Wydawać by się mogło, iż Letnie przesilenie to kolejne miałkie babskie czytadło na letnie wieczory. Nic bardziej mylnego. Ta powieść to doskonały przykład tego, że można napisać naprawdę dobrą książkę, koncentrując się na sprawach codziennych, nie wykraczając w fabule ponad to, z czym zmagamy się my, nasze rodziny i znajomi. Bohaterkami powieści Carr są cztery zupełnie różne, zaprzyjaźnione ze sobą kobiety.Cassie to pielęgniarka, która nie ustaje w wysiłkach, by spotkać tego jednego, jedynego i wymarzonego księcia na białym rumaku. Problem w tym, że tacy to już chyba gatunek wymarły. Julie z kolei wyszła za mąż zaraz po ukończeniu szkoły za mężczyznę będącego jej pierwszą miłością, ma trójkę dzieci i ogromne problemy finansowe, które wystawiają na próbę jej idealny, jak mogłoby się wydawać postronnym obserwatorom, związek. Marty odkryła, że jej mąż stał się zaniedbanym nudziarzem, więc zaczyna się zastanawiać nad odejściem od niego, szczególnie, że na horyzoncie pojawił się jej dawny ukochany. Beth
zaś, będąca z zawodu ginekologiem, boryka się samotnie z rakiem piersi, nie chcąc obarczać rodziny i przyjaciół dramatem, który przeżywa.
Choć problemy każdej z bohaterek są innej rangi, to autorka każdej z nich poświęciła tyle samo czasu, zgrabnie przenosząc powieściową akcję między ich domami.
Proponuje czytelnikowi lekturę pogodną, pełną wzruszeń, pełną prostych życiowych prawd na temat miłości, przyjaźni i życia. Wystarczająco zabawną, więcej niż poprawnie opowiedzianą i interesującą. Taką, która pozostaje w czytelniczej pamięci nieco dłużej niż trwa lektura, co jest nie lada sztuką. Prowokuje do refleksji i choć nie jest idylliczna, jak mogłoby sugerować zdjęcie umieszczone na jej okładce, niczego jej zarzucić nie można. To taka lektura w sam raz – nie za słodka, nie za mocna, ale prawdziwa i ujmująca.