Śmierć młodej dziennikarki nie była wyjątkiem. Europejscy naukowcy biją na alarm
Jedni mówią, że to nałóg. Inni – zaburzenie, syndrom lub wzorzec zachowań. Niezależnie od definicji, "pracoholizm" potrafi zabić, o czym przekonują się nie tylko znani z pracowitości Japończycy. W jednym z europejskich państw ponad 8 proc. badanych określiło się mianem "pracoholika" i chciano nadać temu zjawisku rangę problemu zdrowia publicznego
Dzięki uprzejmości wyd. Zysk i S-ka publikujemy fragment książki "Praca. Historia tego, jak spędzamy swój czas" Jamesa Suzmana (tłum. Filip Filipowski), która ukaże się 27 kwietnia.
Śmierć etatowca
Dla niewielkiej grupy korespondentów prasowych, niezależnych dziennikarzy i freelancerów, którym satysfakcję przynosi dokumentowanie życia i śmierci w strefach wojennych, ryzyko tego, że zostaną przypadkowo postrzeleni, porwani przez krzykliwych osobników w kominiarkach czy wysadzeni w powietrze, jest po prostu częścią pracy. Dziennikarze, którzy starają się ujawniać (lub zakopywać) tajemnice prominentnych osobistości, wnikają głęboko w mroczne struktury przestępcze lub zajmują się doniesieniami, mającymi na celu sprowokowanie kogoś, wyprowadzenie go z równowagi lub po prostu rozwścieczenie, również muszą pogodzić się tym, że ich praca może ściągnąć na nich rożne niebezpieczeństwa.
Jednak dla większości dziennikarstwo ma być z założenia zawodem bezpiecznym. Na przykład żaden dziennikarz nie spodziewa się, że zginie podczas zdawania relacji na temat ruchu drogowego, wahań giełdowych na rynkach finansowych, recenzowania najnowszego gadżetu lub trendu mody czy relacjonowania nużących przepychanek kształtujących mikropolitykę urzędu miasta.
Niestety, taki właśnie los spotkał reporterkę japońskiego publicznego nadawcy NHK Miwę Sado. Zajmowała się sprawami dotyczącymi miejscowych władz i 24 lipca 2013 roku zmarła w trakcie wykonywania obowiązków, relacjonując wybory metropolitalne w Tokio. Kiedy odnaleziono jej ciało, w dłoni wciąż ściskała telefon komórkowy.
Lekarze bardzo szybko ustalili, że Miwa Sado zmarła na skutek wrodzonej wady serca. Jednak po przeprowadzonym przez Ministerstwo Pracy śledztwie jako oficjalną przyczynę śmierci uznano karoshi, śmierć z przepracowania. W ciągu miesiąca poprzedzającego jej śmierć Sado przepracowała łącznie sto pięćdziesiąt dziewięć wyczerpujących nadgodzin. To odpowiednik dwóch pełnych ośmiogodzinnych zmian dziennie przez pięć dni w tygodniu przez cztery tygodnie. Prawdopodobnie nieoficjalna liczba nadgodzin była jeszcze większa.
Przez kilka tygodni po jej śmierci ojciec zmarłej dziennikarki przeglądał historię połączeń w jej telefonie oraz dane zgromadzone w jej komputerze. Według jego obliczeń przez miesiąc poprzedzający jej śmierć przepracowała co najmniej dwieście dziewięć godzin. Śmierć Sado była jednym z wielu takich przypadków odnotowanych w tamtym roku.
Japońskie Ministerstwo Pracy wyróżnia dwie kategorie śmierci spowodowanej bezpośrednio przez przepracowanie. Karoshi to śmierć wynikająca z choroby serca spowodowanej wyczerpaniem, brakiem snu, złym odżywianiem się i brakiem aktywności fizycznej, jak miało to miejsce w wypadku Sado. Karo jisatsu to sytuacja, w której pracownik sam odbiera sobie życie z powodu stresu wynikającego z przepracowania.
Paulina Gałązka: nas aktorki nazywa się histeryczkami, gdy wyznaczamy swoje granice
Pod koniec roku Ministerstwo Pracy odnotowało, że w 2013 roku na skutek karoshi lub karo jisatsu nastąpiło sto dziewięćdziesiąt zgonów, przy czym do tej pierwszej kategorii zaliczono dwa razy więcej przypadków niż do drugiej. Liczba ta mniej więcej odpowiadała średnim rocznym wartościom z poprzedniej dekady.
Jednak japońskie Ministerstwo Pracy kwalifikuje zgon jako karoshi lub karo jisatsu wyłącznie w wyjątkowych okolicznościach i tylko wtedy, kiedy można ponad wszelką wątpliwość udowodnić, że pracownik w znacznym stopniu przekroczył rozsądną ilość nadgodzin, oraz przy braku śladów jakichkolwiek innych czynników (takich jak bardzo wysokie nadciśnienie). Dlatego też niektórzy, na przykład Hiroshi Kawahito, sekretarz generalny Rady Obrony Narodowej na rzecz Ofiar Karoshi — jednej z wielu japońskich organizacji przeciwdziałających zjawisku karoshi — uważają, że rząd wzbrania się przed uznaniem prawdziwej skali tego problemu1. Jego zdaniem prawdziwe statystyki są dziesięć razy wyższe.
Nie jest też zaskoczeniem, że uważa się, iż liczba Japończyków cierpiących na poważne zaburzenia psychiczne i fizyczne spowodowane przepracowaniem jest również kilkadziesiąt razy wyższa. Podobnie jak liczba pracowników, którzy z powodu wyczerpania powodują wypadki w miejscu pracy.
Pierwszy przypadek karoshi zanotowano w 1969 roku, po tym jak dwudziestodziewięcioletni pracownik działu wysyłkowego jednej z większych japońskich gazet, przepracowawszy morderczą liczbę nadgodzin, osunął się na swoje biurko i zmarł. Termin bardzo szybko wszedł do użycia i wraz z coraz większą liczbą zgonów związanych z przepracowaniem coraz częściej znajdował się w centrum uwagi opinii publicznej.
Stał się jednocześnie kolejnym hasłem w słowniku terminów opisujących specyficzne dla Japonii dolegliwości związane z pracą, takie jak kacho-byo, które tłumaczy się jako "choroba menedżerska" i opisuje zjawisko obezwładniającego stresu odczuwanego przez pracowników średniego szczebla obawiających się, że nie otrzymają awansu, zawiodą swój zespół, przyniosą wstyd sobie i swoim rodzinom, a co najgorsze, rozczarują swoich przełożonych i osłabią firmę. Jednak podczas gdy problem kacho-byo dotyka wyłącznie pracowników biurowych, karoshi to zabójca, który w równym stopniu gustuje w pracownikach fizycznych, co w menedżerach, nauczycielach, pracownikach służby zdrowia i dyrektorach wykonawczych.
(…)
W Europie Zachodniej czy Ameryce Północnej winą za śmierć z przepracowania obarcza się zazwyczaj samego pracownika, a nie jego pracodawcę czy rząd. Dlatego zjawisko to nie jest tematem debaty publicznej ani też nie pojawia się w nagłówkach gazet, natomiast pogrążeni w żałobie krewni nie zmuszają przełożonych do kajania się i przepraszania, a rządu do podjęcia jakichś działań. Jednak od czasu do czasu robi się o tym problemie głośno. Na przykład w ciągu ostatniej dekady dyrektor generalny France Telecom został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska, a kilku menedżerów wyższego szczebla stanęło przed sądem za "nękanie psychiczne" w postaci toksycznej atmosfery, którą stworzyli w firmie, a która zdaniem prokuratorów w latach 2008 i 2009 przyczyniła się do śmierci trzydziestu pięciu pracowników.
Obecnie w takich krajach jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone coraz częściej rozmawia się o problemach dotyczących zdrowia psychicznego w miejscu pracy. I jeśli wziąć pod uwagę statystyki, nie dzieje się to bez powodu.
Według Health and Safety Executive, brytyjskiego organu zajmującego się zdrowiem i bezpieczeństwem w miejscu pracy, w 2018 roku straty czasowe spowodowane stresem, depresją
i niepokojem związanymi z pracą wyniosły blisko piętnaście milionów dni pracujących, natomiast niemal sześćset tysięcy z około 26,5 miliona wszystkich pracowników zgłaszało w owym roku problemy zdrowotne związane z pracą. Jednakże na podstawie tych danych trudno stwierdzić, czy powodem coraz częstszych problemów zdrowotnych w miejscu pracy nie jest to, że w coraz większej ilości krajów panuje tendencja do nazywania problemami zdrowotnymi tego, co w przeszłości było normalnym zdenerwowaniem czy stresem towarzyszącym pracy.
Jednym z dowodów na istnienie takiej tendencji jest powszechne przeświadczenie, że "pracoholizm" jest prawdziwą, możliwą do zdiagnozowania i potencjalnie nawet śmiertelną chorobą.
Pastor Wayne Oates urodził się w 1917 roku w Greenville, w Karolinie Północnej. Jego wychowaniem zajmowały się babcia i starsza siostra, natomiast matka, aby przetrwać w czasach wielkiego kryzysu, pracowała w pobliskiej przędzalni. Jednak jego głęboko wpojona wiara chrześcijańska nauczyła go cieszyć się tym, co mu dano, a później dała mu siłę do pogodzenia ze sobą świeckiego świata psychiatrii i psychologii ze swoimi poglądami religijnymi.
Był wyjątkowo płodnym pisarzem — wydał pięćdziesiąt trzy książki, a także wykładał na Southern Baptist Theological Seminary w Louisville w stanie Kentucky. U alkoholików, którzy odbywali u niego terapię, dostrzegł coś przypominającego mu jego własny "popęd do nieustannej pracy" i wprowadził do jego opisania pojęcia "pracoholik" i "pracoholizm".
Jego opublikowana po raz pierwszy w 1971 roku książka "The Confessions of a Workaholic" jest dzisiaj niedostępna, a dobroduszne, zawarte w niej rady zostały zapomniane, jednak termin "pracoholik" niemal od razu na stałe zagościł w mowie potocznej.
Wkrótce potem pracoholizm stał się niezwykle popularną niszą w dziedzinie psychologii, choć wciąż nie było konsensusu co do tego, w jaki sposób go zdefiniować, pomierzyć, a tym bardziej leczyć. Niektórzy twierdzą, że jest to "nałóg" taki sam jak hazard czy niepohamowane robienie zakupów; inni uważają, że to zaburzenie takie jak bulimia; kolejni uznają je za wzorzec zachowań; a jeszcze inni nazywają to syndromem, wynikającym z nieszczęśliwego połączenia "silnego popędu" i "małej satysfakcji z pracy".
Z uwagi na brak powszechnie przyjętej definicji pracoholizmu nie ma również wielu przydatnych statystyk pokazujących jego występowanie. Jedynym krajem, w którym przeprowadzono szeroko zakrojone badania na ten temat, jest Norwegia. Naukowcy tamtejszego Uniwersytetu w Bergen opracowali specjalną skalę opisującą to zjawisko, którą nazwali Bergen Work Addiction Scale.
Skala ta przypomina trochę prymitywne quizy z kolorowych magazynów, które można rozwiązywać w poczekalniach. Polega ona na przypisywaniu wartości numerycznych do ustandaryzowanych odpowiedzi na siedem prostych stwierdzeń, typu "odczuwasz stres, kiedy nie możesz pracować" lub "przedkładasz pracę nad hobby i wypoczynek". Jeśli na większość tych pytań odpowiesz "zawsze" lub "często", wówczas, zdaniem autorów testu, prawdopodobnie jesteś pracoholikiem.
Grupa badawcza z Bergen wykorzystała odpowiedzi tysiąca stu dwudziestu czterech ankietowanych i zestawiła je z wynikami licznych testów osobowości. Ostatecznie jej członkowie doszli do wniosku, że 8,3 procent Norwegów jest pracoholikami, że pracoholizm występuje najczęściej u dorosłych między osiemnastym a czterdziestym piątym rokiem życia i że dużo szybciej zapadają na niego osoby ogólnie "ugodowe", "intelektualnie umotywowane" i/lub "neurotyczne". Zaznaczyli również, że występowanie choroby jest na tyle częste, że należy nadać jej rangę problemu zdrowia publicznego.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki Jamesa Suzmana "Praca. Historia tego, jak spędzamy swój czas", która ukaże się nakładem wyd. Zysk i S-ka 27 kwietnia.