"Mnie się nie da zawłaszczyć"
Twardoch nienawidzi mówienia o polityce, a już partyjniactwo w literaturze wręcz go brzydzi, a to, niestety, "pierwszy poziom, od którego zaczyna się w Polsce ocena książki". W wywiadzie dla "Wyborczej" pisarz przypomina sobie, jak na jednym z prawicowych forów ktoś napisał, że doszło do wymiany agentów ("Oni nam dali Masłowską, myśmy im dali Twardocha").
Twardoch twierdzi, że takie właśnie myślenie o literaturze (w kategoriach "nasz - nie nasz", w kategoriach politycznych, a nie artystycznych) wcale go nie bawi: "Wszystkim się w ogóle wydaje, że pisarza można ideologicznie zawłaszczyć. Że pisarze są do wzięcia. Mnie się nie da zawłaszczyć. Czy ja jestem bibelot na półce, żeby ktoś mógł mnie zwinąć do kieszeni i ustawić sobie na własnej?"
I dalej: "Owszem, wiem, że wielu moich dawnych prawicowych znajomych, dziś zaangażowanych patriotycznie i smoleńsko, raczej mnie już nie lubi. Dla nich jestem zdrajcą. Z drugiej strony pewnie na lewicy są ludzie, dla których zawsze zostanę jakimś tam czarnosecinnym oprawcą. Ale to nie mój problem".