Inne zdrowiały, ona nie
Nie wiadomo, czy od tego picia benzyny czy od wielokrotnego naświetlania, czy od odrobaczania lekami, które mogłyby powalić konia, czy po prostu - genetycznie, ale Kim Ki Dok słabła coraz bardziej. Nie pomagało nic, przestała wychodzić z pokoju, chodzić na lekcje. Inne dzieci zdrowiały, ona nie. Zaczęły się krwotoki, nie wiadomo skąd. Trzeba było w tajemnicy przewieźć dziewczynę do wrocławskiej kliniki. W tajemnicy - i oczywiście pod okiem politycznych. Jak to leczyć?
"Zrobili badania krwi. Oj, słabiutko. Bez transfuzji się nie obejdzie. Dopiero potem tak naprawdę się zobaczy, co tu jest [...]. Przyszedł doktor Partyka z dwiema butelkami krwi. Chwilę stał nad małą i patrzył na nią jakoś dziwnie [...]. Na dźwięk jego głosu podniosła powieki. Ogromne oczy miała tak smutne, że doktorowi zadrżała ręka. Był wściekły. Nie potrafił powiedzieć dlaczego [...]. Dziewczyna zarumieniła się. Westchnął. Lubił ten moment, kiedy widać było, że to działa. Tak jak lubił to, co robi, i pacjentów, którym to robi. Ale tej komsomołki jakoś nie polubił. Był zły. Że zadrżała mu ręka przy wkłuciu, że dziewczyna się nie odzywała, że nie wiadomo, o co tu chodzi".