Nie śledzę współczesnych kronik kryminalnych, aby orzec, czy takie rzeczy dzieją się lub nie na prawdę, lecz podczas lektury Biesów zastanawiałem się, czy współcześnie możliwa jest powtórka z afery Siegieja Nieczajawa, który wmówił kilku osobom, że należą do pokrywającej cały kraj sieci konspiracyjnej powiązanej z międzynarodowymi organizacjami, dążącymi do obalenia caratu. Co więcej, ów osobnik, również namówił te osoby do mordu na, jakoby skłaniającym się ku denuncjacji, współtowarzyszu. Sprawa zyskała szeroki rozgłos, który wzburzył opinią publiczną na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, a przede wszystkim zainspirowała Fiodora Dostojewskiego do napisania pamfletu, który w ciągu niespokojnych trzech lat zmienił się w jedną z jego najważniejszych książek, która pomimo oskarżeń o antyrewolucyjną tendencyjność, uważana jest za arcydzieło. Czy słusznie? Można się przekonać biorąc do ręki kolejne wydanie powieści, w nowym tłumaczeniu Adama Pomorskiego .
Najnowsze wydanie Biesów zwróciło moją uwagę, z jednej strony drobiazgowymi przypisami i komentarzami zgromadzonymi pod koniec woluminu, a także nieobecnością, często dodawanego aneksu, za jaki służy, odrzucony przez pierwszego wydawcę powieści rozdział - „U Tichona". Dzięki czemu spojrzałem na prozę rosyjskiego klasyka bez egzystencjalnego zadęcia, bez specjalnego współczucia dla „ludzi podziemia", tak maniakalnie opisywanych prze Lwa Szestowa , lecz raczej oczami André Glucksmanna starającego się zrozumieć dzięki tej powieści współczesny terroryzm. „Otóż w powieści Biesy spróbowałem przedstawić te wielorakie i zróżnicowane motywy, które nawet ludzi najczystszego serca i najszczerszego ducha mogą popchnąć do popełnienia tak potwornej zbrodni. Przerażające jest właśnie to, że można u nas dokonać najbezecniejszego, najohydniejszego czynu, czasem wcale nie
będąc łotrem! Nie tylko u nas zresztą, lecz na całym świecie tak się dzieje". Brzmi autorski komentarz do powieści słynącej ze swojego polemicznego charakteru.
„Okrutny talent" kąsa. Pomijając złośliwe opisy, czy to pretensjonalnych elit marzących o upupieniu bezczelnej młodzieży, czy to politycznie zaangażowanej hołoty, dochodzących do ekstremalnych poglądów na rzeczywistość społeczną – wymownym przykładem staną się pomysły ponurego fourierysty Szygalewa, antycypującego podział na istoty „równe i równiejsze", nie mogło się obyć bez osobistych wycieczek. I tak chyba najbardziej pokrzywdzoną osobistością przez Dostojewskiego w powieści jest karykaturalna wersja Iwana Turgieniewa w postaci wieńczącego karierę literacką Karamzina. Celowo wspominam o autorze Ojców i dzieci, gdyż powieść z pewnością opisuje nieudaną sztafetę pokoleń, którą obrazuje nieszczęśliwy, aczkolwiek całkiem wygodny żywot neurotycznego Stiepana Trofimowicza Wierchowienskiego, któremu los nie poskąpił dwóch porażek pedagogicznych. Bo cóż to za syn, taki Piotr Stiepanowicz, którego porównywano ze wspomnianym
Nieczajewem? Bo cóż to za wychowanek, jak kojarzony z kiczowatymi „geniuszami zła" Nikołaj Wsiowodłowicz Stawrogin?
Czyżby złe wychowanie po rosyjsku? Zostawię mądrzejszym od siebie zadanie w przeprowadzaniu lekkomyślnych syntez na temat powieści, która nie grzesząc obiektywizmem przedstawiła panoramę dziewiętnastowiecznych sporów ideologicznych w Rosji, a po którą chętnie, do dnia dzisiejszego sięgają ci, którzy pytają o wpływ modernizacji na poczynania społeczeństw, a także jednostek, czasami przypominających tak przedziwne indywidua, jak nieobyty towarzysko Szatow, czy też snujący filozoficzny dyskurs o samobójstwie inżynier Kiriłłow. Nie dziwię się zatem, że książka cieszyła się ogromnym wzięciem w wieku dwudziestym, stając się z jedną z najważniejszych lektur Alberta Camusa (autora słynnej adaptacji teatralnej), a jej wpływ zdaje się nie słabnąć do dnia dzisiejszego, kiedy po Dostojewskiego sięga się po to, aby lepiej zrozumieć przejawy fanatyzmu i nihilizmu w naszych czasach. Najkrócej rzecz ujmując, lektura obowiązkowa.