Złudzenie jest doskonałe. Zapewne nawet czytany w oryginale, Dom Jedwabny mógłby z powodzeniem zostać uznany za zaginiony rękopis Arthura Conan Doyle’a . Anthony Horowitz do postaci Sherlocka Holmesa i doktora Watsona odniósł się z szacunkiem, co wcale nie znaczy, że napisał powieść wtórną i naśladowczą. Przeciwnie – może już wystarczy pastwienia się nad Holmesem, dodawania mu małżonki i morderczych instynktów, kontaktów z mocami z zaświatów oraz pokrewieństwa z wujem podróżniczki w czasie, nie licząc steampunka i piramidy strachu? Wszystkie przykłady autentyczne i na ogół, no, może poza Dibdinem i jego demaskacją Kuby Rozpruwacza, lubiane przeze mnie za styl, żywioł i wyobraźnię. Ale czytając Dom Jedwabny, arcyklasyczny i arcywiktoriański, odnajdujemy przyjemność z ponownego spotkania z geniuszem z Baker Street. Z nim samym, a nie z jakąś postmodernistyczną mutacją.
Dom Jedwabny to relacja doktora Watsona o śledztwie, które do głębi wstrząsnęło zacnym kronikarzem, a ujawnione, mogłoby też wstrząsnąć opinią publiczną i zachwiać zaufanie do ludzi najwyższych kręgów władzy. Stać się wodą na młyn anarchistów, antymonarchistów i Bóg jeden wie jakich jeszcze wrogów ładu i porządku. Dlatego też doktor Watson, spisawszy tę historię, polecił zamknąć ją w bankowym sejfie na lat sto. A teraz, w oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki, to, co najstraszniejsze, zdarzy się pewnie w naszych głowach, w naszej własnej wyobraźni, zatrutej bezlikiem coraz okrutniejszych, coraz bardziej ekstremalnych, coraz bardziej przekraczających granice człowieczeństwa historii, które chłoniemy zewsząd, nawet wbrew woli. I znieczulamy się coraz bardziej. Dlatego też, gdy Holmesowskie śledztwo znajdzie swe rozwiązanie i odciśnie głęboki ślad nie tylko w pamięci, ale i w duszy obu bohaterów, kto wie, czy nie pomyślimy sobie: ach, tylko tyle? Zasłona tajemnicy na sto lat? Czy nie wystarczyłoby – do
najbliższych wyborów?
I taki właśnie morał płynie z tej historii o krzywdzie i zemście, o mglistym Londynie w świetle gazowych latarni, o wytwornych rezydencjach koneserów sztuki i mrocznych przybytkach lombardów i palarni opium: potworność, aby być potwornością, nie musi być teatralnie efektowna. Mamy tu geniusza zbrodni, geniusza perfidii i geniusza dedukcji. I mamy też szacownych obywateli czyniących zło nonszalancko, mimochodem, w poczuciu władzy nad innymi i bezkarności. I ci ostatni, w oczach Watsona, Holmesa i Lestrade’a wynaturzone bestie, nam dzisiaj wydają się jacyś tacy… banalni. I to właśnie chyba najbardziej mrozi krew, gdy już doczytamy Dom Jedwabny do końca.