10. Szczepan Twardoch "Król"
Na dobry początek wybór najbardziej oczywisty, ale i... wręcz przeciwnie. "Król" spotkał się z dość mieszanymi recenzjami, bo i rzeczywiście można Twardochowi wiele zarzucić. Chwilami odbija jak od sztancy poszczególne zabiegi narracyjne, znane choćby z "Dracha" i "Morfiny". Epatuje przemocą i popada w tendencyjność, portretując społeczeństwo przedwojennej Warszawy w dość zerojedynkowy sposób. Po raz kolejny posługuje się kobiecymi postaciami w sposób niemal całkowicie instrumentalny. No i ta falliczna fiksacja! W takim razie dlaczego nie warto "Króla" skreślać, a co więcej: po co wciągać go na listę najciekawszych zjawisk w polskiej literaturze AD 2016?
A dlatego, że niezależnie od wspomnianych "usterek", nową powieść Twardocha czyta się "na jednym wdechu". Czego jak czego bowiem, ale zmysłu zręcznego prowadzenia narracji nie mogą odmówić prozaikowi najwięksi krytycy. Pośród głosów dotyczących "Króla" pojawiała się wątpliwość: czy mamy do czynienia z wielką literaturą udającą pulpę, czy może z pulpowym "westernem" obleczonym w szatki wielkiej literatury? To pytanie, całkiem zasadne w kontekście tej powieści, to nie zarzut, a dowód tego, że pisarz Twardoch jest polskiej prozie - szalenie przewidywalnej, wciąż uwikłanej głównie w wątki rodzinno-terapeutyczne i "małoojczyźniane" - bardzo potrzebny.