16 października rozpoczyna się XX zjazd Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin. Wygląda na to, że Xi Jinping umocni na nim swoją władzę, stając się kimś w rodzaju nowego Mao Zedonga. Dlaczego "wielki renesans narodu chińskiego" zamienia się w totalitaryzm, tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską sinolog, prof. Bogdan Góralczyk.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: Czy po najbliższym XX zjeździe KC Komunistycznej Partii Chin (KPCh), który rozpocznie się 16 października, Xi Jinping zostanie najpotężniejszym przywódcą na Ziemi?
Prof. Bogdan Góralczyk, UW: Na Ziemi może nie, ale w Chinach na pewno.
Nie wiemy, co siedzi w głowie Xi Jinpinga, ale rzeczywiście jest w Chinach tradycja, według której Chiny to Państwo Środka, czyli centrum cywilizacji w ujęciu globalnym. Oni są przekonani, że są numerem jeden. W takim widzeniu cesarz jest jedynowładcą i nikt nie może mu się sprzeciwić.
Xi Jinping chce być właśnie takim cesarzem, czy też nowym Mao Zedongiem?
Coś w tym jest. Xi Jinping odwraca reformę Chin, którą wprowadził jego poprzednik Deng Xiaoping.
Deng był ofiarą Rewolucji Kulturalnej wywołanej przez Mao Zedonga. Został zesłany na chińską prowincję. Siedząc w odosobnieniu na wsi, zadał sobie kluczowe pytanie: dlaczego w Chinach jesteśmy biedni, nie dojadamy, czy wręcz umieramy z głodu, a Chińczycy w Hongkongu, Singapurze, Tajwanie czy San Francisco są zamożni?
Dlatego, gdy w grudniu 1978 r. Deng doszedł do władzy, uruchomił reformy gospodarcze i częściowo polityczne. Nie chciał powrotu samowładztwa. Sam nie chciał być nowym Mao, nie tworzył wokół siebie kultu, choć najważniejsze decyzje i tak podejmował on. Mimo to zbudował system "zbiorowego cesarza" czyli siedmioosobowy Stały Komitet Biura Politycznego KC KPCh.
A teraz Xi Jinping chce ten system rozmontować i zostać jedynym cesarzem? Uda mu się?
Zobaczymy. To będzie kluczowy zjazd. Może nie tak przełomowy jak XX zjazd KC KPZR, kiedy Nikita Chruszczow rozprawił się w tajnym referacie z kultem Stalina, ale równie ważny.
Po pierwsze: zobaczymy, czy Xi, który jest przewodniczącym ChRL, sekretarzem generalnym KC KPCh oraz głównodowodzącym armią, otrzyma przedłużenie swojego mandatu do rządzenia. Zapewne tak. Pytanie: czy tylko na trzecią, pięcioletnią kadencję czy może na dłużej. A może dożywotnio?
Po drugie: przekonamy się, czy do wspomnianego Stałego Komitetu wejdą wyłącznie ludzie Xi Jinpinga, czy może jakieś inne frakcje, np. ludzie ustępującego premiera Li Keqianga.
Może się okazać, że wszyscy będą klaskać równym rytmem, bo nie będzie już opozycji?
Zjazd może być pokazem jedności i siły Xi. Obrady będą ugładzone, bo wszystkie decyzje zapadły już wcześniej, a zjazd będzie już tylko dekoracją, fetą i pompą ku czci.
W końcu od pewnego czasu trwają w Chinach aresztowania wpływowych dotąd ludzi z wewnętrznego kręgu partii. Są aresztowani pod zarzutem korupcji. Zapadają wyroki więzienia, a nawet wyroki śmierci w zawieszeniu.
Czyli tradycyjna czystka?
W Chinach trudno zdefiniować, kto siedzi za prawdziwą korupcję, a kto za to, że jest z innej frakcji partyjnej. Wszyscy są tam tak bogaci, że każdemu pewnie zarzut o korupcję można by postawić. Więc równie dobrze może to być kolejny etap czyszczenia szeregów partii z dysydentów wobec wszechwładnego Xi, zwanego na zewnątrz Chin - Przewodniczącym Od Wszystkiego.
Są tam jeszcze jacyś dysydenci?
Wbrew pozorom w partii komunistycznej był pewien ferment. Związany był głównie z polityką "zero COVID", którą prowadzi Xi.
Pozamykał wielomilionowe miasta w długich lockdownach.
Wszystko zaczęło się jeszcze przed pandemią. Władze już wiedziały, że wirus COVID-19 istnieje i się rozprzestrzenia, ale nie powiadomiły ani swoich obywateli, ani świata zewnętrznego. A kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli, to najpierw Wuhan, a potem inne miasta zostały poddane twardemu lockdownowi.
Xi Jinping był zadowolony z tej strategii. Ale w Chinach ta metoda walki z wirusem trwa do dziś, podczas, gdy świat się już otworzył.
Ponadto okazało się, że dwie chińskie szczepionki są nieskuteczna na wariant Omikron. Zamknięto więc 26-milionowy Szanghaj na 2,5 miesiąca, a później stolicę Syczuanu - Chengdu (21 mln mieszkańców).
W sumie w jednym czasie w różnych miastach pod twardym lockdownem przebywało ok. 400 mln Chińczyków. Bez możliwości opuszczenia miasta, dojazdu do pracy, zarabiania. Ludzie tracili pracę, głodowali. To spowodowało frustracje społeczne, dramaty życiowe oraz wymierne straty gospodarcze.
Ale Xi Jinping nie odstępuje od tej polityki.
Premier Li Keqiang dał kilka razy do zrozumienia, że to nie jest dobra strategia. Zobaczymy, czy temat wypłynie w czasie zjazdu.
HONGKONG i TAJWAN
Jeśli chodzi o opozycję, to prawdziwe niezadowolenie mieliśmy w latach 2019-2020 roku w Hongkongu. Obywatele miasta wyszli na ulice, starli się z policją. To była rewolucja dawnej brytyjskiej kolonii wobec Pekinu.
Zaczęło się od tego, że dwóch obywateli Hongkongu na mocy ekstradycji miało trafić do ChRL pod tamtejszy sąd. Obywatelom Hongkongu to się nie spodobało. Wybuchły zamieszki.
Skończyły się wolności obywatelskie i wolność słowa?
Przywódcy protestów ulicznych trafili do więzienia za terroryzm czy działalność wywrotową. Wielu uciekło do Australii czy Wielkiej Brytanii. Ktoś, kto próbuje teraz prowadzić dysydencką gazetę, idzie do więzienia. Wielu dziennikarzy zostało aresztowanych, redakcje zamknięte.
Następny w kolejce jest Tajwan?
Xi chce zjednoczyć wszystkie chińskie ziemie. Z Hongkongiem już mu się udało. Teraz czas na Tajwan.
Skąd my to znamy. Putin łączy ruskie ziemie: Rosję, Białoruś i Ukrainę. Z tym, że ta ostatnia dzielnie się broni.
Moim zdaniem mamy teraz dwa fronty: Donbas i Tajwan.
Dwa fronty III wojny światowej?
Ta wojna bezpośrednio u naszych granic jest wojną prawdziwą, chyba nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Obok walk Ukraińców z Rosjanami mamy tam jednak i szerszy wymiar – walki Rosji z szeroko rozumianym Zachodem, skupionym wokół USA. To wojna podjazdowa, tzw. proxy war.
Podobną wojnę, tym razem między Chinami i Zachodem (USA) mamy wokół Tajwanu i na Morzu Południowochińskim. Tym samym, po 24 lutego, mamy "gorączkę mocarstw" i puszczone w ruch groźne mechanizmy.
Ale Chiny nie zaatakowały dotąd Tajwanu, tak jak Rosja Ukrainę…
Chiny to nie Rosja. To inna, bardziej wysublimowana kultura polityczna, a nie bojarska. Ta druga, jak pokazał teraz Putin, to walnąć przeciwnika w łeb bez względu na konsekwencje. Chińska natomiast to – jak sugerował Sun Zi – pokonać przeciwnika bez walki, czyli przechytrzyć go, oszukać, przekupić lub skorumpować.
Myślę, że "próbę generalną" chińskiej strategii widzieliśmy tuż po wizycie na Tajwanie pani Nancy Pelosi, gdy przez tydzień prowadzono manewry mające za cel założenie blokady morskiej i powietrznej wyspy.
Przygotowują się do ataku? Kiedy on może nastąpić?
Niewątpliwie rosyjska, nieudana z punktu widzenia Moskwy, ale też Pekinu, agresja w Ukrainie mocno skomplikowała kalkulacje chińskich przywódców i strategów.
Ważny jest jednak fakt, iż Xi Jinping pierwotnie planował modernizację chińskiej armii, w tym przede wszystkim floty, do 2035 r., a niedawno ją przyspieszył do roku 2027. Myślę, że to jest ten horyzont – najbliższe pięciolecie, kiedy Pekin, czytaj: jedynowładca Xi Jinping, będzie chciał ostatecznie rozwiązać "kwestię Tajwanu".
Po co właściwie Chinom Tajwan? Jego zajęcie to same kłopoty - na pewno krwawa wojna, a w przypadku przejęcia, wieloletnia pacyfikacja Tajwańczyków.
Dla obywatela ChRL to pytanie brzmi mniej więcej tak, jak "po co Polakom Gdańsk"? To kwestia "zachowania twarzy". Dla Xi Jinpinga, jak wynika z wielu jego wypowiedzi, najważniejsze zadanie polityczne to scalenie wszystkich chińskich ziem i tym samym dokończenie rewolucyjnego dzieła Mao Zedonga, czego nie udało się zrobić bezpośrednio po 1949 r.
A przy okazji Xi chce pokazać Zachodowi, że Chiny ostatecznie rozliczyły się z głęboką traumą, zwaną "stuleciem narodowego poniżenia" (bainianguochi), czyli okresem, gdy Chiny były przez obce mocarstwa gnębione i rozszarpywane.
Niestety, Tajwan i jego mieszkańcy w tych kalkulacjach się nie liczą. Oczywiście oni – szczególnie po niedawnym "zgrillowaniu" Hongkongu - absolutnie tego zjednoczenia nie chcą. Stoją jednak naprzeciw determinacji chińskiego Wodza, który na dodatek ma pod tym względem wielkie poparcie obywateli ChRL, od przedszkola karmionych tezą, zgodnie z którą Tajwan to nieodłączna część Chin (Zhongguo de yibufen).
Jest jeszcze jeden teren, poza Hongkongiem i Tajwanem, który Chińczycy kolonizują: to mieszkający w Sinciangu chińscy muzułmanie – Ujgurzy.
Świat wie o obozach pracy przymusowej, reedukacji, o odbieraniu dzieci rodzicom i sterylizacji kobiet. Ale to, co my nazywamy obozami pracy, Chińczycy nazywają "ośrodkami doskonalenia zawodowego".
Podobny proces wcześniej można było zaobserwować w Tybecie. Na tereny zamieszkane przez Ujgurów przyjeżdża coraz więcej Chińczyków, zajmują te obszary, robią biznesy. Rodzima ludność zamienia się w mniejszość. Świat się o Ujgurów upomina, ale Pekin zdaje się te zewnętrzne głosy i ostrzeżenia bagatelizować.
RELACJE Z ROSJĄ I USA
Czy Chiny, biorąc pod uwagę wysokie koszty społeczne i gospodarcze walki z pandemią COVID-19, porzuciły marzenia o wyprzedzeniu USA i staniu się supermocarstwem numer jeden?
Te plany nie zostały porzucone, ale zmodyfikowane. Wciąż silny jest chiński nacjonalizm i nasila się polityka militaryzacji kraju.
Chiny przez ostatnie lata, w polityce zagranicznej zamieniły się z potulnej pandy w ziejącego ogniem smoka. Prowadziły tzw. wilczą dyplomację, której nazwa wzięła się od Pułkownika Wilka, fikcyjnego bohatera chińskich filmów sensacyjnych. Jeździł on po świecie i prał po pysku amerykańskich agentów gdzieś w Afryce. To samo próbowały zrobić Chiny na arenie międzynarodowej. Ale Chińczycy przeszarżowali i przed zjazdem trochę się z tego wycofali.
Ich wizerunek popsuło też opowiedzenie się po stronie Rosji po jej napaści na Ukrainę. Teraz się z tego wycofują, zaczynają kluczyć, lawirować.
Dlaczego?
Bo dla nich najważniejsza jest jednak rozgrywka z USA. A teraz Chiny zamiast mieć w Rosji sojusznika, który w trzy dni miał wygrać wojnę i przy okazji dać nauczkę Zachodowi, są uwiązane, bo Rosja nie wygrywa.
Nie na to się z Putinem umawiali, czemu dali wyraz w ważnym komunikacie z 4 lutego tego roku, gdzie w istocie zarysowano nowy ład światowy, polegający na zderzeniu liberalnego Zachodu z reżimami nieliberalnymi czy autokratycznymi.
Czy Xi ma realny wpływ na Putina?
Obu łączą bliskie osobiste relacje, ale to na pewno nie sięga takiego poziomu, by jeden miał wpływ na decyzję drugiego. Chiny natomiast są na tyle dla Rosji ważne, że mogłyby, gdyby chciały, odegrać rolę rozjemcy czy też mediatora. Nie wykluczam, że gdyby w oczach Pekinu największym zwycięzcą konfliktu w Ukrainie, oprócz Ukraińców, miał być Zachód i USA, to wtedy wejdą mocniej z presją na szukanie porozumień pokojowych. Na razie zaangażowane strony chcą walczyć, a nie negocjować.
Czy pogranicze rosyjsko-chińskie nie podlega już teraz kolonizacji ze strony Chińczyków?
Z tą kolonizacją to są raczej mity. Owszem, Chińczycy mocno korzystają z syberyjskich surowców, z lasami włącznie. Jednakże wielkim inwestorem tam nie są, chociaż szybka kolej z Chin do Władywostoku jest budowana.
Na razie Chińczycy są tam obecni i widoczni, ale działają raczej dorywczo i doraźnie, a nie w sposób skoordynowany i dalekosiężny. Strategicznie to nie jest – jeszcze – moment na rewizję granic, bo dla Chin teraz najważniejszy jest bój z USA – o dominację, o Tajwan. W tej walce z USA Rosja, o ile nie pogrąży się w chaosie, jest istotnym partnerem Chin.
Dopiero później ewentualnie sięgnie się po mapy, które sam mam i znam, na których widać, ile to ziem carska Rosja zagarnęła Chinom.
Jak pan profesor ocenia szanse na długofalową poprawę stosunków chińsko-amerykańskich?
Amerykanom urósł bezprecedensowy rywal. Mamy więc nową odsłonę słynnej "pułapki Tukidydesa", czyli zderzenie interesów dotychczasowego hegemona z gwałtownie rosnącym pretendentem. W istocie rzeczy jest to bój o prymat i dominację.
Kwestią otwartą jest czy skończy się na porozumieniu i podziale stref wpływów, czy może na decouplingu, czyli rozwodzie/rozłączeniu gospodarek USA i Chin, a może też obecne starcia handlowe, gospodarcze, medialne, w kosmosie i inne, zamienią się w otwarty konflikt. Trudno teraz przesądzać.
Chciałbym jednak przypomnieć znane w Chinach powiedzenie przypisywanie Konfucjuszowi: "Tak jak nie ma dwóch słońc na Niebie, tak nie ma dwóch cesarzy na Ziemi".
To dlatego Chińczycy odrzucili formułę G-2, czyli takiego duumwiratu Chin i USA, forsowaną u zarania kadencji Baracka Obamy przez niego samego oraz Zbigniewa Brzezińskiego. Płynie z tego wniosek, że wypłynęliśmy na głębokie morze i wysokie fale.
CYBERINWIGLIACJA
Zastanawiam się, czy prosty Chińczyk, taki przeciętny zjadacz miski ryżu, dowie się prawdy o zjeździe z oficjalnej prasy partyjnej? Ciężko mówić w Chinach o wolności słowa, gdy panuje wszechobecna cyberinwigilacja.
O zjeździe się dowie, jak najbardziej. Pełno go będzie w mediach. Ale zobaczy tylko ceremoniały i dekoracje a najważniejsze, gotowe decyzje zostaną mu podane na tejże wspomnianej misce.
Inwigilacja obywateli przyspieszyła w trakcie pandemii. Wprowadzona została na potrzeby badania temperatury, testowania obecności wirusa COVID-19, ordynowania szczepionek i sprawdzania czy ludzie noszą maski.
Wprowadzono powszechny system rozpoznawania twarzy, policyjne drony kontrolujące ludzi z góry, kody QR, śledzenie smartfonów. Ożywiono też starodawny system donosów na sąsiadów. Powołując się na wymogi walki z pandemią, wprowadzono nawet kolory odpowiadające stopniowi zakażenia obywateli: zielony, żółty i czerwony. One dopuszczają bądź zakazują opuszczania domu czy chodzenia na zakupy, do kina, wyjazdu za miasto.
Władze wykorzystały też system bankowej wiarygodności kredytowej. Rozwinęły go twórczo w tzw. system wiarygodności obywateli. Dziś, jeśli podpadłeś partii, obniżają ci punkty w rankingu i w efekcie mogą ci nawet zabronić lotu samolotem, rezerwacji miejsca w pociągu ekspresowym czy rezerwacji hotelu. To dla nas brzmi jak science fiction albo strony z powieści Orwella.
Oczywiście, jak jesteś przystosowany, to nic ci nie grozi. Jak nie kontestujesz polityki partii i Xi, to możesz żyć spokojnie i cieszyć się życiem. Taki cichy społeczny kontrakt.
Czyli jak jesteś posłuszny i siedzisz cicho, to partia da ci najeść się, zarobić i zabawić w barze karaoke? Młodzi to kupują?
Młodzi wiedzą, że warto zapisać się do partii, bo przez nią robi się karierę i pieniądze. A to liczy się Chinach dużo bardziej niż jednostkowe wolności. U nas stawia się na prawa obywatelskie, a w Chinach zaczyna się od powinności i obowiązków wobec państwa i władzy. Członków KPCh jest więc 96 milionów. To partia niespotykana w skali globu.
Zapewne jest w Chinach gigantyczna klasa średnia.
Tak – szacowana teraz na 400 milionów ludzi.
Ale też wciąż są miliony ludzi biedujących na prowincji i przyjeżdżających do metropolii pracować za miskę ryżu?
To się zmienia. Takiej biedy, jak w Indiach, już w Chinach nie ma.
Znam Chiny z autopsji od 1976 r. Jestem świadkiem, że Chiny naprawdę dokonały niebotycznego skoku cywilizacyjnego. Byli na poziomie rozwoju przeciętnego państwa środkowoafrykańskiego, a są mocarstwem numer dwa, którego obawiają się USA. Chiny to dziś państwo wysokich technologii: Huawei, Xiaomi, TikToka, 5G, sztucznej inteligencji, lotów kosmicznych.
Z drugiej strony Chiny mają ostatnio poważne kłopoty z inwestycjami, spowolnieniem gospodarczym i demografią.
Kraj, w którym mieszka 1,4 miliarda ludzi, ma kłopoty demograficzne?
To kłopoty związane z prowadzoną w okresie 1979-2015 polityką jednego dziecka. Dziś młodzi Chińczycy to głównie rozpieszczone jedynaki, które nie chcą mieć dużo dzieci, więc przyrost naturalny maleje. A mieszkanie w centrum Szanghaju czy Pekinu kosztuje w przeliczeniu 100 tys. złotych za metr kwadratowy. Ciężko w takich warunkach o zakładanie rodziny.
Japonia najpierw się zmodernizowała, a teraz się starzeje. A Chiny się starzeją, a wciąż procesu modernizacji nie zakończyły.
Na czym polega specyfika chińskiej drogi rozwoju, ten ich kapitalizm z komunistyczną twarzą?
Trzeba zrozumieć, że Chiny nie naśladują ani Zachodu, ani tym bardziej Rosji. Co prawda przejęli z ZSRR marksizm-leninizm, ale dali mu specyficzną chińską twarz, czyli maoizm. Więc oni wszystko "schińszczają", w tym kapitalizm.
Jak to robią?
Łączą rynek z interwencjonizmem państwowym. A praktycznie, w stosunku do nas, czyli partnerów z zewnątrz to działa tak: podpisuje pan umowę z chińskim małym czy średnim przedsiębiorstwem. To jest prywatna transakcja. Jak wam idzie słabo czy średnio, to nikt was nie ruszy.
Ale jak wam idzie dobrze, to nagle za plecami pańskiego chińskiego partnera pojawia się chińskie państwo. Niby robi pan coś z małym Chińczykiem, ale w każdej chwili ten duży Chińczyk z czerwoną gwiazdą w klapie może się pojawić. I zażądać części zysku lub większego podporządkowania danego biznesu chińskim wymogom.
Z jednej strony Zachód dostrzega potencjalne niebezpieczeństwo ze strony Chin, ale pełnymi garściami czerpie z ich pieniędzy. Nie jest to pewnego rodzaju schizofrenia?
Zachód, w tym USA, "obudził się" na chińskie wyzwanie zbyt późno. Amerykanie dopiero w połowie minionej dekady zrozumieli, z jak wielkim wyzwaniem mają do czynienia. Dlatego gruntowanie zmienili strategię wobec Chin z dotychczasowego zaangażowania w "strategiczną rywalizację", której przejawy widzimy i odczuwamy i u nas, w tym w naszych mediach.
Tyle tylko, że podczas poprzednich dekad zaangażowania powstały niejako naczynia połączone, na co zwracają cenieni przeze mnie chińscy eksperci, jak przykładowo Zheng Yongnian, Wang Jisi, czy Dan Wei. Powiadają oni, że wspomniany wcześniej decoupling, czyli rozwód i rozejście się obu największych gospodarek na świecie, do którego – ich zdaniem – dążą teraz Amerykanie, wcale nie będzie łatwy do przeprowadzenia, bez ogromnych szkód dla nich obu, a przy okazji całego świata.
RENESANS NARODU CHIŃSKIEGO
Co będzie dalej z Chinami?
Xi ogłosił, że wielki renesans narodu chińskiego ma nastąpić na 100-lecie Chińskiej Republiki Ludowej, czyli w 2049 r.
I na czym ten renesans ma polegać?
Nadal nie rozumiemy na Zachodzie, w tym w Polsce, istoty zagadnienia: oto na przestrzeni ostatnich 45 lat odrodziła się wielka chińska cywilizacja.
Tak na marginesie: poświęciłem temu aż trzy książki, często przyjmowane bez zrozumienia, bo tak odmienne od naszych są tamtejsze realia i stosowane rozwiązania.
Rok 2049, stulecie ChRL, w wizji otwarcie przedstawianej przez Xi Jinpinga, to po prostu dokończenie procesu: ma do tej pory powstać na nowo kwitnąca cywilizacja, tyle że o socjalistycznym charakterze. Jak to ma ostatecznie wyglądać, jeszcze do końca nie wiemy.
Co czeka Chiny w najbliższych latach?
1 lipca 2021 r. Xi ogłosił u wejścia do Pałacu Cesarskiego w Pekinie, że Chiny są już społeczeństwem umiarkowanego dobrobytu. Do 2035 r. miały być społeczeństwem pełnego dobrobytu. Ale lockdowny spowodowały, że przywódca się z tego wycofał. Teraz plan jest taki, że Chiny chcą być w niedalekiej przyszłości społeczeństwem innowacyjnym, z dużym udziałem klasy średniej.
Tylko ta klasa średnia ma słuchać partii i nie przeszkadzać? No i klaskać na najbliższym zjeździe KPCh.
Sam jestem ciekaw, czym się zakończy ten zjazd. Pytanie: czy wszyscy, którzy mieli zostać przed 16 października uwięzieni, zostali już uwięzieni.
*Bogdan Góralczyk - profesor w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego. Politolog, sinolog, publicysta oraz były dyplomata (w tym ambasador RP w krajach Azji). Wydał m.in. unikatowy Chiński Tryptyk, na który składają się tomy: "Chiński feniks. Paradoksy rosnącego mocarstwa" (2009, wznowiony 2022), "Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje" (2018) oraz "Nowy Długi Marsz. Chiny ery Xi Jinpinga" (2021).
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski