Trwa ładowanie...
recenzja
13-03-2017 11:16

To tylko listy w jesieni życia pisane...

To tylko listy w jesieni życia pisane...Źródło: Inne
d2jrllx
d2jrllx

Czasy nowożytne stworzyły wyśmienity grunt dla biografów wszelkich sławnych osobistości, bez względu na to, czy wyróżniły się one na polu kultury, nauki, gospodarki czy polityki, czy też może należały tylko do grupy, którą dziś zwiemy celebrytami. Każda z nich bowiem pozostawiała po sobie pewną ilość pisemnych źródeł, na podstawie których można było odtwarzać epizody czy całe etapy nie tylko jej kariery zawodowej, ale i życia prywatnego: jeśli nie wspomnienia lub dzienniki, to listy.

Pisał niemal każdy, kto nie był analfabetą (a o ile gdzieś do XVII-XVIII wieku umiejętność czytania i pisania nabywał ledwie ułamek społeczeństwa – obejmujący praktycznie wszystkie osoby, które wzbudzały publiczne zainteresowanie - o tyle w ostatnich dwu stuleciach, od momentu upowszechnienia się szkół publicznych w większości krajów cywilizacji europejskiej, stawała się ona coraz mniej elitarna). Bo też jakie były inne możliwości porozumiewania się na odległość? Zwłaszcza przekazywania treści obszerniejszych, niż informacje o chrzcinach, ślubach i pogrzebach członków rodziny? Epistolografii nie zaszkodziło nawet wynalezienie telefonu, który przez kilkadziesiąt pierwszych lat swojego istnienia należał do dóbr luksusowych i niełatwych w eksploatacji (dziś, kiedy prawie każdy przedszkolak potrafi obsługiwać smartfon, może się to wydawać dziwne, ale starsze pokolenie dobrze pamięta czasy publicznych rozmównic i ręcznych łącznic międzymiastowych…). A że do tego prawie wszyscy mieli zwyczaj magazynowania
otrzymanej korespondencji, wciąż jeszcze w domowych archiwach potomności odkrywa się paczki listów, spisanych ręką sławnego wynalazcy, bohatera wojennego czy pisarza. Z tych ocalałych kart wynurzają się sylwetki ludzi od lat już nieżyjących – a przecież jak żywe, przy tym często o wiele bardziej wyraziste i prawdziwe, niż w oficjalnych pomnikowych biogramach, bo wszak pisząc do osób najbliższych człowiek na ogół niczego nie udaje, nie pozuje na innego, niż jest.

A jaki był Władysław Broniewski? Ten, którego wiersze niejedno pokolenie uczniów recytowało na szkolnych akademiach, poświęconych rocznicy tragicznego września 1939, a który w jesieni życia paskudnie popsuł swój poetycki image wiernopoddańczymi utworami, sławiącymi osiągnięcia sąsiedzkiego kraju i jego gruzińskiego watażki? Z wydanej przed paru laty świetnej biografii pióra Mariusza Urbanka wynieśliśmy przekonanie, że postać poety wymyka się jednoznacznej ocenie; chwilami może się zdawać, że tkwiących w nim sprzeczności starczyłoby na dwie albo i trzy sporo się od siebie różniące sylwetki. Jedno nie ulega wątpliwości: musiał coś w sobie mieć ten niezupełnie przystojny mężczyzna o kanciastych rysach i grubo ciosanej posturze, skoro potrafił urzec tyle kobiet! Trzy małżeństwa, a prócz nich jeszcze co najmniej kilka solidnych romansów, i nie tylko za kawalerskich czasów…

Listy zebrane w tomie “Zgubiłem okulary” opowiadają przede wszystkim historię jego miłości do ostatniej z trzech najważniejszych kobiet jego życia, Wandy z domu Szpirlajn, primo voto Burawskiej. Po raz pierwszy spotkali się na początku lat 20 jako studenci, nie nawiązując bliższego kontaktu; ich drogi się rozeszły, by tuż przed wojną przeciąć się na chwilę na tatrzańskich stokach, a zejść na dobre dopiero jesienią roku 1947, po śmierci drugiej żony poety, Marii Zarębińskiej. On miał pięćdziesiąt lat i dwie prawie dorosłe córki (jedną – Ankę – własną, z pierwszego małżeństwa z Janiną Kunig, drugą – Majkę – adoptowaną, córkę Marii i jej młodo zmarłego pierwszego męża). Ona, o kilka lat młodsza, była bezdzietną rozwódką. Tak naprawdę poznali się dopiero wtedy, po raz kolejny spotkawszy się w Tatrach. Po miesiącu zamieszkali ze sobą, po kilku miesiącach wzięli ślub. Byli razem do śmierci poety – przez czternaście lat – rozstając się tylko podczas krótkich wyjazdów, a także dramatycznego epizodu z pobytem
Broniewskiego w placówce psychiatrycznej, gdzie znalazł się wbrew własnej woli, wysłany przemocą na leczenie odwykowe po śmierci Anki (ponoć z inspiracji Janiny). I podczas każdego, nawet kilkudniowego rozstania, pisali do siebie listy. Jak Szymborska i Filipowicz. Jak Osiecka i Przybora. Jak każda w tamtych czasach para, pragnąca wymieniać informacje, myśli i czułe słowa również w okresach rozłąki.

Te listy nie są żadnymi literackimi majstersztykami. Nie ma w nich intelektualnych debat, nie ma wielostronicowych wynurzeń, odsłaniających głębię myśli i uczuć autora/autorki. To po prostu wymiana zdań, dokonywana zupełnie potocznym językiem. On pisze: “przywieź lekką kołderkę i nożyczki”, “byłem na kolacji i pokerku (…). Trochę wygrałem”, “malarz był, obejrzał pokoje. Proponuje kolor błękitnawy i ze szlaczkiem”, “wczoraj zgubiłem okulary, ale dziś je znaleziono, idę odebrać”; ona: “żarcie ma być podawane do pokoju, sprawa umowy z pokojówką”, “niepokoję się też, czy Ci dogodził dentysta”. Gdyby między tymi banalnymi stwierdzeniami nie przewijały się nazwiska innych znanych literatów lub informacje w rodzaju: “wierszy tu nie mogę pisać”, “będę od dwunastej do czternastej podpisywał książki w Alejach”, a od czasu do czasu nie znalazła się garstka krótkich wierszy, można by równie dobrze sądzić, że autor listów jest inżynierem albo księgowym. Ta konwencja codziennych pogaduszek ulega zmianie tylko podczas
pobytu Władysława w sanatorium w Kościanie; ton jego listów staje się posępny i dramatyczny, czasem z pobrzmiewającą między wierszami nutką ironii (“nota bene gotują tu podle, po poznańsku”). Po jego powrocie korespondencja powraca do poprzedniej formy.

d2jrllx

Listów Wandy jest bardzo mało. Być może zostały przez autorkę zniszczone po śmierci adresata, a może – co bardziej prozaiczne i wcale nie mniej prawdopodobne – po prostu nie odpisywała ona na każdy list męża (może nie bardzo miała jak, na przykład gdy wyjeżdżał w tygodniową trasę spotkań autorskich, w trakcie której każdego dnia nocował gdzie indziej?). Sporo jest za to listów pisanych przez oboje małżonków do siostry i szwagra Wandy, przebywających na emigracji; nie odbiegają one formą od tych wymienianych między Wandą a Władysławem, może z wyjątkiem odrobinkę bardziej oficjalnego tonu. Wbrew podtytułowi, znajdziemy w tomie także wyjątki z korespondencji poety z jego dwiema pierwszymi żonami i kilkoma innymi osobami, z którymi kontaktował się listownie pod koniec wojny i zaraz po powrocie do kraju; układa się z nich skrócona biografia poety na potrzeby tych czytelników, którzy znają tę historię mało lub wcale.

Niewiele można z treści zachowanych listów wnioskować o stosunku Broniewskiego do ówczesnej sytuacji politycznej w kraju, o zmianach, jakie stopniowo zachodziły w jego poglądach (to, co wiemy – że mając zapatrywania lewicowe, z abominacją patrzył na wypaczenie socjalistycznych ideałów, dokonujące się systematycznie w “bratnim" kraju, a za jego przykładem i w Polsce, niemniej jednak był jednym z najbardziej rozpoznawalnych i spektakularnych beneficjentów systemu, nie protestując przeciw otrzymywanym korzyściom – wiemy głównie z zachowanych wspomnień). Gdybyśmy mieli zrekonstruować jego sylwetkę tylko na podstawie listów do Wandy, ukazałby nam się człowiek ciepły, serdeczny, odrobinkę może – ale bez przesady – bon vivant (można by sądzić, że nadużycie alkoholu przytrafiło mu się tylko epizodycznie, w związku z problemami małżeńskimi córki, a następnie jej tragiczną śmiercią), zawsze serio traktujący swoje obowiązki rodzinne i zawodowe, niejeden raz doświadczany przez życie, lecz po każdym ciosie odzyskujący
równowagę emocjonalną. A ona jawi się sympatyczną niewiastą, wykazującą dużo zrozumienia dla męża-twórcy i dbającą o jego zdrowie.

Więc jak to z nimi było? Posągowy poeta, walczący o sprawiedliwość społeczną i mimo woli uwikłany we współpracę z kłamliwym systemem? Pijak, awanturnik i kobieciarz, wykorzystujący koniunkturę, jaka się nadarzyła? Czy miły, kochający Władek, który pragnie tylko, żeby jego najmilsza Wandzia “była jak pierwiosnki, jak kaczeńce", a gdy on ten świat opuści, “niechby żyła"? Wspaniała żona, dająca znękanemu nieszczęściami artyście kojący spokój i troskę - czy skąpa i zazdrosna hetera, pragnąca oddzielić męża od wszystkich, z którymi go wiązały serdeczniejsze więzy, a po jego śmierci zagarnąć wszystko, co po sobie pozostawił?

Prawda, jak zwykle, pewnie leży gdzieś pośrodku. A listy, tak czy owak, przeczytać warto. Zwłaszcza, że opatrzone są masą wyczerpujących przypisów, w których nawet czytelnik dobrze zorientowany w biografii poety może znaleźć parę nowych szczegółów.

d2jrllx
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2jrllx