Straż pożarna to służba na całe życie. "Kiedy kończy się akcja, zaczyna się walka z samym sobą"
Cieszą się ogromny szacunkiem i uznaniem, są jedną z najbardziej poważanych grup zawodowych w Polsce. I jedną z najgorzej traktowanych. Strażacy niemal za każdym zgłoszeniem ryzykują swoim życiem, a w zamian mogą liczyć na uścisk dłoni lub pośmiertny awans.
- W wielu jednostkach OSP strażacy jeżdżą na akcję nawet 40-letnimi wozami. O sprzęcie do gaszenia nie wspominając. Gdyby nie organizowane zbiórki pieniędzy, niektóre jednostki musiałyby zaprzestać działalności – mówią Joanna i Rafał Pasztelańscy, autorzy książki "Strażacy. Tam, gdzie zaczyna się bohaterstwo". Co oznacza służba w straży pożarnej? Jacy ludzie tam trafiają i jak po latach patrzą na katastrofy, którymi żyła cała Polska?
Jakub Zagalski: Zaskoczyło mnie, że książka "Strażacy" ze strażakiem gaszącym pożar na okładce jest paradoksalnie w niewielkim stopniu poświęcona walce z ogniem. Czy od początku chcieli państwo pokazać, że praca w straży to coś znacznie więcej niż walka z jednym żywiołem?
Joanna i Rafał Pasztelańscy: Straż Pożarna w naszym odczuciu powinna być nazywana Strażą Ratowniczą. Właśnie tym strażacy zajmują się na co dzień. Ratowaniem. Życia, dobytku. Nie sposób zliczyć w ilu przypadkach niezbędna jest ich pomoc. Ogień jest tylko jednym z żywiołów, którym muszą stawiać czoło. Jest przecież woda, są wichury, trzęsienia ziemi. Ale są też katastrofy budowlane, wypadki, utonięcia czy podpalenia. Tak zwany czynnik ludzki. Paradoksalnie to właśnie człowiek często jest bardziej winny niż natura. I to ze skutkami jego szkód strażacy muszą walczyć.
Czy można określić, ile czasu zajmuje gaszenie pożarów, a ile pozostałe, mniej oczywiste zadania?
Strażacy, z którymi rozmawialiśmy, przyznawali, że bywają dni, że do pożarów wyjeżdżają stosunkowo najrzadziej.
Ze wstępu: "Chcemy pokazać istotę tego zawodu, odwagę, siłę i ofiarność strażaków". Ale pokazali państwo także bezsilność, walkę z ograniczeniami i funkcjonowanie w wadliwym systemie. Spodziewaliście się państwo takiego obrazu przed przystąpieniem do pracy nad książką?
Wiedzieliśmy, że w służbie nie jest różowo, że strażacy są niedoceniani. Im więcej rozmów odbyliśmy, tym bardziej dochodziliśmy do wniosku, że do straży trzeba mieć serce. Bez powołania, bez pasji się nie da. Jak niby wytłumaczyć nieustanne balansowanie na krawędzi, pracę w ekstremalnych warunkach przy, delikatnie rzecz ujmując, nie zawsze najlepszym sprzęcie.
"Nie zawsze najlepszy sprzęt" to eufemizm w stosunku do warunków, o których czytałem.
Pamiętajmy, że w wielu jednostkach OSP strażacy jeżdżą na akcję nawet 40-letnimi wozami. O sprzęcie do gaszenia nie wspominając. Gdyby nie organizowane zbiórki pieniędzy, niektóre jednostki musiałyby zaprzestać działalności. Nieco lepiej jest w straży zawodowej, ale i tutaj wciąż widać braki. Sprzęt, jaki zaprezentowali strażacy biorący udział podczas gaszenia pożarów w Szwecji, to nie jest norma. To nie do końca jest obraz całej polskiej straży. W mniejszych jednostkach dachy remiz wciąż przeciekają, a kombinezony błagają o wymianę.
"Od kilkudziesięciu lat strażak to najbardziej poważany zawód w Polsce. I wciąż jeden z najmniej docenianych". Z czego państwa zdaniem to wynika?
Z jakiegoś bliżej niezrozumiałego nam powodu, z jednej strony do strażaków podchodzi się jak do bohaterów, z drugiej uznaje, że są tak bardzo zakochani w służbie, że gotowi są pracować za sam przywilej noszenia munduru. Pensje strażackie to często nadal niewiele więcej niż płaca minimalna.
Jest aż tak źle?
Zarobki w straży to śmiech na sali, zwłaszcza w porównaniu ze stawkami strażaków z zagranicy, które bywają nawet cztery razy wyższe. Uścisk dłoni, pochwały to jedno, ale nie oszukujmy się. Ci ludzie za każdym zgłoszeniem ryzykują swoim życiem.
Jeden z państwa rozmówców mówił, że strażacy są zawsze najniżej na drabince potrzeb, jeśli chodzi o podwyżki, sprzęt etc. "Straż graniczna, policja czy służby specjalne, wszyscy są przed nami, ale zawsze tak było". Czy to wyłącznie kwestia polityki? Nie widać żadnej tendencji, by kiedyś nastąpiła zmiana na lepsze?
Sukces zawsze ma wielu ojców. Przy okazji każdej większej akcji ratowniczej pojawiają się lokalne władze ściskające ręce dowódców. Ale potem kamery odjeżdżają, a strażacy zostają ze wszystkim sami. Z nadwerężonym podczas akcji sprzętem, oparzeniami, plamami na kombinezonach i na psychice. Ale "dadzą sobie radę, to przecież twarde chłopy są. Pomysłowe. Coś wymyślą. Jak załatać dziurę w wozie, jak reanimować sprzęt". Wciąż wielu włodarzom wydaje się, że wystarczy odznaczenie lub awans. Podobnie jak w innych służbach - chętnie nadawany pośmiertnie.
Książka koncentruje się na głośnych akcjach z udziałem strażaków: pożarze w hali Stoczni Gdańskiej, zawaleniu się hali targowej w Katowicach, powodzi w 1997 r. itp. To bardzo medialne wydarzenia, które pokazujecie państwo oczami świadków i uczestników. Czy poznając i odkrywając szczegóły tamtych wydarzeń coś państwa szczególnie zaskoczyło?
Dla strażaków, ale też dla nas samych to był powrót do przeszłości. Do katastrof, z których część widzieliśmy osobiście i relacjonowaliśmy jako dziennikarze. Do ludzkich dramatów, urazów na ciele i często też na psychice. Po latach, odtworzenie kawałek po kawałku samego zdarzenia, akcji, ale też łączenie z aktami śledztw było przejmujące.
Odbiór bardzo się zmienił?
Mieliśmy wrażenie, że upływ czasu wszystko wyostrzył. Że te krzyki ofiar, trzaskający mróz i siedzące na krawędzi zawalonego dachu gołębie, że wszystko to mamy znowu przed oczami. Strażacy biorący udział w akcji potrafili nawet powiedzieć, co jedli tego dnia, (dwadzieścia kilka lat temu!) na śniadanie. Skupiali się na pogodzie, na tym, że byli dzień przed urlopem. Wciśnięcie wielu strasznych obrazów w ramy pozwoliło chociaż trochę je oswoić. I służyć dalej. W Opolu, chociaż od walki z powodzią minęło 21 lat, wody nadal boją się wszyscy. Podobnie w Kuźni Raciborskiej. Od sierpnia 1992 roku, każde pojawienie się ognia w lesie przyprawia o gęsią skórkę.
Pewien strażak opowiadał, że w jednej akcji ratując ludzi wykorzystał motyw podpatrzony w amerykańskim filmie katastroficznym. Czy taka kreatywność to norma, czy jednak strażacy polegają przede wszystkim na wyuczonych metodach?
Na pierwszym miejscu są procedury. Muszą być. Ale każda akcja rządzi się własnymi prawami. Nie ma takiego samego działania. Zawsze będzie coś, wobec czego trzeba będzie zareagować na swój własny sposób. Coś, co trzeba będzie oswoić, przełknąć. Tak było w Kokoszkach, gdzie strażacy musieli zbierać część ofiar niemalże wprasowanych w konar drzewa. I w Gdańsku, gdy po pożarze stoczni, uciekający tłum zbił się w ludzką masę pod blokującą wyjście siatką. Na to nie ma odpowiednich procedur. Ani podczas samej akcji ani po niej. Kiedy kończy się akcja, zaczyna walka z samym sobą. Koszmarami.
Czy rozmawiając z różnymi strażakami dostrzegli państwo wspólny mianownik? Czy da się określić, co pcha ludzi do pełnienia tej służby? Pomijając dawną motywację, jaką była ucieczka od wojska.
Nasi bohaterowie nie ukrywali, że w niektórych przypadkach rzeczywiście pierwszą motywacją do służby była ucieczka przed wojskiem. Ale ta chęć ucieczki bardzo szybko przeradzała się w bakcyla. Ktoś, kto nie ma w sobie empatii, nie lubi ludzi, nigdy nie zostanie strażakiem. Strażacy powtarzali, że nie wystarczy sama odwaga, potrzeba adrenaliny, sprawdzania się w ekstremalnych sytuacjach.
To co jeszcze powinien mieć dobry materiał na strażaka?
Niezbędna jest chęć niesienia pomocy. Ta chęć i potrzeba ratowania świata jest naprawdę niezwykła. Strażakiem się nie bywa, strażakiem się jest. I to do końca życia. Bez względu na warunki polityczne, czy stan emerytalny. Większość służy nadal, w straży zawodowej, czy przy szkoleniach psów ratowniczo-poszukiwawczych. Mało który strażak na emeryturze spędza czas w papuciach przed telewizorem.
Wielu bohaterów zostało przedstawionych jako osoby, które są "gotowe za darmo organizować się i szkolić. Po godzinach, po akcjach, w czasie wolnym od służby". Czy to norma w polskiej straży? Ta cienka granica między życiem prywatnym a zawodowym?
W straży, podobnie jak w policji chyba nie da się oddzielić życia zawodowego od prywatnego. Żona czy dziecko strażaka nigdy nie będą mieli zwyczajnego życia. Ich codzienny rytm podporządkowany jest służbie. Dlatego tak wielu idzie w ślady swoich ojców czy dziadków. Ta potrzeba niesienia pomocy, ofiarność przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. I to jest piękne.
Strażacy ocierają się o śmierć, mają kontakt ze zwłokami, obserwują ból i cierpienie. Tymczasem w województwie pomorskim na 800 strażaków przypada jeden psycholog. Jakim cudem ci ludzie wytrzymują taki ciężar psychiczny?
Wszyscy nasi bohaterowie przyznawali jedno: strażak nigdy nie będzie sam. Straż to rodzina, drugi dom. I chyba takie poczucie daje im siłę. I rekompensuje to, czego nie zapewniają władze. Bo mało kto podniesie rękę na pytanie zadane na apelu: "Kto z Was potrzebuje pomocy psychologicznej?".
Dlaczego?
Duma na to nie pozwala. Niektórzy boją się śladu w aktach, inni pominięcia przy dużych akcjach i łatki „tego z problemami”. Łatwiej porozmawiać z kumplem ze zmiany, który wie i rozumie.
W rozdziale poświęconym grupom poszukiwawczo-ratowniczym dowiadujemy się o nieocenionej pomocy psów, bez których takie formacje nie miałyby racji bytu. Wydaje mi się, że to świetny i nie mniej wstrząsający materiał na kolejną książkę.
Nie wiemy wprawdzie, co powiedziałaby na to nasza adoptowana przed laty ze schroniska w Kielcach Lusia Luśterrier, ale Bonie i innym psom biorącym udział w akcjach na pewno książka się należy.
"Przed wybuchem nikomu nie przyszło do głowy, żeby poświęcać czas i pieniądze na szkolenie psów do pracy na gruzach". To chyba nie jedyny przykład, gdy w straży zachodzą pozytywne zmiany dopiero po znaczącej katastrofie?
Ubolewamy nad tym, ale nie możemy oprzeć się wrażeniu, że w Polsce musi dojść do nieszczęścia, żeby coś się zmieniło. Tak było w przypadku używania broni przez policjantów czy zakupie robota pirotechnicznego. Tak samo jest ze strażakami. Na nic zdają się argumenty, raporty. Decydenci zawsze mają taką samą wymówkę: niski budżet. Poza tym nasi strażacy mają w świecie opinię prawdziwych harpagonów. Są przede wszystkim bardzo pomysłowi, a w akcji zdeterminowani.
Uderzyła mnie wypowiedź jednego z bohaterów w kontekście powodzi w 1997 r.: "Wojsko pracowało do 15, potem ich nie było, zjeżdżali na bazę. A z ratownikami jest tak, że służą, nie pracują. Dopóki zadanie nie zostanie wykonane, nie odpuszczają". To chyba jedno z najważniejszych przesłań, które powinno dotrzeć do czytelników?
W Opolu, Kokoszkach, Katowicach, Gdańsku strażacy działali non-stop. Jeden z naszych bohaterów zapytany, jak wytrzymywał tyle godzin wciskając się między zawalonymi płytami gdańskiego wieżowca, odparł: "Czas nie ma znaczenia. Skupiałem się tylko na tym, żeby dotrzeć do rannego i wydostać go na powierzchnię". I tak jest przy każdej akcji. Strażacy zostają do końca.
Książka "Strażacy. Tam, gdzie zaczyna się bohaterstwo" (wyd. Znak Horyzont) trafi do sprzedaży 29 października.