Ryszard Siwiec w szpitalu
Na płycie stadionu w najlepsze trwały dalej dożynki, z głośników płynęła muzyka, ludzie tańczyli. Do szpitala Siwca zabrała nie karetka, lecz nieoznakowany samochód Służby Bezpieczeństwa. Rozległe poparzenia II i III stopnia obejmowały 85 proc. ciała Siwca.
"Pacjent był odseparowany od całego oddziału, leżał w sali, która była dotąd opatrunkową. Łóżko odsunięte od ściany, wokół stojaki, kroplówki" - opowiada jedna z pielęgniarek - "Pacjent był przytomny. Był pod działaniem leków uśmierzających ból, ale mimo wszystko można było z nim rozmawiać. Nie chciał mówić o tym, co zrobił, martwił się jedynie o swoją rodzinę, o dzieci, że przez jego samospalenie dzieci będą cierpiały".
"Mimo naszych usilnych starań, zdawaliśmy sobie sprawę, że w tak ciężkim stanie on nie będzie mógł długo przetrzymać. Zapadł mi w pamięć. Pacjent tak ciężko, tak rozlegle oparzony, który właściwie powinien umrzeć w ciągu kilku godzin, jednak przetrwał cztery dni" - wspomina K. Potocki, lekarz.