Zero zaufania do religii i narodu
Ignacy Karpowicz pisał "Sońkę" przez osiem lat. "W zasadzie w okresach zniechęcenia i zwątpienia pracą nad "Sońką" napisałem "Gesty", "Balladyny i romanse" oraz "ości"." - wyjaśnia. W swojej poprzedniej, głośnej i nagradzanej, powieści ("ości") pisał o społeczeństwie bez religii i instytucji rodziny. Tym razem przedstawia ludzi, których trudno jest wtłoczyć w kategorie narodowe. Dlaczego?
"Pojęcia religii i narodu nie budzą we mnie ufności. Pewnie historycznie były one niezbędne w rozwoju cywilizacji, ale w XX wieku skompromitowały się, doprowadziły do niewiarygodnych nieszczęść. Sońka, chłopi z białoruskiego pogranicza, pokolenie moich dziadków nie mieli narodowej identyfikacji w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Nie uważali się ani za Rosjan, ani za Polaków, ani za Białorusinów, oni byli "tutejsi", "swoi". Ich identyfikacja miała zasięg kilku wsi i miasta, do którego można dojechać wozem.
I to mnie zawsze urzekało: identyfikacja z tym, co blisko. "Tutejsi" nie wywołują wojen, bo jest ich za mało, ale też trzeba zauważyć, że są takimi modelowymi ofiarami konfliktów historycznych prowadzonych w interesach ludzi, których oni nie znają, państw, których obywatelami się nie czują, pojęć, których nie rozumieją" - wyjaśnia pisarz.