"William Adams, Samuraj" – obcy w innym świecie [RECENZJA]
Popkultura zna już doskonale Jacka Blackthorne'a z "Shoguna" i Nathana Algrena z "Ostatniego samuraja". Teraz przyszła kolej na Williama Adamsa, który w przeciwieństwie do bohaterów granych przez Richarda Chamberlaine'a i Toma Cruise'a naprawdę rozbił się w średniowiecznej Japonii i zaczął odkrywać nowy świat.
Historia opisana w "Shogunie" Jamesa Clavella, a zwłaszcza jej telewizyjna adaptacja, cieszyła się swego czasu w Polsce wielką popularnością. "William Adams, Samuraj" wydany u nas przez Elemental padł więc na podatny grunt, bowiem komiks zawiera zaskakująco znajomą opowieść o Europejczyku próbującym przetrwać w XVII-wiecznej Japonii. Nie ma mowy o przypadku, bowiem William Adams to historyczny pierwowzór Johna Blackthorne'a, którego "wymyślił" Clavell i sportretował Richard Chamberlaine.
Obejrzyj zwiastun "Pogromcy duchów: Dziedzictwo":
William Adams był angielskim żeglarzem, który płynąc na pokładzie holenderskiego statku handlowego, rozbił się z resztkami załogi u wybrzeży wysp japońskich. W owym czasie cesarstwo było praktycznie odizolowane od świata. Wyjątkiem była m.in. obecność portugalskich jezuitów, którzy łączyli głoszenie Słowa Bożego z utrzymaniem korzystnych dla Portugalii stosunków handlowych. Załoga statku z rotterdamskiej kompanii nie była więc mile widziana, a jezuita Alessandro Valignano przekonał wręcz Japończyków, że Adams i jego ludzie – protestanci - to zwykli piraci.
Anglik trafił do więzienia, ale nie tracąc nadziei, zaczął mozolną naukę języka i kompletnie mu nieznanych obyczajów. Z tej walki o przetrwanie wyszedł jako zwycięzca. Mimo knowań Valignano okazał się zbyt cenny dla Japończyków, by można go było stracić za rzekome piractwo. Tak zaczęła się niezwykła przygoda Williama Adamsa, który patrzył na Japonię epoki szogunatu jak na inny świat.
"William Adams, Samuraj" ma znamiona biografii, ale bliżej mu do opowieści historyczno-przygodowej. Mathieu Mariolle (znany w Polsce chociażby z serii "Thorgal-Kriss de Valnor") skupił się na Adamsie jako rozbitku odnajdującym się w nowych realiach. Gaijinie, który przeżył koszmar japońskiego więzienia i pokonał wiele innych przeszkód, by stać się nieformalnym doradcą najpotężniejszego człowieka w cesarstwie. Mariolle osadził fabułę w konkretnych realiach społeczno-politycznych, stworzył wyraziste postacie i wartką akcję, dzięki czemu "William Adams. Samuraj" to znakomita lektura przygodowa, a nie nudnawy wykład historyczny.
Duża w tym zasługa Nicola Genzianella, który swoimi rysunkami przenosi czytelnika do XVII-wiecznej Japonii. Architektura, stroje, broń, scenografie bogate w detale – widać, że Włoch włożył mnóstwo pracy w badanie materiałów źródłowych, by "William Adams, Samuraj" był jak najbardziej wiarygodny. Kreska Genzianella nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot, doskonałe rzemiosło europejskiego komiksiarza posługującego się estetyką historycznego realizmu. Włoch ma skłonność do minimalizmu, jego kreska często przypomina szkic bez wykończenia, ale to kwestia wypracowanego stylu. Bo takie "uproszczenia" nie sprawiają, że rysunki są mniej czytelne czy wyraziste. Wystarczy zwrócić uwagę na twarz Ieasu Tokugawy, który jest zaskakująco podobny do aktora Toshiro Mifune.
"William Adams, Samuraj" to wydanie zbiorcze (w oryginale ukazały się dwa albumy) zawierające historię, która trafi w gusta miłośników "Shoguna", ale przede wszystkim wielbicieli średniowiecznej Japonii i wciągającej przygody. Warto zrobić miejsce na półce dla tego komiksu.