Dzieciobójstwo jako metoda antykoncepcyjna
Grzegorz Wysocki (WP.PL): W "Upadłych damach II Rzeczpospolitej" piszesz obszernie o Marii Zajdlowej, zabójczyni małej Zosi. Zbrodnia Zajdlowej, a przede wszystkim zachowanie morderczyni tuż po jej dokonaniu, bardzo przypomina sprawę Katarzyny W. Zanim porozmawiamy o tym morderstwie, chciałbym Cię w ogóle zapytać o ówczesne dzieciobójczynie, gdyż zdaje się, że, mówiąc brutalnie, dzieciobójstwo było w przedwojennej Polsce jedną z popularniejszych metod antykoncepcyjnych?
Kamil Janicki:Zacznijmy od tego, że przez całe dwudziestolecie trwał gigantyczny spór obyczajowy. Z jednej strony mieliśmy silną prawicę, która po latach 20-tych nie mogła już dojść do władzy z powodu zamachu majowego. Z drugiej - u władzy zamontowała się w teorii liberalna sanacja, która jednak bała się wprowadzić w Polsce jakiekolwiek oficjalne zmiany obyczajowe i narazić się konserwatystom.
Przykładowo nigdy nie usankcjonowano w prawodawstwie II Rzeczpospolitej cywilnych rozwodów. Separacja była potępiana i utrudniana na przeróżne sposoby. Aby się rozstać trzeba było albo zabić swojego małżonka, albo... mieć dużo pieniędzy. W drugim przypadku można było sobie pozwolić na zmianę wyznania lub oficjalne unieważnienie ślubu. Najtańszym rozwiązaniem pozostawał jednak rewolwer. Stąd tak gigantyczna liczba przypadków mężobójstw i żonobójstw w tamtym czasie.