Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:20

Trzeci felieton nocny: Noc, która czeka na każdego z nas

Trzeci felieton nocny: Noc, która czeka na każdego z nasŹródło: Inne
dgzw012
dgzw012

Posępna książka posępnego poety, pana od martwoty, Radosława Kobierskiego, nosi posępny tytuł. Bo choć po polsku Lacrimosę można by nazwać tytułem – na zasadzie bliższego tłumaczenia – „łzawym” czy „płaczliwym”, to nie o jojczenie czy melodramatyczność tu idzie, ale o coś głębszego i cięższego. Nie o „lamentowanie” (nad rozlanym mlekiem) a o Lament. Lament po zmarłym ojcu.

Książki żałobne nie są niczym nowym. Ani w literaturze w ogóle, ani w poezji polskiej w szczególe – wystarczy przypomnieć choćby sztandarowe Treny Kochanowskiego, Ankę Broniewskiego, Orfeusza i Eurydykę Miłosza. Ale ten nurt jest znacznie szerszy, mieści nie tylko arcydzieła. Jurorując tu i tam w konkursach poetyckich natrafiam na zestawy, ba, całe tomiki wierszy poświęcone zmarłym bliskim. Przeważnie są to teksty pozbawione większej wartości literackiej, typowe przykłady pisania terapeutycznego, które, oczywiście, samo w sobie nie jest niczym złym (jeśli tylko ktoś znajduje w pisaniu ukojenie czy pocieszenie, niech pisze), ale obracają się zawsze w tym samym zaklętym kręgu banalnych skojarzeń i wytartych metafor.

Prawdziwa literatura zaczyna się dopiero tam, gdzie czyjeś terapeutyczne pisanie wspina się kilka oczek wyżej; miejsce powtarzalnych obrazów (nieba pełnego aniołków, pustego pokoju, radosnych duchów przechadzających się po łąkach) zajmują obrazy nieoczekiwane, nieoczywiste, uderzające z zupełnie nową siłą, przejmujące. Dzięki temu to, co jednostkowe, osobiste, dotyczące śmierci tego Jasia czy tej Dżesiki, czyjejś matki, czyjegoś dziadka, staje się uniwersalne i pozwala czytelnikowi przyłożyć opowieść o cudzym bólu i osamotnieniu do własnego poczucia utraty. A Lacrimosa Kobierskiego z pewnością do takich książek należy.

Zawsze mnie zachwyca ta paradoksalna prawidłowość: im mniej obiegowa i ogólnikowa jest rzeczywistość zakreślona w wierszu, im bliższa jest czyjegoś prywatnego korzonka, konkretnej sieni, spiżarki, butów na słomiance, prywatnych opowieści i mitologii, tym bardziej staje się wspólna, tym łatwiej się w niej odnaleźć komuś, kto zostawiał buty w innym przedpokoju, przechodził przez inny korytarz, miał na półkach inne książki i płyty; oto uzyskiwane dzięki temu poczucie bliskości, domowej intymności relacji i rozmów, staje się silniejsze niż rekwizyty. Jest w tym coś krzepiącego.

dgzw012

I tak właśnie pisze Kobierski (ale inni nasi znakomici poeci śmierci, choćby Tkaczyszyn-Dycki czy Suska, którzy też swoje opowieści o końcu snują w bardzo konkretnych miejscach i sytuacjach, zaludniając je całą armią przypadkowych, zdawałoby się, osób i sprzętów): przez te wiersze, przez ich miarowe trójwersy, przypominające nieco biblijne wersety, przelewa się rzeka konkretów. Najrozmaitszych. Pewna powierzchnia rzeczy, od której można się odbić do spraw uniwersalnych.

Mamy zatem szczegółowo opisane Cztery fotele z czasów kawalerki/ (Tylko tyle wniósł ojciec w posagu), które stają się wymownym znakiem przyzwoitości kogoś, kto nie dorobił się gdzieś na boku. Kiedy indziej (trochę jak Suska) Kobierski gra rekwizytami z dzieciństwa, prezentami od ojca, odmierzającymi kolejne etapy dorastania i młodości (Wszystkie prezenty. Nigdy mnie nie rozpieszczał,/ Dlatego zapamiętałem: Spinning,/ Kołowrotek firmy Rex na dwóch łożyskach, / Rower z prawdziwymi kierunkowskazami./ Wyprawy na Lipowski Groń, Przysłop Barani,/ Cisownicę. Wiśniówkę oleistą jak rzepak). Wszystkie te rzeczy i miejsca w obecnych, całkiem innych czasach (w czasach żałoby, w czasach rozpamiętywania niedawnej choroby i umierania) stają się drogocennymi eksponatami muzealnymi; każda anegdota, zapach, przedmiot trafia do prywatnej Izby Pamięci.

Celowo użyłem tego określenia, z dwóch przyczyn. Po pierwsze „izba” jest domowa, bliższa niż muzeum, a „pamięć” jest istotą tego tomu; po drugie „izba pamięci” kojarzy się z jakimś zakurzonym, nieco koślawym, budzącym zażenowanie składzikiem. I to właśnie Kobierski pokazuje pięknie: niewspółmierność rzeczywistej wartości rzeczy i ich (za)wartości emocjonalnej.

Ale zdarza się nader często, że Kobierski opuszcza puste mieszkanie i katalog wspomnień by wejść w cudze buty, choćby w buty Caspara Davida Friedricha (Wędrowiec w morzu mgły). Wtedy to, co konkretne, fluktuuje między niejasnym przypuszczeniem w kwestiach ogólnych a – znowu – całkiem uchwytnym szczegółem:

dgzw012

Rok tysiąc osiemset szesnasty, nie wiadomo
Kryzys wiary lub próba samobójstwa,
Może długa podróż z przyjacielem Kerstingiem

W Karkonosze na południe od Drezna,
(W chlebakach była woda i szkicowniki).

Kiedy indziej wchodzi w buty ukrywającej się żydowskiej dziewczyny z wiersza Dajmy na to, Murka opuszcza kryjówkę:

Dajmy na to, Murka opuszcza kryjówkę.
Idzie, cała w śniegu do domu sąsiadów
Po garść mąki, ćwierć ciemnego chleba.

dgzw012

Po powrcie zastaje pustkę, ślady kół,
Rozbite naczynia. Kipę ojca w zaspie
Jak półmisek z dymnego szkła.

Utlenią jej włosy, na szyi powieszą krzyżyk,
Odtąd będzie Magdą lub Martą.
Dziesięć lat później weźmie ślub z Józefem

(W szkole zawsze siedzieli w jednej ławce).
Urodzi mu synów i córki, wszystkich
W ciemnej karnacji. I tu jest pytanie,

Ważne, czy będę, choć nieco inaczej?
A jeśli tylko biologia, winien jest przypadek.
Kogo w takim razie nie ma? Kto za mnie nie istnieje?

dgzw012

Przytaczam ten wiersz w całości, bo mówi, jak sądzę, bardzo istotną rzecz o Lacrimosie: ten tom wyrasta z tej samej myśli, którą John Donne zawarł w najsłynniejszym chyba swoim kazaniu: Nikt nie jest wyspą, samą dla siebie; każdy człowiek jest kawałkiem kontynentu, częścią dziedziny. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa zostanie umniejszona tak samo, jak gdyby morze zmyło całą skałę, albo siedzibę twoich przyjaciół, czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, bowiem jestem uwikłany w ludzkość; dlatego gdy słyszysz dzwon, nie pytaj, komu bije; bije tobie. Oto jesteśmy we wspólnocie żywych i umarłych, nieskończonej, a jej spoiwem są miłość i cierpienie.

Każdy z nas ma swoją mapę wspomnień, skojarzeń, z całymi katalogami przedmiotów, zapamiętanych z kolejnych domów; któż nie potrafi przywołać w pamięci całych spisów zawartości szaf, półek czy komórek dzieciństwa? W przypadku każdego z nas będą to inne wnętrza i inne przedmioty, inne nazwy proszków do prania, kształty butów, nadruki na pudełkach, ale zasada jest wspólna dla nas wszystkich. Każdy ma własną kartografię świata – zdjęcia z odwiedzonych miejsc, zapachy tego czy tamtego kąta ogrodu, krzewu porzeczek, zapamiętaną na zawsze fakturę ściany czy płotu. A jednak, tak osobni, tak indywidualni, łączymy się w rozległą całość życia; to nie tak, że poeta opisuje ból Brunona Schulza, któremu umiera ojciec („Józef czuwa przy ojcu”); on jest: i Brunonem, i ojcem, i oboma nimi opisanymi w książkach Schulza. Tak samo jest cierpiącym Friedrichem, jest żydowską dziewczyną, która wyszła kryjówki, sobą samym i kimś, kto za niego nie istnieje. Jest sobą samym za cztery dekady („Anno Domini 2050”), który osuwa się w
starość i demencję, a także, na równi, ciałem własnym, żywym (jeszcze) i już nieżywym ciałem własnego ojca: Moje ciało, które ma tyle z ojca mojego / (Widziałem, kiedy leżał w poniżeniu). / I teraz bezwiednie porównuję każdy // Szczegół: kość, mięsień, przyrodzenie, pieprzyk. […]Moje ciało, które ma tyle z ojca mojego, / Odtąd żyje w harmonii. Może mi zostać / Odebrane, może umrzeć (już raz umarło). (Teologika II).

Żyjąc, żyjemy zamiast innych, umierając też umieramy w imieniu własnym i cudzym; opłakując, opłakujemy i zmarłego, i siebie. Straszna perspektywa ciągłego umierania. Ale, patrząc na to z innej strony, wszystkie nasze rzeczy, wspomnienia i doznania, które, jak się zdaje, powinny przepaść raz na zawsze wraz z naszym jednostkowym zgonem gdzie indziej, w innych (trawestując Larkina) trwają nieumniejszone. To, co wydaje się najbardziej rozpaczliwe, jest zarazem najbardziej krzepiące.

dgzw012
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dgzw012