Lew-Starowicz zwiększa chęć na seks i "ogląda dewianta"
Lew-Starowicz opowiada w książce, że często proszono go (dzisiaj już rzadziej) o przepisanie leku dla partnera lub partnerki w celu "zwiększenia chęci na seks", który miał być niepostrzeżenie dosypany do zupy. Seksuolog odmawiał, ale namawiano go na różne sposoby: "Jedni podsuwali pieniądze w kopercie, inni brali na litość, mówiąc, że strasznie cierpią i trzeba im pomóc, bo inaczej ich małżeństwo się rozpadnie.
Podobnie bywałem proszony o przepisanie leków działających antypopędowo. Argumenty były rozdzierające: 'On mnie wykończy i będzie pan miał mnie na sumieniu', 'Ja już dłużej nie wytrzymam i wyskoczę z okna', 'To prawdziwy erotoman i tylko pan może go uratować, bo go seks wykończy'.
Zdarza się również, że jestem proszony o przyjście do czyjegoś domu, żeby 'przypatrzeć się dewiantowi'. [...] Propozycje bywały różne: miałem na przykład usiąść przy sąsiednim stoliku w kawiarni i przyjrzeć się delikwentowi albo znaleźć jakiś pretekst i pójść do miejsca pracy osoby, o którą chodziło. Dobrze, jeżeli miał to być sklep. Gorzej, kiedy wizytę miałem złożyć w strzeżonym obiekcie państwowym. Jedna z pacjentek zaproponowała mi nawet wyrobienie specjalnej przepustki do Urzędu Rady Ministrów, abym mógł sobie popatrzeć na męża, i nawet wymyśliła (niezbyt prawdopodobny) pretekst do rozmowy z nim".