Trwa ładowanie...
d1dwzve
felieton
26-04-2010 13:05

Samotność podglądacza

Niektórych zniesmaczy, znajdą tu tylko brudną pornografię ciała. Inni dojrzą w odbiciu siebie - lub siebie-jakimi-mogliby-być; niepokojącą pornografię ducha.

d1dwzve
d1dwzve

Pornografia stała się językiem intymności. W epokach, gdy publiczny opis pewnych sfer życia pozostaje tabu, siłą rzeczy każdy rozwija dla nich własne języki, własne wzorce normalności i własne fantazje. Gdy jednak tabu się łamie, następuje konwergencja życia i publicznych wyobrażeń, stokroć szybsza w czasach potęgi mass-mediów. Przeklinamy jak przeklinają bohaterowie kina akcji. Przy stole rozmawiamy jak się rozmawia w telenowelach. Chadzamy na randki, flirtujemy, wykonujemy gesty afektu - skopiowane z popularnych romansów. A życie intymne opowiada nam pornografia.
Nicholson Baker zdobył sobie opinię „pornografa dla intelektualistów” krótką powieścią Vox. Skonstruował ją wyłącznie z dialogu przypadkowo połączonych na seks-linii kobiety i mężczyzny: w absolutnej anonimowości mogą być absolutnie szczerzy, każde kłamstwo i fantazja mają wtedy wagę nagiego wyznania. Baker na tym bowiem buduje swoje psychologiczne gry: że kłamiąc i fantazjując o seksie, odkrywamy się jeszcze bardziej niż gdybyśmy mówili prawdę. Vox otoczyła podwójna aura skandalu: w trakcie Afery Rozporkowej Ameryka usłyszała, iż to właśnie tę powieść Monica Levinsky wybrała na osobisty prezent dla Billa Clintona. Ostatecznie jednak Vox zapamiętany zostanie raczej jako niemal profetyczny zapis powszechnej zmiany mentalnościowej, która w pełni ujawniła się z nastaniem ery Internetu, gdy, bezpieczny w swej anonimowości, każdy może przed całym światem szczerze kłamać na najintymniejsze tematy. (Nicholson Baker poluje wszakże na skandal z pełną premedytacją. Teraz o nim głośno za sprawą Checkpointu,
powieści dialogowej - znowu - w której dyskutuje się plan zabójstwa George’a W. Busha jako zbrodniarza wojennego).
O głodzie intymności w stechnicyzowanym świecie komunikacji zapośredniczonej napisano wiele. Wybuch internetowej amatorskiej pornografii, rozmaitych seks-czatów i portali randkowych świadczy o rozmiarze desperacji. Istnieje korelacja między umysłowością ścisłą, zdolnością do skupienia się na nich i rozwiązywania problemów abstrakcyjnych - a trudnością nawiązywania kontaktów z ludźmi i wchodzenia w związki uczuciowe. Gdy Internet pozostawał jeszcze medium niedostępnym dla tzw. przeciętnego człowieka i korzystali z niego prawie wyłącznie naukowcy, studenci kierunków technicznych oraz pracownicy branż hi-tech - większość publikowanej w sieci amatorskiej literatury to była czysta pornografia (pozostały archiwa); teraz dogoniły ją fantastyka (głównie fantasy), fabularyzacje RPG i fan-fiction. Czytelnicy Cryptonomiconu Neala Stephensona pamiętają, iż jeden z bohaterów-archetypów subkultury Krzemowej Doliny pisał tam opowiadanie porno (zresztą przytoczone w tekście). Na zachodzie USA, w sąsiedztwie wielkich
skupisk przemysłu informatycznego, rodzi się o kilka rzędów wielkości więcej dzieci o cechach autystycznych (tzw. Asperger’s Syndrome) niż gdzie indziej: geny autyzmu skorelowane są z cechami predestynującymi do sukcesu w dziedzinach związanych z myśleniem abstrakcyjnym; nigdzie indziej upośledzenie społeczne nie jest charakterystyką pożądaną i atrakcyjną, nigdzie indziej nie dobierają się podług niego pary - które przekazują tak wzmocnione geny swym dzieciom. Samotność duszy dziedziczy się po liniach krzemowych fortun.

Nie jestem pewien, czy taki był jego zamiar, ale to właśnie sportretował Nicholson Baker w Fermacie. “Nie wydaje mi się, że samotność musi być stanem złym, nietwórczym. Lubię, gdy bohaterowie książek, które czytam, mieszkają samotnie i czują się samotni, ponieważ samo czytanie jest stanem sztucznie wzmacnianej samotności. Samotność uwrażliwia cię na życie innych ludzi, sprawia, że przygodnych znajomych traktujesz bardziej uprzejmie, tłumi ironię i cynizm. Wnętrze Fałdy jest, rzecz jasna, miejscem samotności krańcowej, i to w nim lubię. Są wszakże chwile, gdy pragnienie usłyszenia cudzego głosu, pragnienie odwzajemnionego uczucia osiąga przykry poziom i zmienia się w paraliżujący ból”.
Tytułowa Fermata to termin wzięty z notacji muzycznej. Oznacza przedłużenie nuty lub pauzy w stopniu zależnym wyłącznie od wykonawcy. Bohater Bakera, Arnold Strine, posiada zdolność dowolnego przedłużania danego momentu. “Chwilo, jesteś piękna, trwaj wiecznie!” - otóż Strine’owi wystarczy strzelić palcami, przesunąć okulary na nosie, pstryknąć elektrycznym przełącznikiem, a cały świat wokół niego zatrzymuje się w gigantycznej stopklatce, czas zawija się w Fałdę. Skąd się wzięła u Strine’a ta siła? Na czym polega? Dlaczego to znika, to znów się pojawia? Jakie prawa fizyczne rządzą owym efektem? (W istocie łamie on ich tuziny). Strine nie docieka. Nie ma wyjaśnień i nie ma wielkoskalowych konsekwencji - Strine zatrzymuje wszechświat, by móc bezkarnie podglądać kobiety.
No cóż, po to Lem wymyślił swą Brzytwę, by wycinać z science fiction podobne abominacje gatunku. Tu jednak pozwolę sobie zapolemizować. Brzytwa Lema uzyskała status narzędzia wartościującego: odcinając “SF pozorną” od “SF prawdziwej”, kreowała hierarchie (pierwotnie jedynie w pulpowej SF amerykańskiej). Jednak po pierwsze, z czysto literackiego punktu widzenia to, co ona odcina, bywa czasami lepsze od tego, co po odcięciu pozostaje. Mam tu na myśli obfitą tzw. literaturę pogranicza, w której bodaj tylko jeden na sto elementów SF przejdzie test Lema; a także klasykę w rodzaju Lalki Prusa (metal lżejszy od powietrza!). Po drugie, założeniem Brzytwy jest pewnik, iż “właściwe” wykorzystanie pomysłu SF to jedynie takie, które buduje historię niemożliwą do opowiedzenia bez tego pomysłu; że w innym wypadku stanowi on tylko przygodną wariację, wymienny fragment scenografii. Lem naostrzył swą Brzytwę na space opery i rozmaite przygodówki SF, które istotnie równie dobrze, co w kosmosie, mogłyby się rozgrywać na Dzikim
Zachodzie czy w średniowieczu. Co jednak począć z książkami takimi jak Fermata, gdzie nie idzie o świat, ani o fabułę (takowa po prawdzie tu nie istnieje), lecz o subtelne obserwacje psychologiczne i obyczajowe, wnikliwe “portrety chwili”, o wyakcentowanie pewnego typu osobowości? Czy możnaby ten sam efekt uzyskać bez uciekania się do sztafażu SF? Tu już nie chodzi o atrakcje fabuły, ani nic równie dobrze poddającego się chłodnej analizie - tu już chodzi o sumę trudno uchwytnych wrażeń, stan ducha, w jakim zamykamy książkę, wielowarstwowy bagaż refleksji. Brzytwa nie wie, gdzie ciąć; granice są zatarte, bo zamierzony efekt nie tak oczywisty, co w cudownie racjonalnej SF klasycznej.

Oczywiście możemy się domyślać, jakie efekty zamierzył był sobie osiągnąć Baker. (Pomijając szok i skandal - bo, poza wszystkim, długimi fragmentami to jest pornografia). Aspekt etyczny całej sytuacji nie uchodzi uwagi Strine’a. Czyż bowiem nie tak wygląda tradycyjny test moralności jednostki? Że liczy się nie to, jak postępuje ona pod groźbą kary - lecz jak postępowałaby, gdyby jej czyny nie niosły ze sobą żadnych konsekwencji. Otóż Strine okazuje się człowiekiem nie tyle prawym, co pozbawionym szczególnych ambicji: nie wynosi pieniędzy z banków, nie zdobywa władzy, nie mści doznanych upokorzeń, nie zabija wrogów. Potrafi natomiast zatrzymać cały świat na kilkanaście godzin, by napisać porno-historyjkę dla spostrzeżonej na ulicy kobiety - jak zareaguje? co ją podnieci? jak zareaguje podniecona? Podrzuca kobietom akcesoria erotyczne, pornograficzne zdjęcia. Przede wszystkim jednak - rozbiera je. Przed wyjściem z Fermaty odziewa je z powrotem, nie chodzi mu bowiem o publiczną kompromitację. Chodzi jedynie o
symulację intymności. Broni się: nie robię nic złego! nikomu nie wyrządziłem krzywdy! one nawet nie wiedzą, że spotkało je cokolwiek niezwykłego! Wszystko dzieje się przecież poza czasem.
Żałosny desperat polujący na chwile sztucznej intymności. Zdolność do fermatowania czasu zniszczyła mu życie, ale on tego nie widzi, on jest zadowolony. Nigdy żadnej rzeczy nie doprowadził do końca: studiów nie sfinalizował dyplomem, książek planowanych nie napisał; pracuje jako wynajmowana na godziny pomoc biurowa (jedyny człowiek, który potrafi przepisać godzinne nagranie w 10 minut!). Wszystko odkłada na chwile “pomiędzy” - zawsze będzie miał więcej czasu. Ma 35 lat, ale wygląda starzej: tyle godzin, dni, tygodni spędził w Fałdzie. Rozmawiając z kobietą, fermatuje na długie kwadranse, by znaleźć właściwe słowa, przezwyciężyć nieśmiałość - by przeszukać jej torebkę, pójść do jej mieszkania, przejrzeć zawartość jej szuflad - poznać kobietę, zanim ją pozna.
Stoi za tym wszystkim żelazna logika samotności. Kiedy indziej możliwa jest prawdziwa intymność, jeśli nie w momentach, gdy nie jesteśmy świadomi obserwacji - gdy nikogo nie udajemy, żadna konwencja towarzyska nas nie wypacza i zachowujemy się całkowicie naturalnie? Tylko wtedy jesteśmy w stu procentach sobą. Ergo prawdziwej intymności może doświadczyć wyłącznie podglądacz doskonały. Umiejętnie fermatując i odfermatując świat, Strine jest w stanie podejrzeć z ukrycia każdego.
Powieść została napisana w pierwszej osobie (jako autobiografia Strine’a), co pozwala Bakerowi otwarcie podążać za fascynacjami bohatera. Na tym przecież polega siła i wyjątkowość prozy Nicholsona Bakera (w The Mezzanine czy Room Temperature): na rozbudowywaniu chwilowych obserwacji w długie etiudy psychologiczne i wzmacnianiu uczuciowego rezonansu najmniejszych detali. W Fermacie chwyt science fiction uczynił z tej metody pisarskiej składnik samej opowieści. Gest zdejmowania zegarka, poranne słońce odbijające się od samochodów na hotelowym parkingu, twarz kobiety podczas orgazmu, sposób ułożenia jej włosów - w Fermacie wszystko to ma czas wybrzmieć, nie przepada w pędzie, trwa, trwa i trwa. Tu Baker jest w swoim żywiole, jego obserwacje i skojarzenia nigdy nie są banalne. (“Kobiety czytujące powieści z serii Klasyki Virago prawie zawsze mają fascynujące piersi”).

Kłamiąc i fantazjując o seksie odkrywamy się jeszcze bardziej, niż gdybyśmy mówili prawdę - Fermata to prawdziwa spirala fantazji seksualnych autora/bohatera. “Pokazanie komuś swojej kolekcji pornografii jest bardzo bezpośrednią formą ekshibicjonizmu”. Baker zafascynowany jest trybami warunkowymi, rozmaitymi “co by było, gdyby”. Strine należy właśnie do tych osób, dla których fantazja i wyobrażenie ważniejsze są od życia prawdziwego. Cień twarzy nieznajomej kobiety za szybą auta - to wystarczy, by uruchomił w głowie całe scenariusze spotkania, rozmowy i flirtu z nią; tak się odsłania, spadają okowy realizmu i prawdopodobieństwa. Podczas tej fikcyjnej rozmowy bohaterowie również oddają się fantazjom seksualnym - szczerość już bolesna. Podobny efekt występuje, gdy postać z opowiadania pisanego przez Strine’a (Strine’a, czyli postać z książki napisanej przez Bakera) sama śni na jawie o erotycznych przygodach. Tak się zapadamy w głąb tej ontologicznej studni porno jak w głąb podświadomości, aż do id -
którego nie wiąże już żaden realizm, kultura, poczucie przyzwoitości, szacunek dla drugiej osoby itp. skrupuły. Rządzi libido. Pornografia jest okrutnym językiem.

Fetysze Strine’a dają świadectwo wyobraźni godnej post-ludzkiego cyberpunka. Jeszcze najbardziej z nich normalny (czy istnieją “normalne fetysze”?) to upodobanie do mechanicznych seks-gadżetów. Ale Strine seksualizuje nawet fizykę centryfugi - żeby nie wspomnieć o sesji masturbacyjnej wewnątrz skanera rezonansu magnetycznego. Od jakiegoś czasu po branżowych serwisach krążą plotki o ekranizacji Fermaty: scenariusz pisze Neil Gaiman, a reżyserować miałby Robert Zemeckis. W filmie stanowiącym siłą rzeczy jeden długi efekt specjalny ten kontekst stanie się nawet wyraźniejszy. Czy rzeczywiście korelacja z SF jest tu tak głęboka? Czy świat stechnicyzowany, oparty na komunikacji niebezpośredniej, świat łatwej przyjemności i trudnej szczerości - będzie masowo produkował takich narkomanów intymności w rodzaju Strine’a, wlokących się przez życie na wiecznym głodzie i w desperacji próbujących go zaspokoić coraz żałośniejszymi substytutami? Baker napisał przecież Fermatę na długo przed “Big Brotherami” itp. reality
shows. Ba, korelacja z SF jest podwójna: science fiction od dawna ma opinię gatunku przyciągającego raczej pryszczatych kujonów, zbyt nieśmiałych, by odezwać się do dziewczyny, za to godzinami dyskutujących zalety napędu jonowego i estetykę kadłubów myśliwców. Z nich wyrastają potem natchnieni inżynierowie, sławy Doliny Krzemowej i chałupniczych dotcomów, półautystyczni programiści - lub Arnoldowie Strine. Jest to realny model osobowości; pewien jego aspekt odbił Nicholson Baker w krzywym zwierciadle Fermaty. Niektórych zniesmaczy, znajdą tu tylko brudną pornografię ciała. Inni dojrzą w odbiciu siebie - lub siebie-jakimi-mogliby-być; niepokojącą pornografię ducha.
Warto być może zaznaczyć, iż rzecz kończy się wszakże happy endem (mamy nawet scenę w deszczu, zaiste godną hollywoodzkiego romansidła). Arnold Strine zabiera się za magisterkę, oświadcza ukochanej i, jak widać, kończy książkę; jednym słowem: normalnieje.
Co się stało? Utracił moc kontrolowania czasu.

d1dwzve
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1dwzve