„Dubito ergo cogito, cogito ergo sum” – „Wątpię, więc myślę, myślę, więc jestem” – słynne kartezjańskie twierdzenie nasunęło mi się w trakcie lektury książki Agnieszki Przybysz Przyciągnij miłoś i towarzyszyło mi już do ostatniej strony owej publikacji. A dlaczego? Śpieszę z wyjaśnieniami. „Pierwszy całkowicie polski poradnik budowania relacji” – jak informuje wydawca – wprawił mnie w zdziwienie i w zadumę. Poważnie zaczęłam się zastanawiać nad sensem wydawania tego rodzaju książek, a dokładniej, czy tego typu publikacja znajduje rację bytu na polskim rynku wydawniczym. I powstaje zwątpienie pierwsze. Tytuł nośny i być może nęcący, bo kto dziś nie poszukuje miłości i nie chciałby udanego związku uczuciowego? Każdy, ale… Po lekturze przewodnika nagromadziło mi się bardzo wiele „ale”. Autorka publikacji zajmuje się coachingiem relacji i szeroko opisuje swoje doświadczenia z klientami, którzy usiłowali odbudować swoje relacje w związkach partnerskich. O sukcesach metody mają przekonać czytelnika dziękczynne
listy klientów umieszczone we wstępie poradnika – określane jako referencje – które trącą propagandą sukcesu w amerykańskim stylu. Kolejne moje zwątpienie. Sama autorka przemawia we wprowadzeniu co najmniej jak Paulo Coehlo w Alchemiku, pisząc o intencji swojej książki konkluduje: „Niech ta intencja będzie dla ciebie i dla reszty świata inspiracją, dotrze do serc wszystkich, którzy chcą odkryć sekret budowania relacji, jak przyciągnąć miłość do swojego życia oraz stworzyć relacje i związki, które swoją jakością przerosną twoje najśmielsze oczekiwania”. Od tego momentu przestałam wierzyć autorce i przyjęłam postawę sceptyka.
Agnieszka Przybysz przemawia z wielką pewnością i przekonaniem, iż mylić się nie może, a obrana przez nią metoda jest w 100% skazana na sukces. Przyznaję, iż język owego przewodnika dalece mnie drażnił pretensjonalnością. Momentami można mieć wrażenie, jakby autorka liczyła na odbiorcę infantylnego, naiwnego czytelnika, którego należy stale przekonywać szablonowymi i szytymi na miarę przykładami. Książka ocieka aforyzmami różnych mądrych głów, które mają stanowić potwierdzenie tez lub mają być streszczeniem przekazu. Autorka swobodnie miesza pojęcia, wykorzystuje elementy różnych systemów religijnych, tworząc hybrydę, która ma na celu przekonać tych z lewa, z prawa i z centrum. Stosowanie metod paranaukowych nie przeszkadza łączeniu z teologią. Swobodne interpretacje wartości, wypychanie ich własnymi definicjami razi i zniechęca. Jako czytelnik czułam, że jestem wciągania w metody lekkiej psychomanipulacji. Po przeczytaniu rozdziału czwartego straciłam już wszelkie złudzenia i zwątpienie sięgnęło zenitu.
Dlaczego? Nie zdradzę.
W książce możemy dowiedzieć się, czym jest prawo przyciągania – „przyciągasz to, o czym myślisz” oraz prawo odwzorowania – „to co w nas jest wokół nas” – brzmi znajomo – nie czuję, aby odkryto przede mną nieznane lądy. Myśli, myśli, myśli, wszystko dzięki nim się zaczyna, koncentruje i przybiera formy w naszym życiu. Cóż, chyba o tym mówi się dziś już od kołyski. „Wątpię, więc myślę”. Zwątpiłam i pomyślałam. Gdybym miała streścić tę publikację, wyciągnąć kwintesencję, zawarłabym ją w takich twierdzeniach: myślmy pozytywnie, wtedy wszystko się ułoży, „zdrowy egoizm” – cokolwiek to znaczy – jest dobry, kobiety i mężczyźni różnią się mentalnie, inaczej interpretują rzeczywistość, mają różne potrzeby i oczekiwania, należy poszukać złotego środka, wytłumaczyć sobie nawzajem, jakie są nasze oczekiwania. Słowem, autorka nie mówi nic nowego, ponadto co niesie obiegowa wiedza – mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus, przedstawia wartości uniwersalne, które są ważne dla każdego człowieka. Wielki stopień ogólności
podawanych przykładów również nie czyni książki wiarygodnej, wprowadzenia typu: „jedna pani powiedziała, że”, „Piotr powiedział, że”. Po czym następuje wywód, który nic de facto nie wnosi, stanowi jedynie panegiryk dla metody i jej autorki – „byłam żoną alkoholika, podjęłam walkę stosując formy pracy nad sobą, dzięki pani Agnieszce i wszystko się zmieniło”. Co proponuje autorka? List uwalniający, prysznic mentalny, ćwiczenie „Serce”, afirmacje itp.
Na uwagę zasługuje również to, iż publikacja ta ma bardzo konkretnego odbiorcę. Wynika to wyraźnie z przedstawionych deklaracji, relacji – klientami autorki są zazwyczaj osoby z wyższej klasy biznesowej, bez skonkretyzowanej przynależności religijnej, światopoglądowej. Są to osoby pochłonięte pracą, konsumpcjonizmem, zagubione, które wolą mieć niż być. I tu moje kolejne zwątpienie. Miłość jest dla każdego, porady autorki dla wybranych. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby żona maltretowana przez męża alkoholika, której brak na podstawowe potrzeby, pisała listy uwalniające, robiła prysznic mentalny, powtarzała afirmacje, czyszczenie czakr itp. Przykładowi mężowie alkoholicy w tej książce również legitymują się wyższą pozycją społeczną. Książka niewątpliwie jest skierowana do odbiorcy z wysokiego poziomu społecznego, dodatkowo rozmytego światopoglądowo.
Poradnik jest zlepkiem truizmów, które ubrane zostały w nowe pojęcia, nadano im formę naukowości poprzez wykorzystanie chociażby antropologii ewolucjonistycznej, która została dosłownie zastosowana przez autorkę w opisie i konstruowanych metodach pracy z klientem. Myślę, że książka Agnieszki Przybysz idealnie znalazłaby się na rynku amerykańskim, na polskim może być różnie. Moim zdaniem książka niepotrzebna, niekonsekwentna, skierowana do zbyt wąskiej grupy czytelników. Jest wiele dróg do zbudowania dobrych relacji, coaching mnie nie przekonał.