Ameryka- jako kontynent- pociąga mnie od zawsze. Marzy mi się podróż do Brazylii, Kolumbii czy Meksyku. Wydaje mi się niewiarygodnie egzotyczna, daleka, niezwykle różnorodna i warta każdych pieniędzy. Być może ktoś stwierdzi, że bardziej egzotyczna jest Nowa Zelandia czy Filipiny. Jasne, czemu nie? Ale dla mnie gdzieś tam na kulombowskim kontynencie tkwi istota egzotyki i tajemnicy- a temu niełatwo się oprzeć. Był to jeden z powodów, dla których sięgnęłam po literaturę z tamtych stron. Tak natknęłam się na Carlosa Fuentesa, który w swoim kraju, Meksyku, jest nie tylko jednym z najważniejszych prozaików, ale także wybitnym intelektualistą. Autor esejów, o których ja- Europejka pełną gębą- nigdy nie słyszałam, powieści, które nigdy nawet nie zagościły w moich oczach, czy choćby uszach. Niemniej jednak Wszystkie szczęśliwe rodziny znalazły się w moim zasięgu i czym prędzej uzyskały swój numerek w kolejce do przeczytania. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy to był dobry wybór, bowiem mój gust jakoś nie
pozwala mi na szczególne zainteresowanie opowiadaniami. Nie jestem zwolenniczką krótkiego pisania- notorycznie kończą się w momencie, kiedy zaczynają dopiero nabierać tempa. Rzecz gustu i o tym nie powinno się podobno dyskutować. Tym razem nieposkromiony pociąg do tamtych stron wziął nade mną górę. Czy żałuję? Fuentes serwuje nam kilka historii meksykańskich rodzin. Spotykamy ojca, który chce za wszelką cenę uczynić ze swoich synów duchownych oraz żonę, która biernie znosi sadystyczne usposobienie męża w imię swojej próżności (bo tylko on pamięta ją jako młodą i piękną). Autor porusza też kwestię nierówności z punktu widzenia statystycznego Meksykanina, stosunek Amerykanów do nielegalnych imigrantów, opisuje ucieczki przez granice do Stanów Zjednoczonych w celu rozpoczęcia lepszego życia. Pokazuje nam obraz ludzi, którzy żyją w przeświadczeniu, że są kimś gorszym we współczesnym świecie, co szczególnie dobitnie wyraża więzień w liście do matki swojej ofiary „Może powinienem był wziąć sobie do serca lekcję
całego życia i nie podnosić zbytnio głowy. Ja, Indianin, któremu nie wolno odrywać wzroku od ziemi”. W wielu przypadkach wstrząsające historie, które- mimo wszystko- są ponadprzestrzenne i ponadczasowe. Bo czy tylko w Meksyku kobiety są maltretowane? I czy tylko kobiety? Czy tylko Indianie są źle traktowani przez „resztę świata”? A Polak jadący za pracą do Norwegii to niby jest tam witany czerwonym dywanem i szampanem? Przykłady można mnożyć. Więc o co tak naprawdę chodzi? O Meksyk czy o świat? O Amerykę czy Europę, Azję i całą resztę też? Nie wiem, czy celowo, czy przypadkiem, ale Carlos Fuentes stworzył studium przypadku w skali makro. I choćby dlatego warto przeczytać tę książkę. Bo nie sposób zaprzeczyć, iż świat to nie tylko szczęśliwa twarz dziecka z reklamy czy bezzmarszczkowy profil pani z billboardu. Świat to też problemy, ból, nieszczęście. I tylko nauczyć się stawiać czoło trzeba. Bez wstydu. Bez oporu.