Wyobraźnia po prawej stronie, część trzecia
Powraca przekonanie o sprzysiężeniu mediów uniemożliwiającym otworzenie ludziom oczu na prawdę; niekiedy także o istnieniu planu pognębienia Polski. „Czy naprawdę nie ma już cenzury?” „Czy naprawdę nic nie zagraża dziś Polsce?”
Odstąpię teraz od dywagacji na temat przyczyn przewagi prawicowych światopoglądów w polskiej fantastyce nad poglądami lewicowymi. Niezależnie od tego, czy mam w swych domysłach rację, czy nie, taki kształt literatury jest faktem; sprowokował on krystalizację określonych trendów, powtarzalność określonych motywów, pewne konwencje wyniósł, pewne - stłumił.
Rzuciły mi się w oczy zwłaszcza trzy fenomeny.
CYWILIZACJE JEDNOOSOBOWE
Autorzy prawicowej fantastyki polskiej - świadomie lub nieświadomie - forsują koncepcję człowieka jako istoty absolutnie samowystarczalnej: jednostki, która niesie w sobie całą cywilizację.Więcej: potencjalnie JEST tą cywilizacją, tzn. potrafi w razie potrzeby odtworzyć ją od zera. Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Może „polegać na sobie” - żyć bez państwa, bez społeczeństwa. „Ludzkość to ja” - tak brzmi domyślne motto tej literatury.
Motyw mocnej jednostki stającej przeciwko przeważającym siłom to uniwersalny schemat fabularny. Uderza jednak, do jakiego stopnia idealizacji uległo tu owo samotnictwo, outsiderstwo, życie na marginesie społeczeństwa, a w najlepszym razie - jako wolny elektron w jego materii, nie związany z funkcjami, organizacjami, rodziną, nie wspominając o państwie.
Ulubionym - i właściwie w myśl takiego światopoglądu jedynym współcześnie możliwym - modelem życia protagonisty okazuje się free-lancer wolnego zawodu lub podobny „duch nieskrępowany”. Stąd np. mieliśmy redaktora Tomaszewskiego i redaktora Aleksandrowicza z cyklów fantastycznych opowiadań - odpowiednio - Konrada Lewandowskiego i Rafała Ziemkiewicza, gdzie podobieństwo było tak duże, że sprowokowało nawet proces o plagiat. Bliskie założenia ideowe prowadzą do nieodległych realizacji praktycznych; obaj autorzy opierali się w literaturze na własnych doświadczeniach, pozostając wiernymi swojej filozofii życiowej także in real life. Ultymatywnym outsiderem i postacią, która sprzedała setkom tysięcy czytelników typ aspołecznego samotnika, absolutnie samowystarczalnego i marzącego tylko o tym, żeby go ludzie zostawili w spokoju - jest Jakub Wędrowycz Andrzeja Pilipiuka. Nieprzypadkowo też prawie wszyscy autorzy „z prawej strony” przywołują z admiracją Raymonda Chandlera i postać Philipa Marlowe’a. Trend można
prześledzić wstecz aż do antykomunistycznej SF PRL-owskiej: swoisty archetyp stanowiłby tu żywot liftera z Limes inferior Janusza A. Zajdla.
Jeszcze bardziej charakterystyczna jest fascynacja rozmaitymi umiejętnościami i narzędziami pozwalającymi jednostce obyć się bez cywilizacji - bez specjalistów z różnych dziedzin, bez elektroniki, chemii, energii, produktów hi-tech itp., a przede wszystkim - bez związanych z nimi organizacji, koniecznych instytucji. Jarosław Grzędowicz, Andrzej Pilipuk, Konrad Lewandowski z upodobaniem opisują szczegółowo sposoby postępowania bohaterów w sytuacjach, gdy „mogą liczyć tylko na siebie”, dając czytelnikowi bardzo ciekawe wiadomości o sposobie krzesania ognia, wędzenia mięsa, najprostszej produkcji prochu, metodach pędzenia bimbru itp., co w sumie składa się na zbiór podstawowej wiedzy „jak przeżyć po odjęciu państwa, społeczeństwa i cywilizacji”.
W udanych realizacjach otrzymujemy tu piękny obraz „heroizmu w małych sprawach”, niezłomności ducha ludzkiego, pochwałę szlachetnego uporu w obliczu przeciwności; w nieudanych - obsuwa się to w MacGyveryzm podszyty lekką mizantropią.
Z identycznego przekonania o naturze ludzkiej wyrasta amerykański surwiwalizm, którego pochodną jest fantastyka postapokaliptyczna, w tym filmy o niedobitkach w świecie opanowanym przez zombies (jak niedawny Jestem legendą).
W istocie ów spór o to, czym właściwie jest człowiek (tj. według czego definiuje się człowieczeństwo), sięga czasów starożytnych. Są tu dwa skrajne stanowiska, dające się sprowadzić do wizji „człowieka-atomu” i „człowieka-tkanki”.
Zwolennicy koncepcji „człowieka-atomu” mierzą człowieczeństwo w układzie bezwzględnym: niezależnie od tego, czy osobnik będzie jedynym żywym egzemplarzem Homo sapiens we wszechświecie, czy członkiem wielomiliardowej cywilizacji - będzie człowiekiem tak samo i w takim samym stopniu. Nie potrzebuje żadnego zewnętrznego punktu odniesienia. Robinson Cruzoe budował na wyspie pozory cywilizacji z wielkimi trudnościami i dręczony nieustanną tęsknotą - ale już bohaterowie Tajemniczej wyspy Verne’a odtwarzają w skali mikro kolejne zdobycze cywilizacyjne w tryumfalnym pokazie potęgi rozumu i woli człowieka. W fantastyce zachodniej mit pionierów Dzikiego Zachodu przeszedł gładko w mit pionierów kosmosu.
Zwolennicy koncepcji „człowieka-tkanki” utrzymują, iż człowiek jest w pełni człowiekiem jedynie stanowiąc część organizmów społecznych, począwszy od relacji dwuosobowych (rodzic-dziecko, mąż-żona), przez związki z szerszą rodziną i społecznością lokalną, na wspólnocie językowej, kulturowej skończywszy. Człowiek wyjęty spomiędzy innych ludzi nie jest człowiekiem tak samo jak tkanka wycięta z organizmu nie pełni wówczas żadnej funkcji i okazuje się jeno bezużytecznym kawałkiem martwego mięsa. Człowiek to Arystotelesowskie „zoon politikon”: wychowasz go poza gromadą, poza polis - dostaniesz tylko zwierzę.
Zazwyczaj mamy do czynienia z rozmaitymi złożeniami obu poglądów; w polskiej fantastyce wyraźnie dominuje jednak koncepcja pierwsza, istotnie łączona w historii idei z prawicą.
ANTY-POST-MODERNIZM
Ideą, wobec której polska fantastyka ostatnich kilkunastu lat zdołała się określić chyba najwyraźniej, jest postmodernizm.
Z jednej strony mamy wiele przykładów utworów określanych przez samych autorów (i/lub recenzentów) jako „fantastyka postmodernistyczna”. Z drugiej strony postmodernizm stanowi ulubiony cel ataków, szyderstw i karykatur fantastyki prawicowej.
Po-mo jako zjawisko kulturowe to byt tak amorficzny, że nie są do końca w błędzie i ci prześmiewcy, którzy głoszą, że postmodernizm to jest to, co akurat nazywają postmodernizmem media. Podobne Rorschach-idee często jednak najwięcej mówią nam właśnie o osobach je opisujących.
A w powszechnym odbiorze w Polsce postmodernizm literacki sprowadzony został do zbioru dość banalnych chwytów, głównie zabawy cytatami wziętymi z poprzedników i miksowania konwencji fabularnych. Zredukowano rozległy nurt myślowy wyłącznie do jego niekoniecznych cech trzeciorzędnych. Doszło do tego, że czytelnicy reagują jak psy Pawłowa: postać w książce cytuje inne dzieło literackie - ach, więc to postmodernizm!
Tymczasem postmodernizm to przede wszystkim postawa myślowa negująca rozmaite pewniki dawniejszych epok, w szczególności „zupełność” naukowego światopoglądu, nieuchronność postępu technicznego i tę pewność epistemiczną, metodologię dochodzenia do prawdy (także w życiu społecznym), a niekiedy - istnienie prawdy jako takiej. (Z czego, w pośredni sposób, wynika także negacja tradycyjnej narracji „obiektywnej”, a w każdym razie - obnażenie założeń, na których została ona oparta).
W ogromnym uproszczeniu ciąg ewolucyjny wygląda tak: scjentyzm, pozytywizm, modernizm postmodernizm krytyka postmodernizmu, w tym krytyka ze stanowisk ograniczonego racjonalizmu, które m. in. odrzucają relatywizm w przyrodoznastwie, zarazem akceptując słabości rozumowego poznania i rozmaite „Heisenbergowe nieokreśloności” nieusuwalne z samych procesów epistemicznych.
W Polsce tymczasem “fantastyka postmodernistyczna” oznacza prawie zawsze humorystyczną fantasy, w której autor bez przerwy mniej lub bardziej zręcznie puszcza oko do czytelnika, wrzucając w realia historyczne lub realia fantasy odwołania do współczesnej popkultury tudzież rozgrywając tam współczesne fabuły. Autorzy lubujący się w podobnych formułach - Andrzej Sapkowski, Romuald Pawlak, Tomasz Pacyński - nie ukrywają zresztą lewicowych poglądów.
Na przeciwnym krańcu znajdujemy doktrynalny antypostmodernizm fantastyki prawicowej. Który jednakowoż nie jest krytyką postmodernizmu z pozycji po-postmodernistycznych, lecz klasycznym, XIX-wiecznym modernizmem, a nawet premodernistycznym pozytywizmem. Gdzie mamy jeden słuszny - ponieważ wyłącznie prawdziwy - pogląd na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Polski; a wszystkie inne poglądy to oczywiste aberracje, wręcz kłamstwa: głosić je mogą tylko ludzie nieczystego umysłu lub nieczystej duszy.
Hibernację myślową umożliwiła tu sama konwencja science fiction. Ona wprost z pozytywistycznej tradycji podboju kosmosu (autorzy z upodobaniem stosowali nazwy w rodzaju Epoki Rozumu, Ery Nauki, Wieku Racjonalności) przeprowadziła nas w świat komputerowego nerdyzmu i kapitalizmu hi-tech. Jako że także poza SF nie przeżyliśmy przecież fazy kontestacji: hibernowaliśmy w PRL-u.
Nie powinny więc dziwić takie a nie inne afiliacje polityczne polskiej fantastyki. Przykład politycznego nerdyzmu w czystej postaci stanowi - w różnych jej mutacjach - przywoływana tu już UPR Janusza Korwina-Mikke. Korwin-Mikke rozwija rozumowania i programy polityczne z żelazną logiką i konsekwencją nieodmiennie uwodzącymi studentów fizyki, a im bardziej są one logiczne i konsekwentne, tym absurdalniejszymi się jawią ogółowi społeczeństwa - JKM i jego nerdowie nijak zaś nie potrafią pojąć przyczyn swych porażek. „Przecież wystarczy pomyśleć i zrozumieć!” Po czym czynią oczywisty krok następny: „Nie popierają nas, a zatem są głupi”. Co nie stanowi bynajmniej obelgi w ustach nerda-korwinisty, lecz proste stwierdzenie faktu.
Nie ma sporu politycznego - jest wojna z Fałszem i Błędem. Jak często powtarza Korwin-Mikke, gdy jeden twierdzi, że 2+2=4, a drugi, że 2+2=5, to prawda nie leży „gdzieś pośrodku”. Pozytywista nie może uznać równorzędności odmiennej drogi do Prawdy: rozum obejmuje wszystko, więc także poglądy polityczne.
PRL FOREVER
Polska fantastyka prawicowa, zwłaszcza ta „antyunijna”, strasząca wizjami zdegenerowanej, ateistycznej, wielorasowej Europy - posługuje się w opisie świata wzorcami przeniesionymi wprost z tradycji fantastyki czasów PRL-u, nakłada na rzeczywistość po 1989 roku schematy totalitaryzmu komunistycznego.
Najsilniejszym jawi się mit ONYCH: osobowego centrum władzy rządzącego wszystkim zza kulis. Naprzeciwko staje samotny bohater, który rozdarł zasłony iluzji i podejmuje skazaną na niepowodzenie walkę - tak samo, jak stawali przeciwko Systemowi bohaterowie socjologicznej SF z lat 70-tych i 80-tych. Tryumfem jest tu samo przejrzenie kłamstwa (wyzwolenie mentalne), bo nie ma mowy o realnym zwycięstwie. Jakżeby ono miało właściwie wyglądać?
Poczucie bezalternatywności władzy sowieckiej zostało zastąpione przez przekonanie o nieuchronności zgubnych procesów cywilizacyjnych. Integrację europejską (jej fantastyczne odpowiedniki) opisuje się w tym samym nastroju dusznego fatalizmu, który wsiąkł w naszą literaturę po stanie wojennym.
Powraca przekonanie o sprzysiężeniu mediów uniemożliwiającym otworzenie ludziom oczu na prawdę; niekiedy także o istnieniu planu pognębienia Polski. „Czy naprawdę nie ma już cenzury?” „Czy naprawdę nic nie zagraża dziś Polsce?” Geneza jest odmienna, bo podobne hasła-haczyki mają tu na celu po prostu zaciekawienie potencjalnego nabywcy książki - jednak wyjęte z kontekstu łudząco przypominają retorykę sejmową.
Co stanowi cechę właściwą bodaj wszystkim politykom: myślenie zawsze o jedną epokę do tyłu. W literaturze jednak, zwłaszcza fantastycznej, razi.
Tuż po przełomie, na początku lat 90-tych było to poniekąd naturalne, umożliwiło rozkluczenie zardzewiałych zamków masowej wyobraźni i powstanie mocnych, zapadających w pamięć utworów, dobrze oddających ducha czasu. Dziś łatwo wskazywać uproszczenia i schematy w ówczesnych tekstach Ziemkiewicza, Kołodziejczaka, Oramusa i innych; byłaby to jednak ocena nieuczciwa, ahistoryczna, nie oddająca skali trudności zadania, przed jakim stawali autorzy, którym wtem wytrącono z ręki (z myśli) wszystkie dotychczasowe narzędzia do opisu rzeczywistości. Polska fantastyka poradziła sobie z tym wyjątkowo dobrze - przez długie lata wyróżniała się pozytywnie na tle naszej prozy realistycznej.
U Rafała Ziemkiewicza, który pierwszy ujął rzecz w formie literackiej w Pieprzonym losie kataryniarza (na równi ze schematem PRL-owskim wykorzystując schematy z historii rozbiorów Polski) widać wszakże silną ewolucję: późniejsze utwory pokazują obraz coraz bardziej zniuansowany, starają się włączyć w diagnozę rzeczywistości coraz więcej procesów i zjawisk już właściwych dla nowej epoki i nijak niesprowadzalnych do mechanizmów PRL-u (np. rozmaite fenomeny medialne, PR-owskie). W końcu w swojej publicystyce odchodzi Ziemkiewicz od tamtych tez, podobnie jak częściowo zrewidował poglądy na Unię Europejską.
Sporo autorów tkwi jednak w tym „PRL forever” przebranym w barwy unijne.
Poszukiwanie w XXI-wiecznej Europie analogów komitetów centralnych i ubeckich siatek prowadzi nierzadko do swoistego „kreacjonizmu cywilizacyjnego”.
Porównajmy poniższe rozumowania:
”Muszą istnieć ONI, którzy tym wszystkim w tajemnicy sterują - nie mogą to być po prostu procesy cywilizacyjne, walka struktur, reformujących się pod naciskiem konkurencji i zmienianego nowymi technologiami środowiska”.
„Musi istnieć Inteligentny Stworzyciel - ptaki i kwiaty i motyle nie mogły same się pojawić, ktoś je musiał ZAPROJEKTOWAĆ”.
Z drugiej strony patrząc, nikt jako-tako zaznajomiony z realiami współczesnego biznesu, polityki i mediów nie będzie utrzymywał, że obraz przekazywany nam w telewizji i gazetach stanowi wierne odwzorowanie procesów decyzyjnych i historia naprawdę toczy się tak, jak nam to sprzedają telewizje i gazety. Istnieją zależności niejawne; widzimy skutki, nie znamy przyczyn; każda epoka rodzi specyficzny gatunek „szarych eminencji”.
Wszystko zależy od tego, jaki klucz zastosujemy, przez jakie analogie patrzymy na świat. Tak samo absurdalne byłoby wszak opisywanie PRL-u według schematów romantycznej historiozofii. Nie jest prawdą, że każda epoka da się bezstratnie objaśnić przez porównanie z jakąś poprzednią - oznaczałoby to, że w ostatecznym rozrachunku globalna cywilizacja ery informacji jest odmianą plemienia zbieracko-łowieckiego. Tymczasem pojawiają się wciąż zjawiska nowe, nieredukowalne do wcześniej znanych. Trzeba świeżego spojrzenia, teorii przystających do zmienionej rzeczywistości. Nawet przecież kulisy III RP odkryte po aferze Rywina ukazały już zdecentralizowaną, amorficzną sieć powiązań towarzysko-biznesowo-partyjnych, nie zaś spetryfikowany PRL.
Trudno oczekiwać od każdego autora wypracowania własnej, oryginalnej diagnozy. Zawsze jednak można posłużyć się którąś z wielu dostępnych na rynku idei. Jadwiga Staniszkis w opisie przemian społecznych i gospodarczych propaguje na przykład swoisty proceduralizm, biurokratyczną, bezosobową „władzę struktury”. Lech Jęczmyk patrzy na ostatnie trendy w kulturze Zachodu jako na efekt starcia chrześcijaństwa z pogaństwem i szuka wzorców w średniowieczu, starożytności. Istnieją także opisy ogólnocywilizacyjne, wychwytujące fundamentalne jakościowe różnice po przejściu świata przez próg globalizacji, i to zarówno w wersjach optymistycznych (Thomasa L. Friedmana), sceptycznie pragmatycznych (Josepha Stiglitza, Zygmunta Baumana) czy krytycznych (antyamerykanizmu Noama Chomsky’ego, antykapitalizmu Naomi Klein). Itd., itd.
W polskiej fantastyce znajdują one jednak zerowe bądź minimalne odzwierciedlenie; przykrywa ją wielki cień PRL-u. Świadectwem desperackiego poszukiwania lepszych formuł literackich dla uchwycenia zupełnie nowych form opresji cywilizacyjnej są np. opowiadania Cezarego Michalskiego z Gorszych światów. Ale to wyjątek - większość autorów „z prawej strony” gra w schematach myślowych poprzedniego pokolenia.