Morderca i jego ukochany syn
"Ten łysy nada nam się do książki. Podoba się fotografowi. Nazywa się Danilo Hernandez. Plastyczna twarz, wieczny wkurw w oczach, szkielet na wierzchu, piękne dziary, więzienie takie a takie, pod celą numer 42, wszystko jasno widać na skórze, sporo gościu przeżył, naprawdę szacun! Znamy już opowieści stamtąd: woda do picia z karaluchami albo z trupami szczurów, warzywa z robakami, spanie na cemencie, strażnicy bestie, nie ludzie, cela długa na sto metrów, w środku tysiąc chłopa. Dwanaście takich cel. Więzienne gangi. Musisz należeć. Musisz stanąć do walki. Nie stajesz - własny gang cię zabija" - czytamy w innym rozdziale "Eli, Eli".
Tochman pisze, że w slumsach nie brakuje byłych skazańców. Danilo, jeden z nich, nie pamięta nawet, ile osób zabił. Za jedno zlecenie kasował 10 tysięcy pesos, czyli 800 polskich złotych. Za jedno ze swoich morderstw dostał cztery lata więzienia. Dlaczego tak mało? "Pytamy innych o Łysego, a inni się uśmiechają pod nosem: widać był komuś na wolności potrzebny. I prędko wyszedł. I znowu zabił. O tym akurat sam nam opowiada. To był ten drugi raz. Gnój jakiś uderzył mu matkę. Na jego oczach niestety, trzy dni po wyjściu z pierdla. Co było robić, ostatnie tchnienie gnoja nieźle wyglądało, naprawdę super, mnóstwo juchy. Łysy wrócił do więzienia dobrowolnie. A tam pojawił się jakiś prawnik, pogadał z kim trzeba. Wiecie, rozumiecie. Uznali, że nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, Łysy, wypierdalaj na ten swój Onyx. Widać po tej stronie muru był komuś naprawdę potrzebny".