Tak opisywali tłum na Krakowskim Przedmieściu dziennikarze mediów głównego nurtu i tak widzi wałbrzyski tłum reporterka z Warszawy w powieści Joanny Bator. Osoba, o której wciąż mówi się, że dostrzega więcej, potrafi słuchać i "stara się zrozumieć", tym razem wyłącza wszystkie zmysły i zamyka się w swoim pancerzu. W ludziach gromadzących się na wałbrzyskim rynku nie dostrzega indywidualnych historii, które warto by opowiedzieć. To dzika banda, zbudowana z dzikich istot. W kulminacyjnej, makabrycznej scenie, gdy nad energią motłochu nikt już nie panuje, dochodzi do prawdziwej apokalipsy. Spuszczone ze smyczy "moherowe berety" rozszarpują trupa i demolują okolicę.