Marcin Mortka to autor, który z niejednego pieca chleb jadł. Robił już literackie wycieczki do przeszłości prawdziwej i alternatywnej (* Ragnarok 1940), zagłębiał się w skandynawskie mity i dzieje (trylogia nordycka), pływał z piratami po południowych morzach (Karaibska krucjata**) i walczył o Królestwo Jerozolimskie podczas trzeciej krucjaty (**Miecz i kwiaty). W końcu miał już jednak dość ograniczeń narzucanych przez określone tło historyczne i postanowił popuścić wodze fantazji. *Dlatego jego najnowsza powieść (a jedenasta książka w dorobku) to klasyczna heroic fantasy ze światem w całości wymyślonym i takimiż bohaterami.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że ani ów świat, ani uganiające się po nim postacie, nie są od początku do końca wymyślone przez samego Mortkę. Polski autor czerpie bowiem inspiracje i motywy z kanonu fantasy ustanowionego przez mistrza Tolkiena i rozwijanego przez zastępy jego czcicieli. Mamy więc w Martwym Jeziorze Zło, które rękami swych żołnierzy i najemników pragnie zapanować nad krainą zamieszkiwaną przez różne ludzkie plemiona, tudzież krasnoludy i elfy. Mamy reprezentatywną dla owej różnorodności grupę śmiałków, zebraną w imię wspólnego interesu, ale z czasem ewoluującą w drużynę spojoną przyjaźnią, lojalnością i wiarą w ideę wspólnej walki o wolność. Znajdziemy też w powieści Mortki trochę magii, jakiegoś smoka i parę istot smokopodobnych, kilka złośliwych goblinów, tudzież podobnych do zombie wodników, których drapieżność jako żywo kojarzy się z Gollumem.
Ale Mortka nie byłby sobą, gdyby nie nadał swojej nawiązującej do kanonu prozie piętna oryginalności.Wystarczy spojrzeć na głównego bohatera, Madsa Voortena. Nie jest to żaden niewyrośnięty niziołek, rozbrajający przeciwników swoją niewinnością, ale chłopisko na schwał i do tego po licznych przejściach. Uczestnictwo w buncie przeciwko najeźdźcom i lata spędzone w ich kazamatach naznaczyły jego charakter dystansem do świata z pierwiastkami cynizmu i sceptycyzmu. Inna zasadnicza różnica dotyczy magii. W uniwersum wykreowanym przez Mortkę posługują się nie tylko wielcy czarodzieje, ale i ludzie kalecy czy słabujący na umyśle. Umiejętność posługiwania się Mocą niejako rekompensuje im fizyczne i psychiczne niedostatki.
Do listy istotnych różnic należy oczywiście dodać samą intrygę. Mads i jego kompania nie szukają wszak ognistej dziury, do której mieliby wrzucić jakieś wyroby jubilerskie. Pragną natomiast za wszelką cenę przeprawić się na drugi brzeg tytułowego jeziora, a każdy chce to uczynić w innym celu. Na przeszkodzie stają im zaś nie tylko zakuci w stal nieprzyjacielscy żołdacy, mieszkańcy jeziornych toni i siły natury, ale również ponure tajemnice, które każdy z nich w sobie nosi. Dopiero ujawnienie owych sekretów toruje drogę do porzucenia wzajemnych uprzedzeń i powstania zgranej drużyny. Nie przychodzi to jednak łatwo, jako że w skład kompanii wchodzą tak odmienne indywidua, jak głuchoborski rycerz Malhorn, krivliński łucznik Veilaan, niemowa Istvan z gadającym krukiem i Smocza Strażniczka, która zdezerterowała ze służby u wroga.
Jak na porządną heroic fantasy przystało, Martwe Jezioro głosi pochwałę bohaterstwa, odwagi w działaniu, śmiałości stawania do walki o słuszną sprawę.* Dowodzi, że tylko przezwyciężenie różnic dzielących sprzymierzeńców pozwoli im skutecznie przeciwstawić się Złu.* Pokazuje, jak ze zbieraniny przypadkowych ludzi powstaje wspólnota dysponująca siłą większą niźli suma siły jej poszczególnych członków. A poza tym powieść oferuje nam gonitwę niesamowitych przygód, które dla bohaterów stają się prawdziwą szkołą życia. Solidne pisarskie rzemiosło znać w budowaniu labiryntów fabuły, budowaniu napięcia, jak również w budowaniu... zdań. Bogaty, sugestywny, barwny i plastyczny język pozwala naszej wyobraźni widzieć, słyszeć i czuć opisywany świat, uczestniczyć w rozgrywających się w nim zdarzeniach, dzielić emocje bohaterów. I samemu poczuć się niemal herosem fantasy.