Wywiad z sekretarzem i wydawcą pamietników Thomasa Mertona
KB: Co uważa brat za najważniejszą z rzeczy, jakie możemy wyczytać w siedmiu tomach dzienników Mertona?
PH: Kiedy je redagowałem, najbardziej uderzyło mnie uświadomienie, jak bardzo dojrzał i rozwinął się przez te wszystkie lata. We wczesnych pismach było widać po prostu talent młodego człowieka, ale Merton do końca życia nie przestał badać nowych terytoriów, angażować się w nowe idee. Jego ciekawość nie znała granic – wybiegała i do rosyjskich mistyków, i do pustelników celtyckich, obejmowała zarówno tradycję wschodniego prawosławia, jak i buddyzm zen. Zawsze żeglował ku dalekim horyzontom, szukał odległych brzegów.
KB: Przypuszczam, że ludzie pytają brata o beatyfikację Thomasa Mertona. Sam myślę, że – dzięki Bogu – nie jest on świętym, a raczej jest świętym w szczególny sposób, pozostając kimś bardzo normalnym – i to najważniejsze. Ale zapewne ludzie czasami pytają o oficjalną betayfikację – co brat o tym sądzi.
PH: To prawda. Odpowiadam, że nie zabiegamy o beatyfikację. Zawszę twierdzę na zasadzie wymówki, iż Merton tak dużo napisał, że procedura byłaby zbyt kosztowna. Jak wiadomo, trzeba by oficjalnie wziąć pod lupę każdą linijkę, a mnie trudno byłoby znieść myśl o konieczności poddania Mertona takiemu dochodzeniu, mającemu sprawdzić teologiczną poprawność jego pism. Uważam, że jego darem – darem, który trwa – było słowo pisane i to ono dociera do ludzi. Kanonizowany i postawiony na plastikowym piedestale, stałby się kimś niedotykalnym, tymczasem jego dzienniki ukazują nam omylną ludzką istotę, wystawioną na wspólne wszystkim zmagania i problemy, starającą się zrobić jak najlepszy użytek z otrzymanych darów. Oczywiście, widać, że zatryumfowała w jego życiu łaska Boża. O ile można o tym wyrokować, z pomocą Pana udało mu się przejść przez wszystko szczęśliwie. Wywodząc się z takiej kultury, z jakiej się wywodził, musiał, wstąpiwszy do klasztoru, zacząć od ogromnego wyrzeczenia, a potem żyć wśród ciągłych
zmagań. A walka trwała dwadzieścia siedem lat, o wiele dłużej niż w przypadku św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Gabrieli czy kilku innych niedawno beatyfikowanych lub kanonizowanych osób. Żyły one w klasztorze krótki tylko czas – pięć czy sześć lat. Ale do życia tam przez dłuższy okres potrzeba, jak sądzę, wiele łaski – i wierności darom Bożym.* Nie przewiduję, by Merton został beatyfikowany za naszego życia. W zakonie nie ma żadnego ruchu na rzecz ustanowienia jego kultu.*