Władze Chin wzywają: potrzeba więcej cenzorów!
Wielki Mur chińskiej cenzury nieco się kruszy. Przy okazji protestów policja i algorytmy nie nadążają z kasowaniem postów, komentarzy i filmików uderzających w partię komunistyczną.
Zhao Lijian, rzecznik prasowy ministerstwa spraw zagranicznych Chin, nerwowo przeglądał papiery, rozglądając się po sali. Przed chwilą dostał pytanie od dziennikarza agencji Reutera: - Biorąc pod uwagę protesty w całych Chinach przeciwko polityce zero-COVID, czy Chiny rozważają zakończenie tej polityki, a jeśli tak, to kiedy?
Lijian zachowywał się, jakby nie usłyszał pytania. Spojrzał w dół i zaczął przeglądać kartki, jakby tam szukał odpowiedzi. Przetasował notatki jeszcze raz. I jeszcze raz. W końcu, po minucie ciszy, znalazł rozwiązanie. – Czy może pan powtórzyć pytanie? – rzucił.
Dziennikarz Reutera zrobił drugie podejście: - Biorąc pod uwagę ostatnie protesty w całych Chinach przeciwko polityce zero-COVID, czy Chiny rozważają zakończenie tej polityki, a jeśli tak, to kiedy?
Znów cisza. Kolejna minuta. I w końcu Zha Lijian powiedział: - To, o czym pan mówi, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protesty w Chinach. "Polityka władz wywołuje ferment społeczny i uderza w gospodarkę"
Zhao Lijian kłamał. Cały świat wie, że w Chinach sfrustrowani ludzie starli się z policją. W kilkudziesięciu miastach i na kampusach uniwersyteckich doszło do zamieszek. Ludzie są wykończeni restrykcjami, jakie nałożył na nich rząd.
Chińczycy muszę się ciągle testować, zamykane są całe miasta, blokowane wyjazdy z prowincji do centrów. Ludzie tracą pracę, głodują. W jednym okresie w Chinach w lockdownie siedziało 400 milionów osób. Czuli się jak więźniowie we własnych w domach. Wiele dużych miast, jak Guangzhou i Chongqing, jest niemal całkowicie zamkniętych.
Co ciekawe, ta taktyka nie działa i Chiny dalej mają blisko 40 tysięcy zakażeń dziennie. Chińskie szczepionki słabo zadziałały, a poziom wyszczepienia jest niski. Ponieważ liczba zakażeń rośnie, to restauracje, parki i szkoły są zamknięte. Ludziom wyznacza się, o której mają prawo do godzinnego spaceru. Kod QR, wskazujący, czy są zdrowi, muszą skanować przy wejściu do sklepu czy autobusu.
Co na to partia? "Dziennik Ludowy", główny organ partii, podkreśla potrzebę wytrwałości i wzywa do dalszego przestrzegania polityki zero-COVID. Ale ludzie mają dosyć. Szczególnie aktywni są studenci, a ich niedawne protesty wyszły już poza kwestię lockdownu i dotyczyły także wolności słowa, demokracji i autorytarnych rządów Xi Jingpinga. Jak podaje hiszpański dziennik "El Pais", protestujący nosili np. maski z napisem "404". 404 to kod błędu, który pojawia się podczas próby otwarcia niepasujących władzom stron, portali i mediów społecznościowych.
Cenzorzy nie nadążają
Skąd jednak wiemy o protestach w Chinach, skoro system cenzury został tam doprowadzony niemal do perfekcji?
Prof. Marcin Jacoby, sinolog z Uniwersytetu SWPS w Warszawie, tłumaczy WP:
- Ewidentnie przy tak zmasowanym ataku cenzorzy nie są w stanie wszystkiego wyłapać. Mimo że policjantów-cenzorów w sieci są tysiące, wszystkiego nie da się stłumić w zalążku. Kiedy w mediach społecznościowych, np. w aplikacji WeChat czy Douyin, pojawiają się filmiki z protestów, to czasami potrzeba minutę a czasem dziesięć, zanim cenzor czy algorytm to usunie. W tym czasie te treści można przeczytać i obejrzeć.
Jak partia komunistyczna zamierza z tym walczyć? Administracja Cyberprzestrzeni Chin wydała wytyczne firmom technologicznym, prosząc je o dodanie większej liczby pracowników do zespołów cenzury internetowej — podaje "The Wall Street Journal".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak chińska partia komunistyczna nie ma wpływu na chińską diasporę żyjącą poza granicami kraju. A jak mówi prof. Jacoby, niektórzy Chińczycy żyjący na Zachodzie zbierają filmiki z Chin i publikują na swoich kontach i profilach. Można je więc obejrzeć na Twitterze Chińczyka mieszkającego w Europie, USA czy Australii.
Ale czy Twitter, Telegram i inne media społecznościowe nie są w Chinach zakazane?
Prof. Jacoby: - Chińczycy na co dzień są odcięci od światowego internetu i mogą korzystać tylko ze swojego, wewnętrznego chińskiego. Gdy wchodzą na strony mediów zachodnich, te strony im się nie ładują lub ładują się bardzo długo. Żyją więc w bańce informacyjnej. Jednak co odważniejsi potrafią za pomocą VPN wydostać się poza chiński internet i używają wtedy Twittera czy Facebooka. Jeśli policjant złapie człowieka, który ma zainstalowany na telefonie VPN i korzysta z aplikacji Telegram czy Twittera, to jest powód, żeby ta osoba miała poważne problemy.
Źródłem informacji są wreszcie dziennikarze zagraniczni, którzy pracują w Chinach i byli fizycznie na miejscu protestów. - Był tam np. korespondent "The Economist" czy "The South China Morning Post" – mówi Jacoby.
A co z chińskimi mediami państwowymi, podległymi partii? Jacoby wyjaśnia, że w oficjalnych mediach chińskich nie było żadnych informacji o protestach, za to teraz pojawiły się informacje, że partia komunistyczna będzie uelastyczniać politykę zero-COVID.
- Partia zapowiedziała stopniowe odchodzenie od rygorów. Widać więc, że władza się ugina – mówi sinolog z Uniwersytetu SWPS.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Pytam, czy są jeszcze w Chinach jakiekolwiek wolne media, mające niezależność i swobodę wypowiedzi?
Prof. Jacoby: - Jest wciąż działająca w Hong Kongu i pisząca po angielsku strona "The South China Morning Post". Tam nawet delikatnie informowali o protestach, balansując między strachem przed władzami chińskimi a podawaniem rzetelnych informacji. Ale jeśli chodzi o Chiny kontynentalne, to wszystko jest tam kontrolowane przez partię komunistyczną. Wszystkie media dostają dyrektywy, co mogą mówić i pisać, a czego nie. To jest codzienny wykaz przesyłany z centrali do "dziennikarzy" państwowej telewizji CCTV, radia i gazet.
Partia komunistyczna wciąż stara się udoskonalać cenzurę i zacieśniać inwigilację. Dotyczy to np. chińskich smartfonów.
Jacoby: - Śledztwo dziennikarskie pokazało, że chińskie telefony mają wbudowany system identyfikacji słów kluczowych, groźnych dla władzy. Jeśli więc będąc w Chinach napiszemy w telefonie made in China słowa uznane przez partię komunistyczną za newralgiczne, chiński telefon je zidentyfikuje.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak, jak mówi Jacoby, Chińczycy próbują to omijać: - Chiński jest językiem, w którym jest dużo homofonów, czyli słów, które brzmią tak samo, a co innego znaczą i są zapisane innymi znakami. Możemy więc zastąpić dane słowo czy daną frazę innym, które wymawia się tak samo. Ludzie wymyślają więc zamienniki, żeby nawzajem się rozumieć. Oczywiście algorytmy próbują to wyłapywać, ale jak ktoś jest inteligentny, to jest krok przed maszyną.
Czyli wciąż nie jest to system totalitarny, bo są w nim pewne wyłomy?
Prof. Jacoby: - Partia komunistyczna ma narzędzia, żeby śledzić ludzi w cyberprzestrzeni, wyłapywać wpisy i identyfikować autorów. Można inwigilować każdy smartfon, każde konto na WeChat. Nikt nie jest anonimowy, każdemu można wyczyścić dane, a w ostateczności zapukać do drzwi. Władze w Chinach wciąż eksperymentują ze zintegrowanym Systemem Wiarygodności Społecznej, który może np. uniemożliwić obywatelowi kupno biletu na pociąg, jeśli ta osoba naraziła się władzy. Partia ma nadzieję ten ujednolicić. Na razie w różnych miastach i regionach Chin działają jednak osobne systemy, ingerujące w różnym stopniu w życie prywatne obywateli. Narzędzia więc już są, a przyszłość pokaże, jak zostaną wykorzystane.
Prof. Marcin Jacoby - sinolog, wykładowca Uniwersytetu SWPS zajmujący się zagadnieniami polityczno-społecznymi regionu Azji Wschodniej, szczególnie Chin i Korei Południowej. Autor książek "Chiny bez makijażu" (2016), "Korea Południowa. Republika żywiołów" (2018), "Sztuka perswazji w starożytnych Chinach. Opowiastka alegoryczna w okresie Walczących Państw (453-221 r. p.n.e.)" (2018), współautor podręcznika do nauki języka chińskiego: "Współczesny język chiński" (2008)
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski