Naprawdę rzadko mi się zdarza, by do sięgnięcia po książkę nieznanego mi dotąd autora zmotywowało mnie pierwsze wrażenie - rzut oka na okładkę - a jeszcze rzadziej, by skłoniła mnie do tego nota wydawnicza (która, jak wiem z doświadczenia, często składa się z superlatyw nie znajdujących pokrycia w rzeczywistości). Również tym razem ustosunkowałam się sceptycznie do rozpoczynającego notę cytatu z wypowiedzi Gore'a Vidala („Jego talent wznosi się niebotycznie wysoko ponad poziom nawet najlepszych amerykańskich pisarzy naszych czasów”), bo już kiedyś odniosłam wrażenie, że autor ten miał skłonności do przesadnie entuzjastycznych opinii. A jednak intrygująca grafika, pozostawiająca wrażenie nieokreślonego niepokoju, w połączeniu z fragmentem zdania z okładki („…jest historią niemal mistycznej wędrówki pary małżeńskiej przez Saharę, a jednocześnie metaforą ludzkiego losu”) w nie całkiem wytłumaczalny sposób wzbudziła we mnie przeświadczenie, że
tę książkę będzie warto przeczytać. I chociaż ostatecznie opowieść o niezwykłej wyprawie Kit i Porta Moresby (ciekawe, czy autor, wymyślając to nazwisko, wiedział o istnieniu australijskiego miasta Port Moresby?) okazała się czymś nieco innym, niż sobie wyobrażałam, po lekturze pozostało mi wrażenie pełnej satysfakcji.
Nie dokonała tego sama fabuła, w gruncie rzeczy nieskomplikowana: troje Amerykanów, mniej więcej trzydziestolatków - para małżeńska ze stosunkowo krótkim stażem, ale już trochę sobą znudzona, i ich przyjaciel - wyrusza w podróż po Afryce Północnej. Jest koniec lat 40, nie ma mowy o żadnej zorganizowanej turystyce, a oni nie mają nawet zielonego pojęcia, jak należy się na taką wielotygodniową włóczęgę wyekwipować i jakie zagrożenia czyhają na nieostrożnych podróżników. Ale Afryka pociąga; Port chce znaleźć tam jakąś bliżej niesprecyzowaną odmianę, może bodziec do pisania, Kit najwyraźniej sądzi, że towarzyszenie mężowi w jego podróży marzeń, choć dla niej osobiście średnio atrakcyjne, w jakiś sposób scali pęknięcia, pojawiające się coraz wyraźniej na powierzchni obrazu idealnego małżeństwa. A Tunner, biedny Tunner, tak mało znaczący, że jego towarzysze podróży ani razu nie wymieniają jego imienia, pęta się wokół nich właściwie bez powodu i trafia na boczny tor, nie mogąc w żaden sposób wpłynąć na
podejmowane przez nich decyzje. Szkoda, bo niepojęta wręcz niefrasobliwość Moresbych sprawi, że ich doświadczenia okażą się dalekie od oczekiwanych… i to od oczekiwanych nie tylko przez nich, ale nawet przez czytelnika…
W wykonaniu miernego literata taka historia byłaby pewnie irytująca (zwłaszcza ostatnia jej część, obfitująca w niespodziewane zwroty akcji, jakich nie powstydziliby się autorzy przedwojennych powieści broszurowych), lecz Bowles potrafił nadać jej rewelacyjną oprawę. No, może nie osiągając przy tym poziomu „niebotycznie przewyższającego” Hemingwaya czy Steinbecka , ale w każdym razie sprawiając, że uwaga czytelnika skupia się nie tyle na samych perypetiach Kit i Porta, co na ich osobowościach i na okolicznościach zewnętrznych, doprowadzających do takiego, a nie innego obrotu spraw. Miejsca kolejnych epizodów akcji przedstawione są bez drobiazgowych opisów, czasem zaledwie w kilku zdaniach - a jednak nasycający je klimat niemal namacalnie emanuje z zadrukowanych kartek, dając czytelnikowi kompletną wizję hotelowych pokojów, zatłoczonych arabskich knajpek,
piaszczystych pustkowi. Nie ma tu ani jednego zbędnego słowa; każdy dialog, każda partia narracyjna są do głębi przemyślane i pełne treści. I tylko żal, że para młodych ludzi, zdrowych i niebiednych, potencjalnie stworzonych do tego, by wnieść coś w życie własne i może wielu innych, tak nieubłaganie dąży ku zatraceniu - jak dziewiętnastowieczni dekadenci, jak przegrani bohaterowie z niejednej powieści Scotta Fitzgeralda . O, tak, jeśli chodzi o ukazanie tych niebezpiecznych stanów ducha, niepokoju i irracjonalnych popędów Porta, lęków i zahamowań Kit, bierności Tunnera - autor rzeczywiście sprawił się po mistrzowsku! Toteż mimo pozostałego jeszcze po kilku dniach przygnębienia jestem niezwykle zadowolona, że trafiłam na taką lekturę.