Bernhard - wielki czy nie?
Thomas Bernhard to wzorcowy przykład twórcy, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Mało który pisarz potrafi u czytelników tak wielkie i skrajne emocje jak austriacki prozaik. Osobników nie mogących Bernharda ścierpieć nijak nie uda się nam przekonać do (ich zdaniem - urojonej i niczym nieuzasadnionej) wielkości austriackiego prozaika.
Irytuje ich zarówno wymagająca forma, styl (długie, wielokrotnie złożone zdania, liczne powtórzenia i wariacje, opętane monologi zamiast tradycyjnej fabuły), jak i treść tej prozy - wściekłe ataki na Austrię i Austriaków, niekończące się egzystencjalne tyrady, pisane żółcią ataki na głupotę całej ludzkości, krytyka wszystkich i wszystkiego. Czytanie Bernharda nigdy nie jest doświadczeniem miłym i przyjemnym. To raczej przeczołgiwanie się przez kolejne obsesyjne monologi, mozolne przedzieranie przez gęstą siatkę mocnych zdań, niewygodnych prawd i (często) niesprawiedliwych sądów.
Właściwie od samego początku, od momentu publikacji powieści "Mróz" w 1963 roku, krytycy i jurorzy literaccy podzielili się na tych, którzy Bernharda cenili i tych, którzy nie chcieli o nim nawet słyszeć. Biorąc pod uwagę ataki na pisarza, liczne negatywne recenzje czy paszkwile poświęcone jego twórczości, którymi sam zainteresowany chlubił się i brzydził jednocześnie, przyznać trzeba, że z pozazdroszczenia godną regularnością wręczano mu kolejne literackie nagrody i odznaczenia.