Opowieść o samotnym księdzu, próbującym rozwikłać tajemniczą zagadkę kryminalną, nie jest może nadzwyczaj oryginalnym pomysłem. Lorenzo Quart nosi kościelną „sukienkę” niemal przypadkiem, czemu daje czasem dobitny wyraz - jego głównym powołaniem jest posłuszeństwo strukturze hierarchicznej, jaka by ona nie była.Co dziwniejsze, stanowi on, służąc instytucji, gdzie wiara w cuda należy do podstawowych dogmatów, przykład ścisłego racjonalisty.
Cóż mamy w tej powieści? Na pierwszy rzut oka barokowe przeładowanie zapożyczonymi wątkami, mnogością bohaterów pierwszo- i drugoplanowych, współczesną techniką, kontrastującą z niemal przedsoborowym katolicyzmem. Wszystko to w jednym, dość opasłym tomie, nie powoduje zmęczenia czy zagubienia. Wprost przeciwnie, duszna Sewilla i jej mieszkańcy pochłaniają nas całkowicie. Nie można wprost oderwać się od stron wypełnionych cudnymi postaciami, tak wyrazistymi, że aż czasem wątpić można w ich prawdopodobieństwo. Reverte nie po raz pierwszy, ale w tej powieści chyba najdobitniej, daje nam do zrozumienia, że jest spadkobiercą nurtu popularnego w literaturze europejskiej, od której odżegnują się intelektualiści, ale nie czytelnicy. Dość łatwo znajdziemy tu odniesienia do Dumasa , Conan Doyle’a , czy nawet wprost do Hemingwaya . Są tu elementy powieści łotrzykowskiej i komedii dell’arte, wprawne oko dojrzy powieść gotycką i poprowadzoną w amerykańskim stylu akcję sensacyjną, zakończoną jednak po europejsku – niejednoznacznie. A jednak, pomimo świadomego nacisku na fabułę, udaje się autorowi dotknąć fundamentalnych dla naszej kultury spraw i postawić najważniejsze pytania: czym jest dla nas etyka? jak dalece tradycja musi ustąpić ekonomicznej uniformizacji społeczeństwa, miejscu religii w naszej kulturze, a w szczególności takich instytucji jak Kościół?
Reverte jest niewątpliwie uważnym czytelnikiem Nowego Testamentu, jego bohaterowie są grzesznikami, których sumienia nie są może czyste, ale wiara w coś, w cokolwiek w pluralistycznym świecie, co nie jest materialne, już wystarcza, w oczach czytelnika, do zbawienia. Tak naprawdę wcieleniem zła są tylko ci, którzy całkowicie zaprzedali się Mamonie.Czarna sotnia, jaką ma być rzekomo Kongregacja do Spraw Wiary, spadkobierczyni inkwizycji i jej rzekomy wpływ na Kościół w samym Watykanie, jest oczywistą brednią, acz ładnie wkomponowaną w treść powieści. Zaś szef tej instytucji, demoniczny Jerzy Iwaszkiewicz – skrzyżowanie Torquemady z Berią, może co najwyżej rozbawić kogoś, kto ma choćby najmniejsze pojęcie o tym, co dzieje się za murami papieskich pałaców.
Jedną z największych zalet powieści jest umiejętne połączenie mijającej epoki, dziewiętnastowiecznych zasad, tradycji i „życia w historii” (jedna z postaci nadal wierzy, że Kalifornia należy do Hiszpanii) ze współczesnością, naciskiem na profesjonalizm i faktyczną utratą tożsamości w postindustrialnym społeczeństwie. Obrona barokowego kościółka ma tu znaczenie nie tylko dla samej fabuły, jest także protestem pisarza przeciwko dewastowaniu dorobku poprzednich pokoleń, gardzeniu nim jako anachronizmem i niewydajną niewygodą.I chyba właśnie dlatego sam autor trzyma stronę tych, dla których właśnie to stare i niemodne jest wszystkim w życiu, pysznie sobie przy tym żartując, czyniąc osobę, najgłębiej w przeszłości mentalnie osadzoną, najbliższą współczesnej rzeczywistości technicznej.