Emilcin: hipnoza i fałszywi kosmici. Czy w "polskim Roswell" doszło do oszustwa?
43 lata temu rolnik z Emilcina niedaleko Opola Lubelskiego napotkał przybyszów nie z tego świata. Emilcin to miejsce najsłynniejszego w Polsce bliskiego spotkania trzeciego stopnia z przedstawicielami cywilizacji pozaziemskiej. Ale czy wszystko to wydarzyło się naprawdę? Według jednego z badaczy w Emilcinie doszło do wyjątkowo wyrafinowanej intrygi z użyciem parapsychologii i manipulacji umysłem…
Jan Wolski 10 maja 1978 roku wracał z pola. Przejeżdżał przez zagajnik, gdy jego oczom ukazały się dwie drobne postacie – wielkości może półtora metra, o dużych głowach, płaskich, skośnych oczach i mocno zarysowanych kościach policzkowych. Postacie ubrane były w czarne kombinezony z czerwonym okręgiem na piersiach, a między palcami – jak twierdził Wolski – miały błony ("płetewki").
Dwa te indywidua okazały się zachowywać bardzo "swojsko", niczym ludzie ze wsi z czasów PRL. Gdy Wolski przyjeżdżał obok, wskoczyły na jego wóz, jakby chciały, żeby je podwiózł. Wolskiego zdziwiło, że goście pomimo niskiego wzrostu byli dosyć ciężcy, zaskoczył go także ich język – jak to określił – słowa padały drobniutko, a gęsto.
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia
W każdym razie wóz turkotał sobie spokojnie z podróżnikami, aż dojechali do polany, gdzie oczom Wolskiego ukazał się wiszący 5 metrów nad ziemią statek kosmiczny, podobny do krótkiego autobusu. Unosiły go w powietrzu cztery wiry, które znajdowały się w każdym z rogów maszyny.
Mężczyzna pojął, że ma wejść do środka. Uniosła go w górę specjalna, lewitująca winda. Wewnątrz statku było chłodno i ubogo. Wolski zauważył leżące na podłodze ptaki, które ruszały się jakby w konwulsjach. W środku znajdowało się kolejnych dwóch przybyszów. Rolnik podkreślał, że cały czas czuł się bezpiecznie, a nieznajomi byli dla niego uprzejmi.
Mimo iż nie znał ich mowy, zrozumiał, że ma się rozebrać. Uwagę przybyszów zwrócił zwłaszcza pasek Wolskiego. Oglądali go. Rozpinali i zapinali. Następnie obcy zbadali rolnika przy użyciu urządzenia składającego się jakby z małych talerzy. Po badaniu zaprosili Ziemianina na posiłek, który według relacji Wolskiego wyglądał trochę jak sople lodu. Polak jednak odmówił poczęstunku, a gospodarze nie naciskali.
Po wszystkim Wolski wiedział, że może odejść. Obrócił się, zdjął czapkę, ukłonił się na do widzenia, na co kosmici odpowiedzieli również schyleniem głowy. Po tym miłym i swojskim akcencie zjechał windą na polanę, gdzie czekał jego wóz. Gdy odjeżdżał, dziwny statek o wyglądzie małego autobusu ciągle wisiał w powietrzu.
Wolski zdawał sobie sprawę z wyjątkowości tego, co przeżył, dlatego chciał jak najszybciej podzielić się rewelacjami z rodziną. Gdy tylko dojechał do domu, zaczął opowiadać o dziwnych "zielonych ludziach". Jego bliscy natychmiast pobiegli na rzeczoną łąkę, gdzie wedle relacji znaleźli odbite na ziemi ślady po dziwnym samolocie.
O zdarzeniu zrobiło się głośno. Co więcej, kolejny świadek zaczął opowiadać o wizycie obcych. 6-letni Adaś Popiołek po powrocie z podwórka twierdził, że widział na niebie dziwny samolot podobny do autobusu.
Kosmiczny PRL
Sprawa błyskawicznie nabrała rozpędu, gdy w Emilcinie pojawił się Zbigniew Blania-Bolnar, socjolog i badacz UFO. Podszedł do zagadnienia profesjonalnie. Przeprowadził wywiady ze świadkami i mieszkańcami wsi, a także ściągnął do Emilcina psychologów, którzy mieli zweryfikować prawdomówność Wolskiego oraz chłopca. Dr Ryszard Kietliński, który badał rolnika, stwierdził, że nie wykazywał on objawów choroby psychicznej i nie wyglądało na to, by kłamał. To samo dotyczyło Adasia Popiołka.
W Emilcinie pojawiła się telewizja. Powstał film dokumentalny "Emilcin – u progu tajemnicy", a niedługo później komiks "Przybysze" oparty o historię Jana Wolskiego. Autorem rysunków był sam Grzegorz Rosiński, słynny twórca postaci Thorgala z serii komiksów, która zdobyła popularność na całym świecie.
Spotkanie z przybyszami z kosmosu we wsi na Lubelszczyźnie uznano za wiarygodne i najlepiej udokumentowane spośród wszystkich incydentów z UFO, do których doszło w Polsce. Blania-Bolnar wydał dwie książki opisujące zdarzenie w Emilcinie, stając się tym samym gwiazdą rodzimej ufologii, natomiast sam Emilcin zaczął przyciągać tłumy turystów. W 2005 roku za sprawą Fundacji Nautilus na rzeczonej polanie stanął nawet pomnik upamiętniający przygodę Wolskiego.
Dopiero w 2013 roku kij w szprychy opowieści o Emilcinie włożył Bartosz Rdułtowski – pisarz i badacz tajemnic związanych głównie z II wojną światową. Jeszcze raz wziął na warsztat historię z Emilcina. Dotarł m.in. do kaset z nagraniami wywiadów ze świadkami, które przeprowadził Blania-Bolnar. Skontaktował się również z uczestnikami tamtych wydarzeń (m.in. z Adamem Popiołkiem, który jako dorosły człowiek odmówił jakichkolwiek komentarzy).
Wyniki swojego śledztwa Rdułtowski przedstawił w książce "Tajne operacje. PRL i UFO". Według niego wydarzenia z Emilcina to niezwykle sprytna mistyfikacja i efekt konfliktu między Blanią-Bolnarem a niejakim Witoldem Wawrzonkiem, także ufologiem, do pewnego momentu jego współpracownikiem.
Zdaniem Rdułtowskiego obu, oprócz kosmitów, fascynowała również parapsychologia, a konkretnie zjawisko hipnozy. I właśnie hipnoza jest tu kluczowym pojęciem, na którym Rdułtowski zbudował swoje wyjaśnienie incydentu emilcińskiego. Miała za nim stać intryga nieomal równie niewiarygodna, jak przybycie zielonych ludzików z kosmosu…
Fałszywe wspomnienia
Blania-Bolnar dowiedział się o wizycie kosmitów w Emilcinie właśnie od Witolda Wawrzonka. Ten wysłał mu telegram z informacją o dziwnym wydarzeniu i prośbą o przyjrzenie się sprawie. Jeden poszukiwacz obcych, zamiast samemu pojechać na miejsce i drążyć temat, oddaje taką rewelację innemu poszukiwaczowi?
To jedna z wielu wątpliwości. Rdułtowski ustalił, że Wawrzonek i Bolnar znali się przed Emilcinem, m.in. z racji faktu, że obu interesowała hipnoza. I właśnie na tym tle miało dojść między poszukiwaczami zjawisk paranormalnych do spięcia, które poskutkowało oszustwem.
Otóż w marcu 1978 roku, a więc na dwa miesiące przed Emilcinem, Bolnar zaprosił swego kolegę po fachu do popularnego w PRL programu popularnonaukowego o UFO. Jednym z tematów była hipnoza. Uczestniczył w nim zresztą również znany wówczas hipnotyzer Lech Emfazy Stefański.
Bolnar zamierzał na wizji przeprowadzić eksperyment polegający na zaimplementowaniu zahipnotyzowanej osobie fałszywych wspomnień – np. spotkania z UFO. Eksperyment miał być przeprowadzony na Wawrzonku, który był przekonany że nie da sobie "włożyć do głowy" fikcyjnych wspomnień. Hipnoza jednak bez jego zgody odbyła się i zakończyła powodzeniem. Według Rdułtowskiego cała sprawa mocno zraniła miłość własną Witolda Wawrzonka. Dlatego też postanowił się odegrać i wciągnąć kolegę po fachu w intrygę.
Powiadomił więc Bolnara o rzekomej wizycie UFO w Emilcinie. Przy okazji śledztwa Rdułtowski ustalił, że Wawrzonek miał znać się z rodziną Wolskich, zanim pojawił się rzekomy statek z zielonymi ludzikami. W każdym razie sprawa była mistyfikacją, której celem było ośmieszenie kolegi. Temu jednak wcale nie zależało na ustalenia prawdy. Po przybyciu do Emilcina prowadził swoje śledztwo z rozmachem i niebywale tendencyjnie, w taki sposób, by pominąć wszelkie wątpliwości, a potwierdzić wizytę obcych.
Zdaniem Rdułtowskiego, który odsłuchiwał zapisy rozmów Bolnara ze świadkami, w trakcie wywiadu z 6-letnim Adasiem Popiołkiem, który rzekomo widział dziwny samolot w kształcie autobusu, okazało się, że chłopiec opowiedział dorosłym o tych rewelacjach, kiedy we wsi było już głośno o przygodzie Wolskiego. Bolnar zignorował ten fakt. Wywiad z chłopcem prowadził w taki sposób, by wymusić na nim odpowiednią relację.
Co do Wolskiego – wnioski po badaniu psychologicznym, które przytaczał w swych publikacjach, nie były oddane rzetelnie, tylko wyrywkowo i tendencyjnie. Sam rolnik, przedstawiony jako osoba odporna na sugestie i manipulację, miał mieć dokładnie odwrotną osobowość – człowieka mocno podatnego na wpływ otoczenia.
Górniak czeka na UFO. Skiba krótko to podsumował
Wmówieni kosmici
Na czym jednak polegała intryga? Otóż według Rdułtowskiego Witold Wawrzonek, który chciał się sprytnie odegrać na rywalu, zaaranżował przybycie obcych do Emilcinia. Nie namawiał jednak Jana Wolskiego do kłamstw ani nie kazał przebierać się wynajętym aktorom za zielone ludziki. Nie musiał tego robić. Wolski, który w swoich wspomnieniach z feralnego dnia wracał z pola i podwiózł przybyszów do statku kosmicznego, był w pełni przekonany, że tak właśnie się stało.
Zdaniem Rdułtowskiego było tak, ponieważ Wawrzonek… zahipnotyzował rolnika i wmówił mu spotkanie z obcymi. Brzmi niewiarygodnie? Nie dla autora tej hipotezy. W 2015 roku opowiadał:
Na wszystko, o czym mówiłem, są dowody albo w korespondencji, albo w relacjach świadków. Natomiast samego faktu zahipnotyzowania Wolskiego nie da się potwierdzić bezpośrednio. Bo i jak? To moja hipoteza, która jest jednak bardzo prawdopodobna.
Według Rdułtowskiego Witold Wawrzonek zamierzał po kilku dnia wyjawić Blani-Bolnarowi prawdę, jednak sprawa zaczęła żyć własnym życiem. Bolnar szybko ściągnął do Emilcina masę specjalistów – m.in. lekarzy. Ci kładli na szalę własne nazwisko i renomę. Coraz trudniej było bez konsekwencji odkręcić mistyfikację.
Już drugiego dnia pobytu w Emilcinie Blania przybył tam z psycholog dziecięcą, która pomagała mu przepytywać Adasia. Wawrzonek wystraszył się obrotem sprawy, bo nagle zostało w nią wciągniętych wiele osób. Okazja na wyjawienie Blani wprost, że to była mistyfikacja, przepadła.
Teraz Witold Wawrzonek wręcz sam bał się, że wszystko się wyda. Ze strachu przestał przyglądać się sprawie, nie czytał gazet. To wynika z korespondencji pomiędzy nim i Blanią. Tymczasem Blania brylował, markując wielce poważne badania emilcińskiego UFO.
W efekcie opowieść o "polskim Roswell" poszła w świat.
Płetwy z kosmosu
Teoria Rdułtowskiego, której – jak sam przyznał – brak najważniejszego dowodu, a więc potwierdzenia hipnozy rolnika Jana Wolskiego, spotkała się z wielką burzą w środowisku ufologicznym i wśród fanów historii z Emilcina.
Wobec autora sformułowano szereg zarzutów dotyczących nieścisłości i przekłamań w zrelacjonowaniu sprawy. Fundacja Nautilus przeprowadziła wywiady z synem Wawrzonka oraz jego żoną. Oboje stanowczo zaprzeczali, by Wawrzonek kiedykolwiek interesował się hipnozą (żona jednak przyznała, że pierwotnie potwierdziła tę sprawę). Z kolei rzekomy odcinek programu telewizyjnego z zahipnotyzowanym Wawrzonkiem miał nigdy nie zostać wyemitowany.
Nie da się ukryć, że historia z Emilcina posiada jednak kilka mielizn, które poważnie nadszarpnęły jej wiarygodnością. Otóż Blania-Bolnar przyznał, że pod jego wpływem Jan Wolski podawał celowo nieprawdziwe elementy wyglądu obcych. Chodzi o nieszczęsne błony pławne między palcami i czerwone okręgi na piersiach. Ta część wyglądu kosmitów została wymyślona. Po co?
Na pomysł wpadł Bolnar. Chodziło mu o "odsianie" najróżniejszych kłamców i "oszołomów", którzy zwracaliby się do niego z opowieściami o UFO. W tamtym czasie, gdy o Emilcinie zrobiło się głośno, do Bolnara miała się zgłaszać masa ludzi twierdzących, że widzieli kosmitów. By oddzielić "ziarno od plew", badacz wymyślił pułapkę, a mianowicie właśnie owe fikcyjne błony między palcami. Jeśli wśród elementów wyglądu obcych pojawiłyby się owe błony, znaczyło to, że świadkowie historię po prostu zmyślili i wzorowali się na relacji Wolskiego.
UFO EMILCIN 1978
Pomysł, nawet jeśli uzasadniony, miał jednak słaby punkt. Oprócz wskazywania konfabulantów podważał wiarygodność samego Wolskiego. Bo jeśli główny świadek pod wpływem osoby z zewnątrz wplótł w swoją relację fikcyjne elementy, to jednak rzeczywiście nie prezentował się jako osoba asertywna i niepodatna na wpływy.
Z kolei na korzyść Blani-Bolnara i Wolskiego przemawia fakt, że autor owej "pułapki" wcale się z nią nie ukrywał, a opisał ją otwarcie w swojej książce "Zdarzenie w Emilcinie", w której wyjaśnił sens całej sprawy:
Wymyślając z doktorem Kietlińskim naszą pułapkę na ufo-kłamców, wiedzieliśmy, że jest to narzędzie pełniące dwie funkcje: nie tylko środek falsyfikacji doniesień, ale także środek weryfikacyjny. Z jednej strony pozwalał odcedzić zmyślone relacje – jeśli pojawiłyby się w nich fałszywe elementy; zaś z drugiej dawał do ręki przekonujący dowód – gdyby przy identyczności opisu istot, fałszywe elementy nie wystąpiły.
Śmigłowce zamiast UFO?
Czy prosty rolnik ze wsi na Lubelszczyźnie, nieoczytany w literaturze science fiction ani w relacjach ufologicznych, w czasach, gdy nie każdy miał w domu telewizor, mógł tak przekonująco zmyślić spotkanie z obcymi? A może nie kłamał, tylko ludzie z zewnątrz zaczęli do jego opowieści dokładać kolejne fikcyjne elementy i zmyślone interpretacje?
Po głośniej książce Rdułtowskiego pojawiła się kolejna publikacja Krzysztofa Drozda ("Emilcin. W poszukiwaniu prawdy"), byłego milicjanta komendy w Lublinie, który był blisko tamtych spraw i który przez kilkadziesiąt lat prowadził własne śledztwo w sprawie spotkania z kosmitami. Wskazywał na luki w śledztwie Zbigniewa Blani – Bolnara. Podkreślał m.in., że Bolnar nie sprawdził lotów śmigłowców z dwóch miejscowych lotnisk niedaleko Emilcina. Jedno jest pewne: potencjał Emilcina jest tak wielki, że ukaże się jeszcze niejedna publikacja na temat tamtego incydentu.
Jeśli chodzi natomiast o teorię Rdułtowskiego o zahipnotyzowanym Janie Wolskim i "zakodowaniu" w jego umyśle fałszywych wspomnień z kosmitami, brzmi ona niczym gotowy scenariusz na hollywoodzki film z pogranicza kryminału, thrillera, fantastyki i komedii. Kto wie, może z czasem także przedstawiciele 10. muzy schylą się po taką perełkę, a perypetie rolnika z Lubelszczyzny z zielonymi ludzikami zobaczymy na dużym ekranie.
O AUTORZE
Marcin Moneta- Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarz, publicysta, redaktor TVP3 Wrocław. Od lat współpracuje z czasopismami popularnonaukowymi, historycznymi i kryminalnymi. Publikował teksty m.in. w magazynach "Świat Wiedzy", "Focus Historia", "Wiedza i Życie", "Detektyw" i "Śledztwo".