3. George Saunders "Dziesiąty grudnia", tłum. Michał Kłobukowski
Ok, ok, wszyscy to wiemy: literacka fikcja (ze wskazaniem na nasze rodzime podwórko) słabo sobie radzi z wielkimi dylematami współczesności, XXI-wiecznymi realiami, prozaicznymi bolączkami związanymi z naszym "tu i teraz" itd. itp. I nagle pojawia się George Saunders i jego "Dziesiąty grudnia" . Ten zbiór dziesięciu opowiadań nie stanowi w żadnym wypadku przykładu prozy przyjemnej, przystępnej i przejrzystej. Uwielbiany między innymi przez Zadie Smith i Jonathana Franzena autor krąży pomiędzy rozmaitymi rejestrami języka i formami narracyjnymi, a otwierająca zbiór "Zwycięska runda" może odstraszać hermetycznością i pozorną, niemal narkotyczną, bełkotliwością. Saundersa nie interesuje jednak eksperyment dla samego eksperymentu.
Wszystkie te formalne akrobacje służą temu, aby wniknąć jak najgłębiej w świadomość/nieświadomość amerykańskiego (lub po prostu: zachodniego) społeczeństwa, wraz z naszymi, nieco kuriozalnymi, marzeniami, aspiracjami i nieuniknioną frustracją. Wreszcie: nieco Vonnegutowska wizja przedstawiona w opowiadaniu "Ucieczka z Pajęczej Głowy" to doskonała propozycja dla wszystkich, którzy oobejrzeli już wszystkie dostępne odcinki serialu "Black Mirror" i chodzą teraz w dystopijnej żałobie.