Sylwia Chutnik: Myślę o Putinie z wielką nienawiścią i nie jest mi z tym dobrze
- To państwo powinno zmienić nazwę z "Polska" na "zrzutka.pl" - mówi pisarka i aktywistka Sylwia Chutnik, rozdając na Dworcu Centralnym leki i podpaski osobom uciekającym przed wojną w Ukrainie.
W obliczu dramatu wojny i katastrofy humanitarnej bardzo wiele Polek i Polaków ruszyło na pomoc osobom uciekającym z Ukrainy spod rosyjskich bomb i pocisków. O tym, jak to doświadczenie wpływa na Polskę, opowiada Sylwia Chutnik, jedna z wolontariuszek rozdających niezbędne do życia przedmioty na warszawskim Dworcu Centralnym, na co dzień: pisarka i aktywistka.
Przemek Gulda: Spotykamy się na dworcu. Czemu poczułaś, że musisz tam być?
Sylwia Chutnik: A co innego robić w czasie, kiedy trwa wojna? Nieustanne krzątanie się po domu i niekończące się scrollowanie wiadomości w niczym nikomu nie pomogą, a nie są też za dobre dla głowy, więc stwierdziłam, że to najlepsze, co mogę w tym momencie zrobić. Wiem to o sobie od dawna, że najlepiej sprawdzam się w działaniu. A to jest proste działanie, w którym - przepraszam, że to powiem - nie trzeba za dużo myśleć. Proste czynności, które pozwalają się oderwać: stoisz i starasz się pomóc ludziom, którzy o tę pomoc proszą, albo czasem stoją gdzieś zagubieni. Warto wtedy do nich podejść, zapytać, czy czegoś nie potrzebują i np. pomóc przy kupowaniu biletu, podać jedzenie czy środki przeciwbólowe.
Polskie gwiazdy angażują się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. Dają przykład innym
Co jest dla ciebie najtrudniejsze na tym dworcu?
Myślę o tym, że to kolejna odsłona państwa, które powinno zmienić nazwę z "Polska" na "zrzutka.pl". Nie ma co: jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. Trochę przećwiczyliśmy to przy okazji pandemii, która - warto przypomnieć - wciąż przecież jeszcze trwa. Było wtedy kilka wielkich zrywów dotyczących np. szycia maseczek czy przygotowywania jedzenia dla ratowników medycznych itp. Teraz jest to samo. Mnie, osobie o wolnościowych poglądach, która zawsze stara się wspierać różne oddolne, lokalne inicjatywy, oczywiście "serce roście", kiedy widzę takie sytuacje. Ten kolektywizm i wspólnotowość bardzo mnie cieszą. A hasło zeszłorocznych protestów: "nigdy nie będziesz szła sama", można dziś trawestować na "nigdy nie będziesz uciekać sama", "nigdy nie zostaniesz sama jako uchodźczyni czy uchodźca". I to jest oczywiście wspaniałe. Mam tylko jeden niepokój...
Co cię martwi?
Fundacja Ocalenie dobrze wyraziła to w swoim haśle: to nie jest sprint, ale maraton. Tych ludzi, którzy uciekają dziś przed wojną, czeka jeszcze wiele miesięcy, podczas których będą potrzebowali pomocy. Nawet jeśli uda im się wreszcie wrócić do swoich domów i będzie tam bezpiecznie, ich życie jeszcze długo nie wróci do normy. I nadal trzeba będzie ich wspierać. Kiedy obserwuję tłumy pomagające na dworcach, zadaję sobie pytanie: ile w tych ludziach jest jeszcze energii, żeby tam przychodzić. Jestem pełna podziwu dla władz miasta, mówię o Warszawie, bo tu mieszkam, ale w innych miastach jest chyba podobnie.
Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale aktywność ze strony ratusza w kwestii pomocy jest bardzo duża. Pewnie byłaby jeszcze większa, gdyby można było wydawać na te cele więcej pieniędzy. Jestem natomiast w szoku za sprawą opornego działania rządu i władz wojewódzkich. Wojewoda mazowiecki dopiero po tygodniu zorientował się, że trzeba pomagać na dworcu - jego bierność trwała zdecydowanie za długo. W takich sytuacjach bardzo ważny jest czas. Im szybciej się działa, tym lepiej - najlepiej wiedzą o tym sami wolontariusze i wolontariuszki.
Nie możesz spać spokojnie? Co ta wojna ci przerwała? Co przewróciła do góry nogami?
To jest kolejna odsłona zachwiania rzeczywistości. Rodzi to we mnie wielkie emocje. Ale nie chcę mówić o sobie, bo to nie o mnie teraz chodzi, ale o ludzi, którzy nie mają dachu nad głową. Moje problemy są znacznie mniej bolesne: to przede wszystkim przerwanie pewnego ciągu pracy, oderwanie się od tego, co ostatnio robiłam. Trudno realizować kolejne punkty ze swojego kalendarza, kiedy takie rzeczy dzieją się za wschodnią granicą. Mam tam przecież wielu przyjaciół, wiele przyjaciółek, jest tam mnóstwo pisarzy i pisarek, mój wydawca, tłumacz, dalsi znajomi. Wszyscy oni muszą się teraz chronić albo uciekać. Trudno mi więc dziś jak gdyby nigdy nic korzystać ze swojego przywileju.
Nie możesz pisać? Nie daje się?
Piszę dużo o tym, co dzieje się wokół. Jestem felietonistką, więc moim zadaniem jest uchwycić to, co dzieje się blisko mnie. Co więcej: ani trochę nie odczułam, że pisanie dziś jest nie na miejscu. Powiedziałabym raczej, że wręcz przeciwnie. Moje posty i felietony wywołują spory rezonans: ludzie chcą o nich rozmawiać. Od początku wojny uczestniczyłam też w kilku spotkaniach, które pierwotnie miały dotyczyć czegoś zupełnie innego, ale oczywiście dotyczyły wojny. Zauważyłam w ich trakcie bardzo wyraźnie, jak niebywale chcemy się jednoczyć, być razem, rozmawiać o tym, co się dzieje. Nazywam to wentylowaniem się, wyrzucaniem z siebie emocji, lęków, wszystkiego, co w nas siedzi.
Nagle wyświetla nam się jasno i wyraźnie to całkiem już zbanalizowane pytanie, czy możliwa jest sztuka po takich wydarzeniach. Jest możliwa? Ma sens?
Ona jest nie tylko możliwa i ma sens, ale jest wręcz niezbędna. Byłam w tym czasie w galeriach sztuki, w teatrze i w kinie, dużo czytam i piszę. Nie mam najmniejszych wątpliwości - w takich ciężkich momentach sztuka jest znakomitym katalizatorem emocji i znakomitym powodem, żeby się spotkać. I nawet jeśli spektakl czy wystawa nie dotyczą wojny, sam fakt, że jesteśmy razem i przeżywamy coś razem, jest czymś ważnym.
Wojna jest nie tylko działaniem militarnym, ale oddziaływaniem na poziomie emocji: dyktatorom zależy na tym, żeby sparaliżować życie codzienne, dzięki temu wywołują terror i osiągają swoje niecne cele. Musimy więc w takich momentach bardzo pamiętać o sobie i swoich emocjach, nie możemy dać się stłamsić i tkwić w stuporze. Trzeba działać, spotykać się, robić różne rzeczy, pomagać. I uważać, żeby się nie "spalić" - jeśli zbyt szybko zużyjemy wszystkie swoje zasoby, nie będziemy mieć siły, żeby pomagać potrzebującym.
Zaskoczyła cię ta wojna, czy wiedziałaś, że stanie się coś takiego?
Zaskoczyła mnie tak jak wiele osób. Choć nie możemy zapominać, że ona trwa już od wielu lat. Hodowanie Putina i innych tego typu postaci zawsze kończy się katastrofą. Nie trzeba być politolożką, żeby przypomnieć sobie, jak Putin był traktowany przez lata. Niby wszyscy się go bali, ale jednocześnie - na wszelki wypadek, żeby go uspokoić - robili wielomilionowe biznesy z Rosją.
W Polsce też oczywiście są organizacje, które pobierają pieniądze z Moskwy. Byli tacy, którzy o tym głośno mówili, pisali książki - choćby Klementyna Suchanow czy Tomasz Piątek. Ale wtedy niewiele kto się tym interesował czy przejmował. Dziś okazało się, że sprawa jest o wiele trudniejsza, niż nam się wydawało. Zresztą ci, którzy śledzą historię, doskonale wiedzą, że w jeszcze w sierpniu 1939 roku wiele osób uważało, że wojna to przesada i na pewno nic się nie stanie. A dziś wiemy, jak to się skończyło.
Czy ta wojna czegoś nas uczy czy tylko pozbawia złudzeń? Czy to ostateczny krach nadziei, że "nigdy więcej wojny"? Czy ona jest po prostu, znów banał, w ludzkiej naturze?
Tak, niestety jest w naszej naturze i cały czas dzieje się na świecie. Trzeba pamiętać, że w zasadzie co chwilę wybucha jakiś konflikt militarny. Jako pacyfistka, dla której naczelną zasadą jest nie czynienie krzywdy ludziom i pomaganie im, jak tylko można, kiedy wojna wybucha tak blisko, jestem zszokowana. Tym bardziej, że po raz kolejny powtarza się ten sam scenariusz. Kiedy zobaczyłam niedawno zdjęcie ukraińskich Żydów, którzy chowają zwoje Tory w schronie i sami muszą się w nim ukrywać, bardzo mocno dotarło do mnie, że nawet coś tak potwornego jak druga wojna światowa i holokaust niczego nas nie nauczyły. Bo inaczej przecież nie pozwolilibyśmy na to, żeby to się znów działo.
Kiedy patrzę na twarze bardzo różnych ludzi, którzy są dziś uchodźcami i przypominam sobie zdjęcia z czasów drugiej wojny światowej i późniejszych dużych konfliktów: matki trzymające na rękach przerażone dzieci, zmęczone twarze osób starszych, zwierzęta, chaos, ludzie, którzy próbują pomagać - myślę wtedy, że to ciągłe wracanie do tego samego punktu.
Jak zmieni się świat? Czego już nie będzie?
On już się bardzo zmienił. Czego nie ma? Przede wszystkim chyba spokoju, poczucia stabilizacji w naszym regionie. Ktoś kiedyś użył przy mnie sformułowania "przed wojną", myśląc o wojnie w Ukrainie, ale oczywiście od razu pomyślałam o tym, że do tej pory tego pojęcia używało się w tej części świata tylko w odniesieniu do drugiej wojny światowej. Mieliśmy wielkie szczęście, które się dziś skończyło. I to za sprawą jednej osoby. Przy okazji warto wspomnieć jeszcze o jednej sprawie: łapię się czasem na tym, że myślę o Putinie z wielką nienawiścią i nie jest mi z tym dobrze. Wiem, że wiele osób ma podobne moralne wątpliwości. Bo przecież nawet w tak trudnych czasach trzeba zachowywać człowieczeństwo.
Jak się zmieni twoje życie i twoje myślenie o życiu?
Nie wiem, jak się zmieni życie. Dla osób, które pomagają, codzienne życie zmieniło się bardzo mocno i nie wiadomo, jak długo ta zmiana będzie trwać. Na pewno się boję, choć na szczęście zupełnie nie mam dziś czasu, żeby podążać za tym lękiem.
Mówi się, że Polki i Polacy zdają egzamin. Zdają? Czy raczej poprawiają kilka skandalicznie "oblanych" sesji?
Rzeczywiście, zdanie Polek i Polaków o problemie uchodźczym zmieniło się diametralnie w przeciągu kilku miesięcy. Przypominam jednak, że kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej trwa nadal. W jego przypadku nastroje są jednak zupełnie inne, zwłaszcza jeśli chodzi o osoby o innym niż biały kolorze skóry, pochodzące z innego kręgu kulturowego. Ale z drugiej strony te miliony osób, które nagle ruszyły na pomoc, są dla mnie czymś fantastycznym. Ostatnio zastanawiałam się, czy coś jeszcze zostało w Polsce z etosu Solidarności - to, co się dziś dzieje pokazuje, że to najbardziej podstawowe znaczenie tego słowa wciąż jest bardzo bliskie wielu osobom. Mam nadzieję, że ta pomoc potrwa tak długo, jak osoby z Ukrainy będą tego potrzebować.
Polskie "plemiona" się pogodzą, czy zaraz znów ruszą na siebie?
To jest pytanie retoryczne. One przecież już ruszyły na siebie. Pamiętamy, jak było po śmierci Jana Pawła II: związane w jeden węzeł szaliki zwaśnionych drużyn piłkarskich, wspólne łzy i pokolenie JP2. Po czym już po chwili nic z tego nie zostało. Tak niestety będzie i tym razem: nie będzie żadnych cudów, zaraz wszyscy znów będą przeciwko sobie. Cieszę się tylko z tego, że to jeden z bardzo rzadkich momentów, w których tak wyraźnie widać, że nie ma absolutnie żadnego znaczenia, co mówią politycy i polityczki. I nikt ich nie słucha. To czas, kiedy można się wreszcie skupić na naprawdę poważnych rzeczach. Niestety media cały czas zapraszają ludzi, którzy mówią skandaliczne rzeczy. Ale widać media nie uczą się wcale, albo wręcz specjalnie podwyższają skalę emocji.
Co jest dziś dla ciebie głównym powodem, żeby wstawać z łóżka i działać?
Przyznaję, że po dwóch latach pandemii jestem mocno osłabiona, fizycznie i psychicznie. A ta wojna rzeczywiście jest kolejnym wyzwaniem. Trudno jest połączyć dziś pracę zawodową, sprawy codzienne i inne kwestie. Ale zawsze myślę tak, że dopóki mam dach nad głową i pościel w łóżku, a inni tego nie mają, moim obowiązkiem jest pomagać i robić wszystko, co mogę. I to mnie czasem wręcz wyrzuca z łóżka. Dla mnie to dziś najważniejsza rzecz na świecie.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski