Ale nie wypuścili.
Nawet jak mnie już zamknęli w 2009 roku, to cały czas myślałem, że za chwilę już mnie tam nie będzie i za kilka godzin w samolocie do Londynu będę pisał artykuł pt. "Tydzień w irańskim więzieniu". I nagle z tygodnia zrobiły się dwa, z dwóch trzy, z trzech - cztery miesiące. Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy, że może się stać coś nieprzewidywalnego, że ktoś może podać najbardziej dla nas absurdalne argumenty, ale w takim kraju jak Iran będą one wystarczające, żeby cię zniszczyć. Dlatego prowadzę kampanię "Dziennikarstwo to nie zbrodnia", która zapewnia psychologiczne konsultacje dla dziennikarzy, nie tylko dla tych, którzy byli w więzieniu i są na świeczniku, ale i tych, którzy w każdej chwili mogą do tego więzienia trafić. I to nie dotyczy tylko Iranu, ale i innych krajów, jak Chiny, Erytrea, Rosja, gdzie dziennikarze są torturowani, prześladowani i mordowani. Tam nigdy nie wiesz, co się z tobą stanie, gdy postanowisz chwycić za pióro i napisać coś pod własnym nazwiskiem.
Bo to, co piszesz może być zinterpretowane na opak.
Tak, ale również po prostu dlatego, że jesteś myślącym człowiekiem, a myślący człowiek to zagrożenie dla rządu. Rząd dąży do tego, żeby sprawować kontrolę nad ludzkimi umysłami, chce kierować twoim myśleniem, a jak jesteś niezależnie myślącą osobą, która niejedno w życiu widziała i niejedno wie, automatycznie jesteś traktowany jako wróg, którego trzeba zneutralizować.
Czy po wydarzeniach z 2009 roku wrócił Pan już do Iranu?
Nie, nie mogę tam wrócić. Od razu, jak wyszedłem z więzienia, to zacząłem pisać artykuł dla "Newsweeka", wziąłem udział w kilku wywiadach, w których opowiedziałem wszystko, co się w ciągu tych 118 dni wydarzyło. Po trzech miesiącach irański rząd nałożył na mnie karę i od tamtej pory sukcesywnie ją powiększa. Gdybym wrócił do Iranu, od razu trafiłbym do więzienia.