W domu, w którym mieszkasz, od dawna nie ma spisu lokatorów, a twoi koledzy, stojąc bezradnie przed numerycznym domofonem, dzwonią do ciebie z komórki, żeby zapytać o numer mieszkania. Kiedy odkręciłeś z drzwi wizytówkę, poczułeś się jeszcze bezpieczniej. Odprężyłeś się, siadłeś przed komputerem, wysłałeś do pracy zaległy raport, potem (a co tam!) CV do konkurencji, zajrzałeś na naszą-klasę, kupiłeś na Allegro perfumy dla narzeczonej, napisałeś post o wkurzającym polityku, a teraz wszedłeś tu, czytasz recenzję i zastanawiasz się nad zakupem najnowszego Deavera. Tak, zdecydowanie tak. To jest książka dla ciebie. I dla mnie.
Znakiem firmowym Deavera jest superinteligentny morderca, ekspert w jakiejś wysokospecjalistycznej dziedzinie. Jego pojedynek ze stróżami prawa przypomina mistrzowską partię szachów. Wygrywa ten, kto potrafi przewidzieć więcej ruchów przeciwnika. Sparaliżowany kryminolog Lincoln Rhyme ściga zbrodniarzy nie opuszczając swego apartamentu na Manhattanie i często, choć nie zawsze, dopada ich na końcu. Rozbite okno jest drugą po Błękitnej pustce powieścią z cybermordercą, śledzącym swoje ofiary przez Internet. I pierwszą, która nie jest tylko kunsztowną łamigłówką, kompletnie oderwaną od potocznych doświadczeń. To pierwsza powieść Deavera, w której zagrożenie, choć może nie tak spektakularne, może dotyczyć kogokolwiek z nas. Żyjąc, zostawiamy ślady. Ślady stóp, ślady palców. Cyfrowe ślady – PESEL, NIP, REGON, CV, posty, profile, zdjęcia, adresy, nicki, loginy, hasła, komentarze, listy zakupów i ciasteczka z odwiedzanych stron – życie na widelcu. Cóż prostszego, jak wcielić się w twoją wyśnioną księżniczkę?
Odnaleźć jako daleki kuzyn albo kolega z przedszkola? Zwabić w pułapkę i zabić? Zabić, to zresztą prostackie i nudne. Można zostawić przy życiu, igrając z ofiarą. Można zniszczyć czyjąś karierę, doprowadzić do bankructwa, wsadzić do więzienia, ugodzić w najbliższych, odebrać tożsamość… Dostęp do danych to majątek, dostęp do zintegrowanych baz to pokusa boskiej wszechmocy. Najbezpieczniej jest w slumsach. Albo w dżungli. W każdym razie tam, gdzie nie sięga jeszcze globalna pajęczyna.