniądze, to wielkie. Na szpilki i mieszkanie w Sztokholmie zawsze wystarczy.
Anna Fryczkowska:No nie, Liz Salander musiała przecież prosić kuratora o kasę.
Ona sobie nawet potrafiła nieźle „zarobić”, co potwierdza moją tezę, że paniom w Skandynawii obce są kłopoty dnia codziennego. To irytujące. Nie szukają pieniędzy na przedszkola dla dzieci i ze spokojem znoszą zwyczajne trudności podróżowania po całej Skandynawii, gdzie jak wiem, transport jest drogi.
Anna Fryczkowska:Muszę poszukać jakiegoś kontrargumentu w powieściach, bo zastanawiam się, dlaczego nigdy nie odniosłam takiego wrażenia. Może tam po prostu zdobycze socjalne tak skutecznie ułatwiają samotne macierzyństwo?
Inspiruje się Pani prawdziwymi wydarzeniami? Czyta Pani kroniki policyjne?
Anna Fryczkowska:Pewnie, że czytam. Życie wymyśla nieprawdopodobne historie. Niektóre tak przedziwne, że gdy się je opisze, człowiek naraża się na zarzuty, że wymyślił coś przerysowanego, groteskowego. Rzeczy wyssane z palca często wydają się paradoksalnie bardziej realne.
I na koniec ostatnia sprawa. Zdenerwowała Pani miłośników zwierząt swoją ostatnią powieścią?
Anna Fryczkowska:Oj, niektórych zdenerwowałam, co bardzo mnie zaskoczyło. Nawet moja mam wykrzyknęła ze zgrozą po lekturze „Starsza pani wnika”: Musiałaś tak męczyć te koty?! Kto inny zarzucił mi emocjonalną pornografię. Ciekawe, że nikogo nie bulwersuje cierpienie innego z bohaterów – nauczyciela angielskiego torturowanego przed śmiercią, natomiast tortury na kotach budzą oburzenie. To dobrze, bo w życiu na ogół bywa odwrotnie.
Na takie zarzuty odpowiadam, że nigdy w życiu nie męczyłam kotów. Robi to natomiast mnóstwo podwórkowych sadystów. Zupełnie bezkarnie, bo czy kto widział śledztwo w sprawie otrutego czy poranionego zwierzaka? Ja rozumiem, że policja nie ma środków ani ludzi, tyle że prowadzi to do lekceważenia tego rodzaju zbrodni. Moje bohaterki wzięły sprawę w swoje ręce, samodzielnie znalazły sprawcę, a potem same wymierzyły sprawiedliwość. Opisałam rzetelnie tę zbrodnię, tak że mnie samą serce bolało, opisałam i karę. Szkoda, że w podobnych sytuacjach na ogół tylko taka kara jest możliwa.
Moja kotka kiedyś zwiała mi z domu na noc, wróciła dopiero następnego dnia po południu. Ledwo szła, bo cały grzbiet miała pocięty jakimś ostrym narzędziem. Do dzisiaj nie wiem, kto jej to zrobił. I nie potrafię zrozumieć, dlaczego.
Dziękuję za wywiad.
Wywiad został opublikowany na stronie: http://www.zbrodniczesiostrzyczki.pl