Do tej pory jakimś cudem udawało mi się unikać twórczości Trudi Canavan. Z tego, co o niej czytałam tu i ówdzie, wywnioskowałam, że pisze schematyczne fantasy, tak bilansując klisze fabularne, by na pewno uzyskać kolejny bestseller. Pierwszy raz udało jej się dokonać tej sztuki Trylogią Czarnego Maga,i od tej pory trylogii się trzyma. Złodziejska magia to pierwsza odsłona czwartego takiego cyklu w dorobku australijskiej autorki. Co ma do zaoferowania na niemal sześciuset stronach?
Mówiąc w największym skrócie: dwa życiorysy, które śledzimy naprzemiennie, każdy w pięciu odsłonach (w sumie powieść podzielona jest na dziesięć części, z których najdłuższe są pierwsze dwie, zajmujące niemalże połowę objętości, i zwieńczona epilogiem). Pierwszym z dwójki bohaterów jest Tyen Ironsmelter, młodzieniec z niezbyt zamożnego, robotniczego domu, studiujący jednocześnie magię i historię w Akademii w Belton, jednym z najważniejszych miast Imperium. Gdy podczas wyprawy poszukiwawczej chłopak odkrywa w tysiącletnim grobowcu książkę o niezwykłych właściwościach, jego życie poważnie się komplikuje. Choć ma on najlepsze intencje, podejmowane przez Tyena decyzje szybko zmuszą go do porzucenia dotychczasowego życia, planów na przyszłość i radykalnej zmiany poglądów dotyczących społeczeństwa oraz - przede wszystkim - magii...
Drugą protagonistką pierwszego tomu Prawa millenium jest Rielle Lazuli, córka zamożnych właścicieli farbiarni z Fyre. Żyje w zupełnie innej społecznej rzeczywistości, podporządkowanej rygorystycznym prawom wiary w Aniołów. Tutaj monopol na stosowanie magii należy do kapłanów, zwykłym ludziom nie wolno tego robić, gdyż używanie magii traktowane jest jako okradanie Aniołów i skazuje duszę odstępcy - zwanego splamionym - na wieczne potępienie. Samo tylko posiadanie magicznych zdolności może przekreślić szanse kobiety na korzystne zamążpójście, dlatego Rielle, za radą ciotki, od dzieciństwa ukrywa przed światem fakt, że widzi ślady użycia magii, tak zwaną skazę. Nawet nie myśli o tym, by zrobić ze swoich umiejętności użytek. To się jednak zmienia, gdy dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jako córka „nieczystych” rzemieślników i tak nie ma - wbrew złudzeniom i ambicjom matki - szans na poślubienie kogoś, kto byłby dostatecznie wpływowy, a jednocześnie by jej się spodobał. W tym samym czasie młoda kobieta poznaje
Izare’a, dzielącego jej malarską pasję, ale o wiele bardziej utalentowanego i utrzymującego się - między innymi - z malowania religijnych fresków. Splot okoliczności popycha Rielle w jego ramiona, a to nie może się skończyć dobrze...
Jak widać, mimo znaczących odmienności w światach przedstawionych, ogólny schemat fabularny w obu głównych wątkach jest dosyć podobny. Tyen żyje w swoistej epoce oświecenia, choć i w jego kraju kobietom nie wolno studiować magii. Używana jest tam ona przede wszystkim do napędzania wysoko rozwiniętej technologii, a ciągły postęp sprawia, że potrzeba coraz większych ilości tego specyficznego paliwa, którego światowe zasoby, jak łatwo się domyślić, nie są bynajmniej nieskończone. Rielle dorasta w państwie religijnym, gdzie rolą kobiety z dobrego domu jest ładnie wyglądać, rodzić dzieci i nie odzywać się za często. Sama pragnie czegoś innego, prawdziwej miłości i prawa do samorealizacji, a są to pragnienia - jak na standardy Fyre - wywrotowe. Do najciekawszych elementów powieści należy sama koncepcja magii, w tym szczególnie jej związek z ludzką kreatywnością, a także odnaleziony przez Tyena niezwykły wolumin, o którym jednak nie napiszę nic więcej, bo Złodziejska magia niczym ponadto specjalnie nie
zaskakuje.
Poza tym jest bowiem wręcz boleśnie standardowo - zarówno Tyen (szybciej), jak i Rielle (pod koniec powieści), okazują się posiadać ponadprzeciętne magiczne zdolności, nie po to bowiem zostali bohaterami tej historii, by okazać się przeciętnymi ofiarami swoich spontanicznych decyzji. Rzekomo zaskakujące zwroty akcji daje się przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem. Sami bohaterowie naszkicowani są użytkowo grubą kreską - Rielle to zakochana, wrażliwa malarka, Tyen to obsesyjnie przestrzegający reguł wynalazca z ambicjami i jak najlepszymi intencjami. A, jeszcze umie kierować aerowozem. Więcej o nich wiedzieć nie musimy. I nie będziemy. Do tego dochodzi prosty, neutralny stylistycznie, nieprzeszkadzający w lekturze, ale też jej nieuprzyjemniający język. Tłumaczenie Izabelli Mazurek jest chwilami nieco dziwne językowo, chyba przysnęła redakcja, co akurat Galerii Książki zwykle się nie zdarza, ale pewnie chciano jak najszybciej dać czytelnikowi potencjalny bestseller. Najgorzej jest, o dziwo, na początku, ale w
skali całego utworu takich „potknięć” nie ma w sumie zbyt wielu. Choć jest też ewentualność, że po prostu się przyzwyczaiłam.
W sumie Złodziejska magia należy do najgorszego dla recenzenta typu książek, to jest bezbolesnych w czytaniu, ale - poza drobiazgami - tak schematycznych, że choć trudno im coś poza wtórnością zarzucić, to zarazem nadspodziewanie łatwo o nich zapomnieć.