Warszawa, stolica węglowego mocarstwa
W innym miejscu Tyrmand notuje: " W Warszawie siwy mróz, 25 poniżej zera. Brak opału, piekielnie zimno w mieszkaniach i biurach, ludzie siedzą przy biurkach w płaszczach. Stolica węglowego mocarstwa. Palacze i kotłownicy w ciepłowniach skarżą się, że tak cholernie bezwartościowym miałem, jaki przychodzi ze Śląska, można dzieciom wąsy smarować na jasełkę, ale nie zasilać centralne ogrzewanie". Innego dnia czytamy z kolei:
"Mróz bezlitosny i ludzie wędrują po Warszawie pocieszni i okutani, nawet najforemniejsza kobieta jak tobół. Martyrologia oczekiwania na środki komunikacji: podejrzewam, że zbrojne wystąpienie przeciw reżymowi, o ile kiedykolwiek nastąpi, zacznie się na tramwajowych przystankach w taką pogodę. Bezmiar nienawiści w oczach manifestujących bezrobotnych na widok aut milionerów jest pobłażliwym wyrzutem wobec tego, co czai się we wzroku warszawiaków odprowadzającym przemykające się limuzyny komunistycznych dygnitarzy.
Prasa ocieka łojem służalstwa pisząc o "wspaniałym darze Związku Radzieckiego dla Warszawy", nikomu niepotrzebnym drapaczu chmur. Gdyby chcieli naprawdę coś darować, przysłaliby kilkaset wagonów tramwajowych. Lecz ich celem jest zaznaczać się, nie obdarzać, w tym celu drapacz chmur jest jak ulał. Gdy patrzę na zwierzęcość przemarzniętych do szpiku kości ludzi, spychających się wzajemnie pod koła w nieprzytomnej walce o wpakowanie się do osłoniętego od wichru wnętrza, wydaje mi się, jakby ktoś się temu przyglądał spoza okiennej firanki, szepcząc do siebie z upodobaniem: "Niech się męczą, niech się mordują, będą nam potem lizać buty za każdy okruch, za najniklejszą ulgę...".