Twierdził, że walczył z Niemcami, był żołnierzem AK i wyklętym. Czy sławny pisarz zmyślił swój wojenny życiorys?
Literaci czasami przekształcają własne biografie, wychodząc z założenia, że licentia poetica obowiązuje także w sprawach życia prywatnego. W ten sposób postępował Zbigniew Herbert. W przypadku autora "Pana Cogito" przekłamania miały naprawdę ogromną skalę, a dotyczyły w znacznym stopniu czasów II wojny światowej.
Kłamstwa Herberta nie ograniczają się wyłącznie do jego osoby, lecz obejmują także przodków poety. Uparcie bowiem twierdził, że protoplaści wywodzili się z Anglii, a na kontynent przybyli z powodu prześladowań religijnych. W rzeczywistości jego prapradziadek po mieczu był z pochodzenia Austriakiem lub zgermanizowanym Czechem.
Działalność Zbigniewa Herberta w czasie II wojny światowej
Konfabulacje na temat pochodzenia można jednak traktować z lekkim przymrużeniem oka, gdyż jest to słabość tysięcy zwykłych ludzi. Większy ciężar gatunkowy mają natomiast kłamstwa Herberta dotyczące jego działalności w podziemiu w latach II wojny światowej.
Gdy Sowieci zajęli Lwów, miał zaledwie 15 lat i był uczniem gimnazjum, ale nawet to nie przeszkodziło mu po latach dopisywać patriotyczne epizody do życiorysu.
"Zakładam organizację – zwierzał się Czesławowi Miłoszowi – której zadaniem jest mały sabotaż, zdzieranie afiszów, portretów, strajk szkolny na 3 maja. Przed aresztowaniem broni mnie profesor Henryk Balk (polonista, poeta, komunista). Przez tydzień w czasie godzin szkolnych bada mnie dwóch towarzyszy z NKWD w sali konferencyjnej w obecności rosyjskiej dyrektorki. Bicie, ale bez przesady".
Wprawdzie młodość bywa lekkomyślna, a elementy buntu są do niej organicznie przypisane, jednak relacja Herberta jest całkowicie zmyślona. Być może faktycznie w szkole powstała jakaś młodzieżowa organizacja konspiracyjna, lecz takich we Lwowie zakładano wówczas dziesiątki i były sukcesywnie rozbijane przez NKWD. Natomiast o strajku szkolnym na rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja nigdy nie słyszeli nawet najlepsi specjaliści od historii Lwowa.
Nieprawdopodobne przesłuchanie
Podobnie absurdalnie brzmi relacja o przesłuchiwaniu przyszłego poety przez sowieckich oficerów na terenie szkoły. Bolszewicy nie bawili się w podobne subtelności i podejrzani od razu trafiali do siedziby NKWD lub do jednego z więzień.
Nieszczęśnicy raczej nie mieli szans na zwolnienie i kończyli z kulą w głowie lub na zesłaniu. Natomiast ludzie zwalniani przez bolszewików lub "uciekinierzy" pojawiali się na ulicach miasta jako konfidenci sowieckich służb donoszący na swoich kolegów.
Najwyraźniej Herbert niewiele wiedział o tych mechanizmach i stąd wzięła się jego naiwna relacja. Być może zresztą rację miał jeden z biografów poety, że jedyny objaw jego oporu stanowiła ucieczka wraz z klasą z lekcji języka ukraińskiego.
Herbert był wprawdzie jednym z prowodyrów tej imprezy, ale czy wagary można uznać za czyn patriotyczny? Uczniowie zawsze uciekali (i będą uciekać) z nielubianych lekcji i raczej nie ma to nic wspólnego z oporem wobec władzy.
Zresztą nawet sam poeta nie wspomniał o tym wydarzeniu i wolał opowiadać o sprawach, które uznawał za bardziej bohaterskie. Właśnie taki charakter miała przynależność do Armii Krajowej, do której rzekomo trafił po zajęciu Lwowa przez hitlerowców. Herbert twierdził, że brał udział w zajęciach podziemnej podchorążówki, do której "przeszedł niejako automatycznie". Pozostaje tylko pytanie, skąd "przeszedł automatycznie"? Z innej organizacji? A jeżeli tak, to z jakiej? Na ten temat – niestety – milczał.
Prozaiczna prawda
Z niewielu pewnych faktów dotyczących jego losów w okupacyjnym Lwowie wiadomo, że życie ocaliła mu posada karmiciela wszy w instytucie profesora Weigla produkującym szczepionkę przeciwko tyfusowi. Funkcja ta gwarantowała dokumenty chroniące przed aresztowaniem, gdyż zarówno dla Sowietów, jak i Niemców produkcja szczepionki była zadaniem priorytetowym.
Pod rządami Kremla instytut zatrudniał prawie tysiąc osób, natomiast w czasie okupacji niemieckiej liczba jego pracowników wynosiła ponad trzy tysiące. Oznaczało to, że tylu polskich mieszkańców Lwowa mogło w miarę spokojnie przeżyć wojnę, a z listy osób, które zajmowały się karmieniem wszy, bez problemu udałoby się skompletować obsadę kilku katedr uniwersyteckich. (…)
Weigl i jego współpracownicy wyselekcjonowali bowiem listę dobrze zapowiadających się młodych ludzi i zaproponowali im posady karmicieli. Wśród nich był także Herbert. Jak obliczono, dzięki Weiglowi we Lwowie przetrwało wojnę około 200 wybitnych przedstawicieli polskich elit intelektualnych.
Brak dowodów
W marcu 1944 roku rodzina Herbertów nie czekała na kolejną sowiecką okupację i przeniosła się do Proszowic pod Krakowem. Po latach poeta stwierdził, że właśnie tam "zaczął wąchać proch", a podobno "w czasie jednego z manewrów" wpadł w ręce Niemców i nigdy "nie rozumiał, dlaczego go nie rozstrzelali". Tak naprawdę, w ogóle nie wiadomo, czy kiedykolwiek był aresztowany, gdyż nie zachowały się na ten temat żadne informacje.
Podobnie jak w przypadku mrożącej krew w żyłach opowieści, gdy podczas jednej z akcji okupanci zastrzelili kierowcę samochodu, którym Herbert miał się ewakuować – w tej sytuacji przesunął ciało zabitego, po czym odjechał. Rzekomo po raz pierwszy prowadził wówczas samochód i miał to być rodzaj "błyskawicznej szkoły jazdy".
Ważniejsze od martyrologicznych opowieści pisarza są jednak dokumenty. Chociaż z wiadomych powodów okupacyjne rejestry bywają niepełne, to w opinii londyńskich instytucji – Studium Polski Podziemnej i oddziału Koła Byłych Żołnierzy AK – nie zachowały się żadne ślady przynależności Herberta do organizacji konspiracyjnych.
Oczywiście nie można wykluczyć, że przyszły pisarz "otarł się konspirację", ale na pewno nie był w podchorążówce ani nie działał w strukturach Kedywu. Także nikt z lwowskich ani krakowskich członków podziemia nie przypominał sobie jego osoby.
Znamienne, że gdy najlepszy specjalista od organizacji konspiracyjnych nad Pełtwią, profesor Józef Węgierski, prosił poetę o bliższe informacje na temat jego działalności w podziemiu, pisarz w ogóle nie odpowiedział.
Rodziny się nie wybiera
Warto także zwrócić uwagę na pewien mało znany fakt. Kuzyn poety, Roman Herbert (syn stryjecznego brata ojca pisarza), podczas wojny został volksdeutschem, a później osiadł w Wiedniu. Natomiast jego rodzony brat, Ludwik, poza podpisaniem niemieckiej listy narodowościowej miał na sumieniu denuncjację komórki AK działającej w laboratorium fotograficzno-filmowym, którego był zarządcą.
Gdy członkowie podziemia zostali rozstrzelani, sąd podziemny skazał Ludwika na karę śmierci, a wyrok wykonał oddział pod dowództwem Tadeusza Zawadzkiego "Zośki".
Cała sprawa została odpowiednio nagłośniona, gdyż trafiła na łamy podziemnego "Biuletynu Informacyjnego". Być może zatem późniejsze konfabulacje Herberta miały na celu zmycie hańby z nazwiska, tym bardziej że poeta gorliwie zaprzeczał, że utrzymywał po wojnie kontakty z rodziną z Wiednia.
Żołnierz wyklęty?
Inna sprawa, że relacje pisarza na temat kombatanckiej przeszłości były z reguły dość ogólnikowe. Twierdził, że odpowiadał za kilku podwładnych, co miało być przyczyną jego siwizny w młodym wieku.
Najlepsze jednak zachował na koniec – nie tylko bowiem zaliczył się do okupacyjnej konspiracji, lecz także do żołnierzy wyklętych (!). Miał przystać do nich po rozkazie ujawnienia się wydanym przez dowództwo Armii Krajowej.
"Byłem przeciwny – wspominał. – Dlaczego konspiracja miałaby ujawniać się wobec kolejnego wroga? Uważałem, że ta decyzja opiera się na niebezpiecznych złudzeniach, które doprowadzą do śmierci dziesiątków tysięcy młodych ludzi. (…) Straciłem kontakt z tamtymi środowiskami. Dałem nogę. Zdaje się, że nawet szukali mnie jako dezertera, ale ja już wtedy byłem w innej, dobrze uzbrojonej armii.
Dwa lata trwał mój kontakt z »bandytami z lasu«. Wycofałem się, gdy doszedłem do wniosku, że partyzantka się degeneruje, że lepszym pomysłem jest tupamaros (partyzantka miejska). Każdy człowiek pragnie usprawiedliwienia swych decyzji, ale czułem i do dziś czuję szacunek do tych, którzy pozostali do końca wierni przysiędze, w lasach, bez nadziei".
Oczywiście nikt tej relacji nie mógł potwierdzić…
Powyższy tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. "Nieznane losy autorów lektur szkolnych. Wstydliwe tajemnice mistrzów pióra". Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Fronda.
Sławomir Koper – pisarz i publicysta, autor książek historycznych, popularyzator historii. Jego książki wielokrotnie trafiały na listy bestsellerów i osiągnęły łączną sprzedaż sięgającą kilkuset tysięcy egzemplarzy. Uhonorowany Srebrnym Krzyżem Zasługi i odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.