Para-Mara, czyli o dwóch takich, co próbują straszyć jest książką nieoczywistą, ale też czegóż innego należało się spodziewać po takim duecie autorskim? Jarosław Mikołajewski, wielokrotnie nagradzany poeta, pisarz i tłumacz, pisywał wcześniej dla dziecięcych czytelników i przekładał klasykę literatury dla dzieci (m.in. stworzył niedawno świetny i świeży przekład Pinokia Carlo Collodiego ). Paweł Pawlak jest również twórcą bardzo utytułowanym i świetnie poruszającym się w różnych konwencjach stylistycznych. Obaj łączą przewrotne, absurdalne poczucie humoru z zabawą i przenikliwą obserwacją rzeczywistości.
W Para-Mara zapraszają nas – co nie zdarza się często w książkach dla dzieci – do studia telewizyjnego, gdzie realizowany jego właśnie program "Pary nie do wiary". Gośćmi dziarskiego redaktora w hipsterskich okularach w grochy są dwa strachy – pan Cienias i pan Kanaletto. Jak prędko wychodzi na jaw, obaj zajmują się torturowaniem przerażonej dziatwy a to upiornymi cieniami, które pojawiają się nad dziecięcym łóżeczkiem w świetle nocnej lampki, a to odgłosami dobiegającymi z kanalizacji. Jak rychło wychodzi na jaw, ich własne życie również płynie nie też bez strachu, bo przecież wystarczy zapalić dużą lampę albo udrożnić rury, żeby biedne strachy znikły bez śladu, a czyż najbardziej ze wszystkiego nie lękamy się nieistnienia? Jednakże z tym strachem nieszczęsny prezenter z wysoko zaczesaną grzywką nie potrafi się zmierzyć. Własne istnienie nie wydaje się panu z telewizji kwestią wartą zgłębienia.
Bulgoczące rury i ogromne cienie należą do żelaznego repertuaru dziecięcych strachów, lecz w studiu telewizyjnym ani pan Cienias, ani pan Kanaletto nie budzą należytej grozy. W gruncie rzeczy w tej książce tymi “dwoma, co próbują straszyć”, są Mikołajewski i Pawlak, dokonujący brawurowej dekonstrukcji telewizyjnego formatu niby-rozmowy z gośćmi, którzy powinni być tak dziwni, jak to tylko możliwe. W tej niby-rozmowie nie chodzi zresztą o zrozumienie rozmówcy ani nawet o wspólną zabawę. Jej kulminacją jest moment, kiedy biedne straszydła wybuchaja płaczem, a ten płacz zaraz zostaje zresztą skwitowany drwiną przez prowadzącego, bo prawdziwe emocje są w konwencji tej rozmowy całkowicie zbędne. Podobnie prawdziwe, budzące grozę pytania – gdzie jesteśmy, kiedy nas nie ma? czy nadal istniejemy, kiedy nas nie słychać? – nie zostają zadane, ale przecież nikt tego po podobnym widowisku nie oczekuje. W studiu ma być odrobinę śmiesznie i odrobinę strasznie. Przykry to, ale prawdziwy obraz większości telewizyjnych
konwersacji.
Nie uważam jednak tej książki za inteligencki pamflet na straszny bulgot, dobiegający z telewizyjnych ekranów. Owszem, Mikołajewski bezlitośnie punktuje miałkość tego typu produkcji od wyboru gości-dziwadeł po językową nieudolność prowadzących (ach, ten znikający wołacz!), a Pawlak genialnie podkreśla obrazem sztuczność sytuacji i nadeksprezyjność redaktora. Jednak czy faktycznie po zmianie medium nasz intelekt się wyostrzy, a obserwacje nabiorą głębi? Nie wystarczy wszak – mówi pan Kanaletto – przeczytać parę stron, żeby z prezentera stać się literatem. Niby od każdego telewizyjnego gościa można się czegoś nauczyć, jak odkrywa pan prezenter, ale czasami koszty tej nauki wydają się doprawdy wysokie.
Mikołajewski i Pawlak dostrzegają wyraźnie, w jak ogromnym stopniu telewizja kształtuje wrażliwość współczesnych dzieci, niekoniecznie zresztą przez programy przeznaczone dla dziecięcej widowni. Dociekliwy czytelnik znajdzie zatem w tej książce kilka pytań, z którymi warto się zmierzyć, i zachętę, żeby uważnie analizować media, które nie są aż tak przezroczyste, jak chcielibyśmy czasami wierzyć. Przede wszystkim jednak będzie się świetnie bawił, bo Para-Mara jest poza wszystkim książką przezabawną, z tekstem i obrazem, które są idealnie splecione i puentują się nieustannie.