Trochę bawi, lekko drażni, ale przede wszystkim intryguje, gdy pisarz postanawia zatytułować swoją powieść przy pomocy jednego znaku literowego. Nie tak dawno – w 2006 roku - podobnego zabiegu dokonał Akunin , ale w swoim tytule umieścił o jedną literę więcej. Tutaj wątpliwości nie było: * F. M.* na pewno dotyczyło Dostojewskiego , a konkretnie jego inicjałów (Fiodor Michajlowicz). Bowiem najsłynniejsza powieść tego chyba największego rosyjskiego pisarza, * Zbrodnia i kara, stała się główną osią, wokół której Akunin snuł intrygę. Wątek sensacyjny okazał się pretekstem do stworzenia powieści szkatułkowej, nawiązującej do różnych motywów literatury
rosyjskiej i powstania domysłów z serii: „co by było, gdyby słynny bohater zachował się jednak inaczej?”. Trudno powiedzieć, by Akunin i Pielewin ze sobą rywalizowali. Są przecież pisarzami diametralnie innymi. Nie sposób jednak nie dopatrzeć się pewnych podobieństw. Obaj są twórcami utalentowanymi i popularnymi. Regularnie wydają nowe książki i każda, prędzej czy później, pojawia się na liście bestsellerów. Obaj również należą do pokolenia niepokornych - Akunin podczas ostatniej rosyjskiej kampanii prezydenckiej uczestniczył w protestach przeciw Putinowi, a Pielewin swego czasu został wpisany przez putinowską młodzieżówkę na listę autorów książek „niesłusznych”. Jednak Akunin kieruje się w stronę odbiorców beletrystyki, jego powieści to zazwyczaj kryminały o solidnej konstrukcji i wysokim poziomie
literackim. Pielewin pozwala sobie na znacznie więcej. *Jako rasowy przedstawiciel rosyjskiego postmodernizmu na zmianę kpi i złości się, tworzy genialne dzieło, świetnie się przy tym bawiąc. Czy w T przeskoczył samego siebie?
Na to wygląda. T to rosyjska matrioszka z prawdziwego zdarzenia: warstw jest cała masa. Na początku wszystko wydaje się nielogiczne, nierealne, jak z najdziwniejszego snu. Pielewin nagina rzeczywistość do maksimum, odrealniając wszelkie rosyjskie świętości. Tytułowy T nawiązuje do postaci Lwa Tołstoja , który „wielkim pisarzem był”. Zgadzają się nazwy i imiona, antycypujemy w dobrze nam znanym kierunku, ale ktoś-gdzieś nagle krzyczy: stop! Czy hrabia T. to na pewno Tołstoj? Kto go stworzył? Pisarz? Bóg? A może pisarz jest Bogiem? Albo to w czytelniku jest Bóg? A co jeśli to T samodzielnie stworzył świat i swojego stwórcę? Podobne pytania padają ze wszystkich stron, a skonfundowany czytelnik, zastanawia się czy są czysto i szczerze egzystencjalne, czy jednak ktoś tu sobie ze wszystkich stroi żarty. Zdziwienie czeka na każdym kroku, od czasu do czasu na moment przemieniając się w niedowierzanie. Zwłaszcza wtedy, gdy do akcji wkracza Dostojewski z siekierą w ręku, polujący na martwe dusze (nie mylić z Gogolowskimi), kompletnie nie zdający sobie sprawy z faktu, iż właśnie został zamieniony w bohatera gry komputerowej (bo przecież multimedia sprzedają się dzisiaj lepiej niż książki). Sam hrabia T. ma również być postacią, która odpowie na wyzwania współczesnej popkultury. Nie może więc oddać się filozoficznym rozważaniom, ani mistycznym przeżyciom, musi przyjąć postawę superbohatera , pokonującego kolejnych wrogów, by móc osiągnąć następny level, tudzież znaleźć się w nowej lokacji. Pojawia się też Sołowjow i paru innych przedstawicieli rosyjskiej kultury wysokiej. Oczywiście każdy z nich po pielewinowskiemu przerysowany i zdziwaczały.
Dużą niesprawiedliwością byłoby zatrzymanie się wyłącznie na warstwie komiczno-filozoficznej. Warto zwrócić uwagę na liczne nawiązania do religii – chrześcijaństwa, hinduizmu, buddyzmu, do motywów wierzeń starożytnych Egipcjan, wreszcie do bogactwa symbolizmu rosyjskiego (w duchu Petersburga Aleksandra Błoka ). Temu wszystkiemu towarzyszy złość Pielewina na samego siebie. Odpychający wydaje się świat literacki, w którym przecież czynnie uczestniczy – pogoń za zyskiem kosztem jakości i poziomu. Według powieściowych ghostwriterów, którzy stworzyli postać hrabiego T (a było ich kilu, każdy odpowiedzialny za inny wątek), głównymi odbiorcami ich książki mają być kobiety pracujące w korporacjach i ewentualnie bogaci homoseksualiści, jednym słowem środowisko „glamour”, którego zadaniem jest dać zarobić wydawcy.
Czy jakikolwiek inny naród przyjąłby z takim aplauzem książkę o książce? Rosjanie kochają literaturę, zwłaszcza rodzimą. Czytają biznesmeni w metrze, robotnicy podczas przerwy na budowie i dzieciaki w szkolnej stołówce.W Moskwie w dni powszednie tłumy odwiedzają kilkupiętrową halę, w której można kupić wyłącznie książki. Pielewin mógł więc sobie pozwolić na stworzenie powieści o narodowych pisarzach, gdzie daje upust swej złości na poziom czytelników i zachłanność wydawców. Wśród większości odbiorców znajdzie zrozumienie, wśród reszty - co najmniej zainteresowanie.
Ta wybuchowa mieszanka, którą stanowi T to po przede wszystkim jedna z lepszych współczesnych rosyjskich powieści. I choć Pielewin niekoniecznie byłby zadowolony z takich wniosków, śmiało można stwierdzić, iż jego najnowsze dzieło jest kontynuatorem popularnego od lat motywu mesjańskiej misji Rosji - „trzeciego Rzymu”. Apokaliptyczne wizje i poszukiwanie mądrości Bożej towarzyszyło twórczości Tołstoja , Sołowjowa i Dostojewskiego . Każdy z nich przedstawiał tę najgłębszą tęsknotę rosyjskiej duszy na swój sposób, charakterystyczny dla swego środowiska i epoki. T staje się zwierciadłem dla duszy dzisiejszych Rosjan, a Pielewin dołącza do grona pisarzy wielkich.