9. Bolesław Chromry "Pokrzywy"
Sporo było w ostatnich kilku latach na polskim rynku wydawniczym mniej lub bardziej udanych prób wzięcia się za bary z, jakże modnymi, latami dziewięćdziesiątymi. Żadna z nich nie miała jednak tyle niewygodnego wdzięku, co "Pokrzywy" Bolesława Chromrego. Jako że powieść (choć w tym wypadku, ze względu na skąpą ilość tekstu, lepszym określeniem byłaby "nowela"...) graficzna została już na całe szczęście włączona łaskawie przez "ludzi od kultury" do świata pełnoprawnej działalności literackiej, obecność w tego typu zestawieniu dzieła o wybitnie plastycznych charakterze nie powinna dziwić.
Chromry, przy pomocy swojej pokracznej i absolutnie unikalnej kreski, gra z nami w skojarzenia i tworzy prawdziwą symfonię maligny, której tło stanowi Polska świeżo po transformacji. Jeśli chodzi o stronę wizualną, określiłbym całość następująco: to niewprawnie namalowana Myszka Miki zdobiąca ścianę polskiego przedszkola, doprawioną pewną dozą satanizmu. Jeśli mówimy natomiast o zawartości literackiej: to pozornie beznamiętna, purnonsensowa opowieść o nudzie, ale i potworności kapitalizmu, który mimowolnie pożera wszelką duchowość i metafizykę. Tyle tylko, że podobne mędrkowanie, w zestawieniu z rubaszno-depresyjną stylistyką Chromrego, wypada po prostu śmiesznie. Albo to kogoś bierze, albo nie. Mnie bierze.