Historia nie jest zero-jedynkowa
Beard kończy swoją opowieść na roku 212, kiedy to cesarz Karakalla zdecydował się na przyznanie wszystkim (powtórzmy: wolnym) mieszkańcom imperium statusu pełnoprawnych obywateli Rzymu. Autorka powątpiewa w szlachetne pobudki cesarza. Niewykluczone, że ów akt łaski był motywowany kwestiami ekonomicznymi. Jako że w cesarskim skarbcu dało się zauważyć pewne braki, postanowiono uzupełnić je przy pomocy podatków ściąganych z najdalszych zakątków państwa. Beard sugeruje jednak, że tego typu operację dałoby się przeprowadzić bez nadawania mieszkańcom imperium specjalnych przywilejów. Czy mamy w takim razie do czynienia z happy-endem i zwycięstwem demokratycznego i równościowego sposobu myślenia? Niekoniecznie.
Prawo wprowadzone przez Karakallę nie załatwiło problemów cesarstwa: "Po tysiącu lat 'obywatelski projekt' Rzymu został zakończony i rozpoczęła się nowa epoka. Nie była to jednak epoka pokojowej, wielokulturowej równości (...) Dekret o obywatelstwie był tylko jednym z elementów łańcucha transformacji, zaburzeń, kryzysów i inwazji, które w III wieku odmieniły rzymski świat nie do poznania". Czy w takim razie autorka sugeruje, że odejście od podziału na równych i równiejszych to początek upadku? Znów pudło. "SPQR..." zachęca po prostu do odejścia od zero-jedynkowego rozumienia historii, zwraca uwagę na wieloznaczność dziejów każdego narodu i przestrzega przed jednostronnymi interpretacji tychże. A ponadto, łączy naukową wnikliwość z narracyjną swadą i publicystycznym zacięciem, co sprawia, że jej książce nie grozi raczej los obszernego akademickiego tomiszcza, które dogorywa w zapomnieniu na półce uczelnianej biblioteki.
Mateusz Witkowski/ksiazki.wp.pl