Czy Celtowie rzeczywiście znajdowali upodobanie w odcinaniu głów przeciwnikom i wieszaniu ich na konarach dębów, uważając to za czyn równie odświętny, co dekorowanie choinki? Czy to możliwe, że z przyniesionej przez matkę fotografii wyjrzy do nas dziewczynka, gotowa spełnić trzy życzenia, niczym bajkowa złota rybka? Czy na szkicu, wiszącym od lat na jednej ze ścian mogą pojawiać się nieproszeni goście? I dlaczego na pudełku, ukazującym w miniaturze ogród niewidomej staruszki, widnieje aż pięć jabłonek, skoro chłopiec, który dopiero co go przemierzył, doliczył się jedynie czterech? Odpowiedzi na te i inne jeszcze pytania najlepiej usłyszeć od mistrza mrożących krew w żyłach opowieści, zwanego powszechnie wujem Mortimerem. Dla Mortimera bowiem wszystko staje się przyczynkiem do rozpoczęcia nowej historii – każdy przedmiot i każda refleksja nieodmiennie prowadzić muszą do kolejnej fabuły, tak różnej od poprzedniej, a jednocześnie równie co ona dramatycznej w swym zakończeniu.
Trudno jednoznacznie osądzić, kim jest Mortimer.Rodzice nieustannie spierają się o to, czy jest on wujem stryjecznym czy też ciotecznym, co nieszczególnie zajmuje samego Edgara – głównego bohatera i jedynego słuchacza tytułowych opowieści zarazem. Znacznie ważniejszy jest dla niego fakt, że to u dalekiego krewnego znajduje on rozrywkę i odrobinę tak potrzebnego dziecku zainteresowania, których próżno szukać we własnym domu. „Byłem jedynakiem, a moi rodzice nie nawykli do zajmowania się dziećmi. Ojciec starał się, jak mógł; kładąc mi dłoń na ramieniu, wskazywał rozmaite przedmioty, lecz kiedy ich w końcu zabrakło, ogarnięty posępną melancholią wyruszał z domu na długie samotne polowania. Matka była osobą nerwową i chyba nie umiała odpoczywać w mojej obecności. Gdy tylko się poruszyłem, zrywała się na równe nogi z cichym okrzykiem, czyszcząc i polerując wszystko, czego dotknąłem bądź na czym usiadłem” – opowiada bez cienia żalu Edgar, w toku akcji zdradzając na swój temat niewiele więcej. Czując się przez
rodziców niezbyt mile widzianym, rozpoczyna on cykl wędrówek do wujowego domu, w którym czas płynie szybciej i o niebo przyjemniej. Wędrówek zresztą dość przerażających, bo zmuszających chłopca do codziennego pokonywania złowieszczego lasu, w którym zdają się czyhać na niego zastępy wiejskich dzieciaków, gotowych uprzykrzyć życie nieproszonemu gościowi.
Sam dom również prezentuje się dość podejrzanie – łukowe, gotyckie okna, w zestawieniu ze spiczastym dachem i rozmaitymi ornamentami przywodzą na myśl stare, sakralne budowle, wizerunku zaś dopełnia wiecznie unosząca się dokoła mgła i cisza absolutna, jaką przerywa jedynie stąpanie chłopca. A jeśli dodać do tego ogrodową furtkę, tak zimną i wilgotną, że palce przemarzają aż do kości, zaniedbane krzewy, przybierające dość nieoczekiwane kształty, przejmujący chłód korytarza i światło świecy, ledwie rozpraszające mrok i tworzące na ścianach groteskowe cienie, atmosferę rodem z horroru mamy zapewnioną. I sam ten fakt już najlepiej pokazuje, jak dobrym strategiem jest Priestley – budowanie napięcia zaczyna on bowiem od opisu nieprzyjaznej przestrzeni, już od pierwszych słów sprawiającej wrażenie złowrogiej i znaczącej. To tutaj zresztą opowiedziane zostaną najstraszniejsze z najstraszniejszych historie i tutaj zbiegną się one w jednym, dość nieoczekiwanym punkcie.
Mocną stroną książki są także jej bohaterowie, reprezentowani przez własne czyny, nie zaś odautorskie wywody. Obok tajemniczego Mortimera i łaknącego jego opowieści Edgara znajdziemy tu interesującą galerię postaci, stanowiących owych opowieści właściwy trzon. Oto pewien chłopiec postanawia wejść na drzewo, choć wyryty na nim napis wyraźnie przed tym przestrzega. Innym razem jedna z dziewczynek chowa się w ogromnym kufrze, nawet nie podejrzewając, jaką towarzyszkę ma u swego boku. Są też i tacy, którzy kradną, uciekają z domu, przybijają do desek żywe jeszcze owady lub podążają za obcymi, nieświadomi czekającego ich niebezpieczeństwa. Pozbawieni cech szczególnych, jakby kryły się za nimi całkiem zwyczajne, znane nam wszystkim dzieci, przeżywają niesamowite historie, pozostawiając po sobie pozornie tylko błahe przedmioty – choć określenie „przeżywają” nie wydaje się tutaj specjalnie szczęśliwe…
Czy to wuj Mortimer traci zdolność odróżniania fantazji od rzeczywistości, czy może rzeczywistość jest nieco inna, niż życzyłby sobie tego nasz zdrowy rozsądek? Czy czające się w zaroślach dzieciaki zechcą skrzywdzić Edgara? Czy mgła, spowijająca las, utrudni chłopcu powrót do domu? I jakim cudem wuj Mortimer znalazł się w posiadaniu tych wszystkich przedmiotów, tak dziwnie odpowiadających przywoływanym przez niego opowieściom? W Opowieściach grozy wuja Mortimera pytania mnożą się wraz z każdą kolejną stroną, a jedna historia jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna od drugiej. Książka Priestleya, przeznaczona dla nastoletniego przede wszystkim odbiorcy, powinna więc zainteresować go bez dwóch zdań. Atrakcyjne wydanie, szkatułkowa kompozycja i nieznośna atmosfera wujowskiego gabinetu skutecznie przyciągają uwagę i nie pozwalają na ani chwilę znużenia. I nic dziwnego, że sam Edgar czuje się w końcu jak „pasażer na szczycie diabelskiego młyna, który dopiero teraz dostrzegł, gdzie się znalazł”. Niestety,
nie zauważa on również w porę, kto owym młynem steruje.