Szaleństwo śmierci
Birkenau było miejscem, w którym Rosie towarzyszyła więźniom udającym się pod tak zwany "prysznic", czyli na śmierć w komorze gazowej. Wydawała ręczniki, uspokajała. Widziała strach w oczach, szczególnie mocno zapadł jej w pamięć dziewięcioletni, ciemnooki chłopiec. Stał sam, a gdy uśmiechnęła się do niego, odwzajemnił uśmiech. Pół godziny później Rosie wywlekała jeszcze ciepłe zwłoki z komory gazowej na zewnątrz. Ciało chłopca też tam było.
Znów postanowiła odciąć się psychicznie i była zaskoczona tym, jak potrafi zobojętnieć na ból i śmierć, na "niekończący się strumień ciepłych zwłok o wykrzywionych twarzach, ciała pokryte śliną i odchodami, otwarte oczy, matki tulące do siebie dzieci [...] Dla oszczędzenia sił wlokłam je po ziemi (...). Inna więźniarka nie potrafiła znieść tej sytuacji i oszalała po czterech dniach. Było jej wszystko jedno, kiedy ją samą wysłano do komory gazowej".
Kolejny przypadek sprawił, że Rosie trafiła do innej pracy, a potem - w ramiona kolejnego mężczyzny i znów na parkiet: tym razem, by uczyć esesmanów etykiety i tańca w Auschwitz...