Posłała syna do japońskiej szkoły. Chłopcy bawili się w "lewatywę"
Kumiko Makihara była dumna, gdy po przebrnięciu przez trudne egzaminy wstępne jej adoptowany syn Taro wstąpił do klasy małych geniuszy, a ona sama dołączyła do towarzystwa doskonałych matek. Czy aby na pewno doskonałych? W Japonii na niektóre z nich mówi się wprost "rodzice potwory". Zdarzały się też przypadki makabrycznych samobójstw nauczycieli, którzy nie wytrzymali presji ze strony nadopiekuńczych rodziców.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego publikujemy fragment książki "Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna" Kumiko Makihary (tłum. Joanna Gilewicz).
Zawód nauczyciela jest w Japonii tradycyjnie poważany i dobrze opłacany, a wynikająca z niego misja to nie tylko przekazywanie wiedzy, lecz także wszechstronne kształtowanie osobowości ucznia. Choć dzisiaj rzadziej niż kiedyś, nauczyciele nadal odwiedzają uczniów w domach, by poznać ich środowisko pozaszkolne. Podobnie jak klasowi koledzy, Taro zawsze wysyłał wychowawcy kartkę z letnich wakacji, zdając relację z tego, co robi – i zawsze dostawał odpowiedź.
Dynamika pełnych szacunku relacji między rodzicami a nauczycielami zmienia się jednak w ostatnim czasie. Nadopiekuńczy rodzice, wtrącający się do wszystkiego, znani w Japonii jako "rodzice potwory", zasypują szkoły postulatami dotyczącymi na przykład zmiany ocen na świadectwie, rozstrzygania sporów na boisku albo umieszczenia lepszego zdjęcia w kronice. Zazwyczaj swoje uwagi przekazują telefonicznie, lecz w skrajnych przypadkach nękają nauczycieli w domu albo wytaczają im procesy. Prawie połowa nauczycieli tokijskich szkół publicznych ubezpiecza się w takiej sytuacji od odpowiedzialności cywilnej.
Roksana Węgiel planuje iść na studia? "Szkoła mi trochę przeszkadza"
Określenie "rodzice potwory" zrobiło błyskawiczną karierę w 2002 roku po tym, jak dyrektorka świetlicy w prefekturze Saitama, graniczącej od północy z Tokio, podpaliła się na dziedzińcu tej placówki. W pozostawionym liście łączyła samobójstwo z ciągłymi pretensjami rodziców chłopca, który w świetlicy wdał się w bójkę z kolegą. Z badań rządowych wynika, że liczba zwolnień lekarskich z powodu problemów psychicznych wśród nauczycieli publicznych szkół podstawowych i gimnazjów wzrosła trzykrotnie w ciągu dziesięciu lat od 1989 roku. W innym badaniu jako jedną z głównych przyczyn stresu u nauczycieli wskazano kontakty z rodzicami.
Nie nazywałabym potworami wszystkich matek, które poznałam podczas edukacji Tara. W szkole panowało jednak przekonanie, że niektórzy rodzice zasłużyli sobie na to miano. Podczas jednego z ogólnoszkolnych zebrań komitetu rodzicielskiego dyrektor przedstawił codzienne obowiązki nauczycieli, aby pokazać, że oprócz nauczania w klasach prowadzą oni własne projekty badawcze, uczestniczą w zebraniach grona pedagogicznego, działają w różnego rodzaju komitetach oraz organizują zajęcia pozalekcyjne. Japońscy nauczycie pracują często nawet dwanaście godzin dziennie.
"Nie staram się odwodzić państwa od rozmawiania z nami o problemach" – mówił dyrektor. – "Chciałbym tylko, aby zdawali sobie państwo sprawę z nakładu pracy nauczycieli". Matka siedząca obok nachyliła się do mnie i szepnęła: "Kampania przeciwko potworom!".
Ja sama parę razy ścięłam się z osobą zaliczaną przez niektórych do kategorii rodziców potworów. Matka jednego z chłopców, Ryoko Tomita, zawsze wyniosła i nieprzystępna, z którą dotąd nie utrzymywałam bliższych kontaktów poza grzecznościową wymianą zdań na szkolnych imprezach, podeszła do mnie podczas święta pieczonego ziemniaka i poprosiła o chwilę rozmowy.
"Wiem, że nie miał nic złego na myśli – zaczęła – ale Yataro-kun robił mojemu synowi kancho, a Tadaki tego nie lubi". Kancho, co dosłownie znaczy "lewatywa", to niemądra zabawa popularna wśród młodszych dzieci, zwłaszcza chłopców, polegająca na zaskoczeniu kogoś nagłym szturchnięciem palcami w pupę z okrzykiem "kancho!". Dzieci oczywiście są za to karcone, ale na ogół nie robi się z tego większego problemu, wiedząc, że szybko z tego wyrosną. Nie podobało mi się, że Taro zachowuje się tak niepoważnie, a nade wszystko nie chciałam się narazić drugiej matce. Gorąco przeprosiłam i dodałam: "Ponieważ syn nie zawsze mnie słucha, porozmawiam z nauczycielem". Harada Sensei powiedział jednak tylko: "Ach, to była Tomita-san? Ona zawsze ma pretensje. Wszyscy chłopcy bawią się w kancho. To nic takiego".
"Nie powinni się w to bawić w czwartej klasie" – obstawałam przy swoim. – "Czy mógłby pan jednak mu zabronić?" Ja też upomniałam Tara, aby zaprzestał tych głupich, wulgarnych żartów, zwłaszcza gdy ktoś tego nie lubi. Najpierw zaprzeczał, że w tym uczestniczył. Potem orzekł, że Tadaki jest skarżypytą. Postanowiłam za mocno go nie strofować, obawiając się, by nie odgrywał się w szkole na Tadakim.
Nie znałam dobrze Tadakiego Tomity, ponieważ Taro nigdy się z nim specjalnie nie przyjaźnił. Z tego, co wiem, Tadaki był spokojnym chłopcem z dobrymi ocenami ze wszystkich przedmiotów, nie wyłączając zajęć sportowych. Raz widziałam, jak w pierwszej klasie grzecznie przypominał Tarowi, żeby przed lekcją otworzył podręcznik na właściwej stronie. Ryoko Tomita należała w pierwszym roku do klasowego komitetu rodzicielskiego i sumiennie wypełniała swoje obowiązki skarbniczki. Wydawała mi się chłodna i powściągliwa, lecz przy tym rzetelna. Patrząc wstecz, przypominam sobie jednak, że już wtedy można było dostrzec u niej pewne przejawy nadopiekuńczości.
Kiedyś w zatłoczonym autobusie na trasie od szkoły do stacji zauważyłam matkę z dzieckiem. Tadaki, wówczas pierwszoklasista, był jedynym chłopcem siedzącym obok mamy; reszta dzieci stała razem i rozmawiała ze sobą. Jedna z matek powiedziała mi, że gdy dzieci były w drugiej klasie, usłyszała przypadkiem, jak pani Ryoko na wywiadówce ostro zwraca uwagę wychowawcy, że powinien sumienniej zajmować się klasą. Krążyły wtedy pogłoski, że była na niego obrażona, ponieważ Mori Sensei zgubił kilka ilustrowanych dzienników Tadakiego, które chłopiec prowadził przez lato.
Mniej więcej pół roku po skardze na kancho pewnego wieczoru dostałam e-mail, w którym pani Ryoko zawiadamiała, że zadzwoni do mnie później. Pakowałam się właśnie na wyjazd i podejrzewając jakiś nowy wybryk Tara, denerwowałam się, że będę znowu mieć z nią do czynienia.
"Co tym razem narozrabiałeś? – zapytałam. – "Mama Tadakiego chce ze mną o czymś pomówić, więc lepiej się przyznaj, żebym była przygotowana". Taro powiedział mi, że kiedy grupka chłopców przebierała się w klasie ze strojów do tenisa w mundurki szkolne, któryś z nich rzucił: "Tadaki lubi Satoko".
Taro podszedł do Tadakiego i kpiąco zapytał: "Więc lubisz Satoko. Serio?". Tadaki na to uderzył Tara w twarz, a ten go odepchnął. Żaden nie odniósł obrażeń. Tadaki poszedł poskarżyć się do wychowawcy. Harada Sensei kazał wszystkim chłopcom przeprosić się nawzajem i dodał, że Tadaki powinien najpierw spróbować rozwiązywać swoje problemy bezpośrednio z kolegami, a nie od razu przychodzić do nauczyciela. W tym wypadku okazałam wyrozumiałość. Wydawało mi się, że pani Ryoko przesadza.
"No dobrze, ale mimo wszystko nie powinieneś mu oddawać" – upomniałam jednak Tara. – "Nieładnie, że z niego zakpiłeś, ale jeślibyś mu nie oddał, okazałbyś się grzecznym chłopcem. Ponieważ mu oddałeś, jesteś tak samo niegrzeczny jak on".
Tymczasem pani Ryoko miała do mnie całkiem inną sprawę. Powiedziała, że Taro wyśmiewał się z Tadakiego na korcie tenisowym. Przeprosiłam ją za to, lecz nie mogłam się powstrzymać, by nie powiedzieć jej o przepychance w klasie. Pani Ryoko przyznała, że Tadaki nic jej o tym nie mówił, i zmartwiła się, że chłopiec nie potrafi bronić własnych interesów.
"W każdym razie miał dość śmiałości, żeby kogoś uderzyć" – odparłam, chcąc ją pocieszyć.
Harada Sensei powiedział mi później, że Taro w zasadzie przedstawił zdarzenie zgodnie z prawdą, ale jedną rzecz pominął. Kiedy nauczyciel kazał wszystkim przeprosić się nawzajem, Taro odmówił i otrzymał naganę. Tłumaczył, że nie zrobił nic złego, a jedynie powtórzył coś, co powiedział ktoś inny. Był tylko pośrednikiem.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna" Kumiko Makihary (tłum. Joanna Gilewicz), która ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.