Późnym rankiem, po kolejnej porcji proszków, całkowicie wyłączona z siebie Rita zdobyła się na wielkoduszność i ciepło pomyślała o Myszy. Bo jeśli ona – żona z przeszłości – ma przed sobą hektolitry łez i konieczność odniesienia się do śmierci Adama, to w jakim stanie musi być jego żona z teraźniejszości?
Ostatnio widziała się z Adamem w styczniu. Potem rozmawiali jeszcze kilka razy przez telefon. Nawet się przez ten telefon pokłócili (jak to oni). Więc Rita mogłaby sobie w ostateczności wyobrażać, że Adam wcale nie zginął, tylko po latach wreszcie i ostatecznie zerwali kontakty. Oczywiście tego rodzaju fałszerstwa nie można dokonywać stale. Ale można posiłkować się nim momentami i w ten sposób choć trochę odczyniać śmierć.
A Mysz? Tej została szafa z notatkami Adama, książkami Adama, płytami Adama, komputer, dokumenty, kwity. I ubrania Adama, które przez konsekwentny czas będą systematycznie okradane z zapachu. A do tego wspólny dom, gdzie w każdym kącie walają się świadectwa jego wiecznej nieobecności. I wspólne łóżko...
Na myśl o łóżku Rita wzdrygnęła się. Po części dlatego, że łóżko Adama dzielone z Myszą wciąż pozostawało dla Rity problemem. Po części dlatego zaś, że nawet bardzo odległe wspomnienie ciepłego Adama w łóżku, w zestawieniu z wiedzą o tramwaju, kostnicy i przyszłym grobie, napawało grozą.
Ale szok i pigułki robiły swoje. Rita mogła myśleć nieomal bez emocji. Teraz przypomniały się jej nagle kolonie, na których z koleżankami opowiadały sobie horrory. A potem strasznie się bały. Żeby przezwyciężać grozę, przychodziły jedna do drugiej, i usypiały przytulone.
Później, kiedy w jej życiu rozpoczął się etap rozmów o książkach z serii „plus minus nieskończoność”, przy okazji wszelkich (nieco niemądrych) dyskusji o fizyce, wszechświecie, kwarkach, antymaterii, czarnych dziurach albo teorii chaosu, Rita odczuwała ten sam zimny dreszcz i potrzebę przytulenia się do choćby całkiem obcego rozmówcy. Oczywiście była już wtedy na tyle duża, żeby nie traktować poważnie takiej absurdalnej potrzeby. Teraz ta potrzeba wróciła. I Ricie bardzo zachciało się przytulić do wszystkich uczestników obecnego horroru.
Dlatego dzwoni – najpierw do Jacka. Ten obiecuje przyjechać, ale dopiero za kilka dni. Na razie musi zostać we Wrocławiu. Rodzice Adama poprosili, żeby zajął się wszystkim na miejscu. Wszystkim – to znaczy identyfikacją zwłok, aktem zgonu, no i kremacją. Nie. Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, ale najprawdopodobniej do Warszawy przyjadą już tylko prochy. Nie, nie rozmawiał na ten temat z Myszą. Mysz chce podobno, żeby rodzice podjęli decyzję. No tak, jak zwykle. Właściwie Jacek może chciałby, żeby Rita przyjechała do Wrocławia, jeśli oczywiście ona sama czuje się na siłach. Chyba powinna jednak zadzwonić do Myszy i rodziców Adama, bo ktoś od nich ma się tu pojawić z pełnomocnictwem i rzeczami. Może potem wszyscy tu przyjadą, bo kremacja chyba będzie uroczysta. Jacek nie ma pojęcia, jak trzyma się Wielka Ma. Rozmawiał tylko z ojcem Adama. Ojciec, jak to ojciec, nic nie wiadomo. A on – Jacek? Nie, nie wie zupełnie, jak on sam się trzyma. Pewnie jest w szoku. Całą noc siedzieli razem z Marcinem, Stefanem i
pili. A jutro trzeba będzie zacząć wszystko załatwiać. I to jest oczywiście najlepsze, co mu się mogło w tym całym koszmarze przytrafić. Nie czuje się przez to tak całkowicie bezradny. No, ten akt zgonu i kremację. A już dzisiaj znajomy, który ma chody wszędzie, zadzwonił do krematorium i wstępnie zabukował miejsce. Trzeba było, ze względu na kolejki.
Aha, Marcin zajmie się nekrologami. Z wrocławskiego biura da też nekrologi na kraj i do „Stołecznej”. Czy powinni uwzględnić Ritę we wspólnym nekrologu od przyjaciół? Rozumie, że na razie Rita nie ma pojęcia. Ale mogłaby jakoś jutro, najdalej pojutrze o tym pomyśleć. Powinna też być dzielna. Po prostu nie ma innego wyjścia. Musi przetrzymać. A Jacek bardzo, bardzo mocno ją całuje. I będzie się odzywał.
Dzwonić do rodziców Adama? Albo do Myszy? Agata kręciła głową. Przekonywała, że to nie ma sensu. Że Rita po prostu nie zniesie odrzucenia w takiej chwili. A to odrzucenie, rzecz jasna, nastąpi.
W normalnym stanie Rita może posłuchałaby rady swojej, jak zawsze rozsądnej, przyjaciółki. Choć i to niepewne. Bo przejawiała patetyczną i destrukcyjną skłonność do wiecznych pytań o prawdę. I jeszcze większą skłonność do zapamiętałego grzebania się w popiołach prawdy.
Teraz jednak nie była w normalnym stanie. Przeprowadziła więc w głowie logiczny, choć oparty na całkowicie absurdalnych przesłankach wywód. Z wywodu wynikało niezbicie, że wszyscy, łącznie z Wielką Ma, Myszą, a nawet ojcem Adama, bardzo Rity potrzebują, że Rita jest im po prostu niezbędna. Że żywy Adam dzielił ich może, za to Adam martwy połączy. Przecież nawet zwaśnione rody scalały się po tym, jak musiały stanąć nad grobami ukochanych. Więc oni też – mała, poharatana, wtulona w siebie grupka nieszczęśników – wspólnym lamentem wypowie wojnę niebu najwyższemu. Wspólnym szlochem będzie bić się w beznadziejnej, ale jakże godnej potyczce z nieskończenie obojętnym, bo nieśmiertelnym, kosmosem. Taki sentymentalny obrazek ujrzała w myślach Rita.
Dlatego w pełnym transie dzwoni do Myszy. Odbiera ojciec Adama i bardzo, naprawdę bardzo dziękuje Ricie za telefon. Ania niestety nie może rozmawiać. Nie, jego żona też nie może rozmawiać. Żadna nie jest w stanie podejść do telefonu. Tak, to straszne! Oczywiście, przekaże im wyrazy współczucia. Rita też na pewno bardzo to przeżywa, mimo wszystko. (Nie – Rita się nie przesłyszała.) Tak, i na dodatek to się stało we Wrocławiu – rodzinnym mieście Rity. (Nie – Rita się nie przesłyszała.) Wszyscy są oczywiście wdzięczni Ricie za chęć pomocy. Ale naprawdę nie ma takiej potrzeby. Wszystkim zajmie się Jacek i przyjaciele z Wrocławia. Nie, ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, ale kremacja pewnie odbędzie się we Wrocławiu. Nie, naprawdę nie ma takiej potrzeby. Adam będzie pochowany w rodzinnym grobowcu na Powązkach. Więc tu na miejscu, w Warszawie, Rita będzie miała sposobność uczcić jego pamięć. We Wrocławiu odbędzie się tylko mała uroczystość dla najbliższych. On jeszcze raz dziękuje. Nie będzie niepotrzebnie
niepokoić Rity telefonami. Bo Rita będzie wszystko wiedzieć od wspólnych znajomych albo z nekrologów. Więc spotkają się – tak trudno to wymówić, ale cóż, trzeba – na pogrzebie Adama. On musi już teraz pożegnać Ritę. Ale serdecznie ją pozdrawia.
Pomimo pigułek i szoku Rita znalazła się na powrót we własnej skórze. Było tu strasznie. Ale swojsko. Wykluczenie i odtrącenie to przecież jej stare, znajome śmieci. Czuła się koszmarnie. Ale po ludzku. Strącenie w gorące, lecz znajome i ciasne piekło wydawało się lepsze niż poprzedni, nieważki spacer wśród niezmierzonych, lodowatych przestrzeni.
Wpadając w siebie, Rita poczuła, że jej hektolitrowa bańka w gardle za chwilę eksploduje. Rozsadzi już nie tylko oczodoły, ale całą czaszkę. Ostatnim wysiłkiem woli zdołała nakłonić Agatę, żeby tamta ją zostawiła. Obiecała, że zadzwoni, jak będzie czegokolwiek potrzebowała albo jak poczuje się gorzej. (Gorzej – czyli jak właściwie? O to Rita oczywiście nie spytała.) Za to żachnęła się przy standardowym pytaniu – czy aby na pewno może zostać sama? Na koniec, w zawstydzeniu, przyłapana na słabości absolutnej, zdążyła jeszcze zamknąć za Agatą drzwi na wszystkie dwa zamki.
A potem już rzuciła się w płacz nad własnym sieroctwem. I w tym szlochu, przeplatanym łkaniem i spokojniejszymi łzami, falami złorzeczenia, paniki, chwilami ulgi i całkowitego wyczerpania, po tygodniu Rita dopłynęła do pogrzebu Adama.
Dzień wcześniej, na wszelki wypadek, odwołała swoje pacjentki na najbliższy miesiąc. Ale potem, już zupełnie spokojna, skończyła pisać dwa zaległe tekściki. Jeden do „Osobowości” – o wpływie umiejętności odraczania pozytywnych wzmocnień na rozwój kariery. Drugi dla pisma „Mama” – o wpływie stosowania negatywnych wzmocnień na wychowanie dzieci. (Albo na odwrót – wszystko jedno.) Gdy szczęśliwie wysłała oba, nie pamiętała ani słowa. Ale była zadowolona. Po raz kolejny przekonała się bowiem, że jeśli pozwoli sobie na kompletny rozpad i eksplozję żałości, to na koniec, tuż pod rozpaczą, natknie się na wspaniałe, sprężynujące dno i cudownie się od tego dna odbije. Rita kolejny raz pomyślała o komforcie, jaki daje pełna świadomość emocji. Znów pobłogosławiła matkę za brak stabilnego domu i tak zwanej normalnej rodziny. Miała teraz przewagę nad innymi. Jej znajomi z pełnych rodzin (beznadziejnych, ale pełnych) zwykle nie pozwalali sobie na luksus odczuwania własnych dramatów. Bali się ostatecznej rozpaczy i
rozpadu. Dlatego ich dno było muliste, bagienne. Z nią było inaczej, bo nie dbała o pozory ładu (byleby tylko w chwilach żałości nikt, ale to nikt i nigdy jej nie zobaczył). Swoje wspaniałe, sprężynujące dno zawdzięczała Rita po części specyficznemu wychowaniu, po części swojej totalnej naturze i egzaltacji. Nie na darmo była córką kobiety, która miała osobowość diwy operetkowej. Tak zwykła myśleć o sobie. Było jednak coś, co różniło ją od matki. Bo kiedy Rita dosięgała dna, emocje nagle cudownie ją opuszczały. Pozostawał sarkazm. Siła Rity.
Może to przez ten sarkazm dzień pogrzebu Adama wydał się Ricie kwintesencją nieadekwatności. Słońce, które, jak wiadomo, powinno się było wyłączyć albo chociaż dyskretnie wyciszyć, pracowało na pełnych obrotach. Świeciło bez cienia letniej intymności, jesiennej nostalgii, zimowej niemocy. Było to bezmyślne, bezczelne, wiosenne „Dur”. Ptaki umawiały się na randki, urządzały autoprezentacje. Samce za pomocą odpowiednich treli wykrzykiwały do samic: Patrz na mnie! Nie na niego patrz, a na mnie, na mnie! Pistacjowe pąki na drzewach eksplodowały jeden po drugim – bez umiaru. Cała przyroda po prostu sprzysięgła się, żeby nie uszanować śmierci Adama.
Potem, ze względu na (jak się wyraził jego ojciec?) najbliższych, Rita tak samo nie uszanowała śmierci Adama. Postanowiła bowiem zostać prawdziwą gwiazdą dzisiejszego pogrzebu. Przyoblekła się w swoje powłóczyste czernie (maskujące i wyzywające zarazem). Może rodzina Adama nie pamięta już, że Rita zawsze tak się ubiera? Może uzna te czernie za uzurpację? Tym lepiej! Do tego ciemne okulary. O, te to już naprawdę są zarezerwowane dla najbliższych. Byłej żonie w żadnym razie nie przysługują. Więc będą doskonałe. Wielofunkcyjne. Przez ponad tydzień Rita prawie nie wychodziła z domu. Czuła się przez to nieprzystająca – jak po grypie. W okularach będzie równocześnie i osłonięta, i widoczna. A oni jeszcze ją popamiętają!
Wypowiadając swoje życiowe credo, tego pięknego, wiosennego dnia Rita poczuła się (wstyd przyznać) wspaniale. Była silna, właściwie niezniszczalna. Miała przecież cel – pogrzeb Adama, na którym zamierza zaznaczyć swoją obecność. Nad tym, jak będzie po spektaklu, Rita nie zamierzała się zastanawiać.
Taksówka zawiozła ją pod kościół Wizytek (oczywiście właśnie u Wizytek – w najbardziej snobistycznym kościele Warszawy – rodzina Adama musiała zorganizować nabożeństwo żałobne). Tam już czekała na nią Agata. W jednej ręce trzymała własną, drobną wiązankę, a w drugiej tachała wieniec Rity. Wieniec w założeniu miał być stonowany. „To się nazywa sztywna wiązanka z pięćdziesięciu czerwonych róż. Ale bez żadnych szarf i dodatków. Może być?” – pytała Agata przez telefon, a Rita przytaknęła, że oczywiście może, że się zgadza.
Nie bez kozery jednak była córką kobiety o osobowości diwy operetkowej. Wieniec okazał się jeszcze bardziej wyzywający niż jej powłóczysta szata i ciemne okulary. Wyglądał jak czerwony transparent z hasłem: „Jestem! Nigdy nie uda wam się mnie wyeliminować! Patrzcie na mnie!” Nawet jego pozorna anonimowość była znacząca. Jakby nie napisano na nim „Adamowi – Rita” jedynie dlatego, że to się rozumiało samo przez się.
Podczas nabożeństwa mistrz ceremonii wyłowił go ze sterty innych i położył przy samym katafalku, przed oczami najbliższych Adama, tuż obok innego wieńca – białego z szarfą: „Adamowi – Anna”. W ten sposób obie z Myszą znowu ustawiono w jednym szeregu.
Kościół był pełen. I to było oczywiście lepsze, niż gdyby ludzie nie dopisali. A i obrządek katolicki, niezależnie od tego, jak bardzo niewierzący był Adam, przynosił ukojenie. W każdym razie większe niż smętne, świeckie imprezy pogrzebowe, które zapamiętała Rita jeszcze z Wrocławia. Wprawdzie ksiądz mówił o sensie bez sensu, ale za to bez charakterystycznej maniery i zaśpiewu.
Po uroczystościach w kościele wielki autokar z tabliczką „Wycieczka” zabrał na cmentarz rzesze starych cioć i wujów z klanu Adama. „Młodzi” klanu, czyli kuzyni i kuzynki Adama (w liczbie dla Rity równie niepojętej), ruszyli na cmentarz własnymi samochodami.
Pod Wizytkami, przez moment, widoczne były linie podziałów. Dawni przyjaciele i znajomi skupili się wokół Rity. Nowi wokół Myszy i rodziny. Trzecią, znaczącą grupę stanowili krytycy, literaturoznawcy, kilku publicystów, dziennikarzy i do tego paru działaczy najprzeróżniejszych stowarzyszeń. Kilkanaście nieznajomych osób stało w skromnych dwójkach lub trójkach, gdzieś poza epicentrami. Grupy w zasadzie nie mieszały się, choć wymieniały między sobą ukłony. Do małych rotacji i przetasowań dochodziło jedynie na obrzeżach. Tylko Jacek żonglował między grupą Myszy a grupą Rity. Prawdopodobnie na obu sprawiając wrażenie, że jest z nimi całym sercem. I tylko poczucie obowiązku i przyzwoitość nakazują mu obskakiwać tamtych drugich.
Na cmentarzu tłum ruszył za meleksem. W morzu wieńców i wiązanek ginęła gdzieś skrzynka wielkości pojemnika na biżuterię. W powietrzu wisiało pytanie – więc po co to wszystko? Kiedy dotarli na miejsce, ludzie rozproszyli się między alejkami, daleko. Ritę ktoś z „jej” grupy przepchnął tak, że znalazła się prawie przy grobowcu, w drugim rzędzie, naprzeciwko rodziców Adama.
Widziała Mysz wciśniętą między Wielką Ma i jakąś kobiecinę w garsonce (pewnie matkę). Kobiecina podtrzymywała Mysz. Trochę jak żandarm aresztanta. Jakby bała się, że Mysz nie tyle się wywróci, co ucieknie. A Mysz wyglądała strasznie. Była wychudzona i zupełnie szara w ciemnopopielatej sukience. Rita starała się nie patrzeć w jej stronę. Nie mogła oglądać swojej przeciwniczki w takim stanie. Zawstydzona zdjęła okulary i przez dobre pięć minut rozpamiętywała okoliczne buty.
Po długiej chwili rozpoczęły się mowy. Było ich chyba ze cztery. Ale Rita przestała słuchać mniej więcej w połowie drugiej – przy patriotyzmie Adama. Pomyślała nawet, że przemówienia wypadłyby zdecydowanie lepiej, gdyby je sam Adam na pogrzeb tych mówców, pożal się Boże, pisał. Czego jak czego, ale dystansu i wyczucia stylu nigdy mu nie brakowało.
Wszystko trwało wieki. I to było o tyle dobre, że można było porzucić myśl o śmierci Adama na rzecz myśli, że nogi bolą i marzy się o tym, by wreszcie pójść do domu. Męcząc się i nudząc, Rita, siłą rzeczy, zerknęła kilka razy w stronę rodziny Adama. A to na ojca, a to na Wielką Ma.
Jak to dobrze, że nie ma dzieci, które mogłyby jej umrzeć. Jak to dobrze, że nie ma ojca, który musiałby jej umrzeć. Jak to dobrze, że mama już umarła i Rita ma to za sobą. W myślach przeliczała, ile ważnych śmierci czeka ją jeszcze. Z prawdziwą ulgą skonstatowała, że już niewiele.
Składania kondolencji, dzięki tłumom, udało się Ricie uniknąć. Pod koniec ceremonii, kiedy ksiądz poszedł, a grabarze, odłożywszy kielnie i wiadro z cementem, zajęli się kwiatami, przez chwilę zdawało się Ricie, że Mysz na nią patrzy. Zsunęła więc na nos swoje ciemne okulary i tak osłonięta zerknęła w jej stronę. I wtedy zrozumiała, jak bezsensowna była ta cała dzisiejsza „akcja znicz”. Bo Mysz rzeczywiście patrzyła prosto na nią, ale wcale jej nie widziała.