Śmierć po raz pierwszy
Pochód na szczyt rozpoczął się dopiero przed 10:30 - stanowczo za późno. Serb, Dren Mandić stwierdził nagle, że musi wymienić butlę z tlenem. Jedynym bezpiecznym miejscem była, znajdująca się niżej, półka skalna. Na poręczówce był taki tłok, że Dren musiał się wypiąć z liny, by minąć idącą za nim Cecile Skog. Wpiąć się z drugiej strony Norweżki już nie zdążył - stracił równowagę i runął w dół. Na chwilę zapadła cisza, po czym zaczęto kontynuować wspinaczkę, wciąż bezmyślnie i nieostrożnie wyprzedzając tych wolniejszych i wisząc na jednej kotwie. Serb spadł? Cóż, tak to w górach bywa.
Zaczął działać instynkt stadny - ludzie minimalizowali konflikt pragnąc zachować status quo, nie narazić się na wstyd i, najlepiej, nie wychylać. Normy i etyka na poziomie 8000 metrów mogą zostać zmodyfikowane tak, aby pasowały do zaburzonego procesu podejmowania decyzji. Uniwersalne prawa moralne, tak szczytne i wzniosłe na poziomie morza, tu ulegają zachwianiu, by uzasadnić kontynuowanie wspinaczki. A że było ich o jednego mniej? Na rachunki przyjdzie czas, gdy wrócą na dół.