Maniera zapisu (którą właśnie naśladuję)
bardzo męcząca dla odbiorcy. Przypuszczalnie miała przypominać „odsłony”, o których mowa w tytule, ale raczej irytuje brakiem płynnej narracji, urwanymi obrazami.
Odnosi się wrażenie,
jakby autor nie umiał połączyć poszczególnych informacji w spójną całość, którą można byłoby spokojnie czytać, bez wrażenia, że jest się przerzucanym z jednego wideoklipu do drugiego. Drażni też niekiedy zbyt patetyczny styl: widać w nim wpływ języka epoki , w której żyła i pracowała gwiazda dwóch kontynentów.
Te zastrzeżenia
nie zmieniają jednak faktu, że – choć to już bodaj trzecie wydanie obszernej pracy Szczublewskiego, choć tym razem pod zmienionym tytułem – jest to praca bardzo cenna dla wszystkich wielbicieli teatru i talentu Heleny Modrzejewskiej. Biografia jest szczegółowa, bogato udokumentowana. Autor wykorzystuje fragmenty recenzji, komentarze z epoki, reportaże z przedstawień, zapiski samej aktorki, uwagi ze strony scenicznych rywalek, dokumenty państwowe, księgi kościelne, listy przyjaciół, znajomych, wspomnienia tych, którzy z Modrzejewską mieli bliższy kontakt. Pojawiają się informacje dla aktorki mało wygodne, których w dyktowanych przez siebie biogramach starannie unikała lub które podawała w takiej wersji, jaką uznawała za najbardziej odpowiednią. Szczublewski pisze o jej niepewnym pochodzeniu – była nieślubną córką krakowskiej wdowy, o pierwszym, starszym o piętnaście lat kochanku, który uwiódł ją, gdy miała lat czternaście, o tułaczce po różnych teatrach z dwójką pozamałżeńskich dzieci, rozpaczy po śmierci
jednego i porwaniu drugiego, odzyskanego dopiero po czterech latach.
Autor stara się życie gwiazdy pokazać obiektywnie, bez wielkich upiększeń: jako trudną i bolesną drogę z krakowskiej kawiarni matki, przez mniej lub bardziej prowincjonalne teatry, na których grywała w roku 140 ról, aż do najważniejszych scen Europy i Ameryki. Helena, już po szkole klasztornej – matka inwestowała w edukację licznego potomstwa – kształci się sama w domu, pracuje nad głosem, uczy języków, dopracowuje role: a wszystko po to, by „jeszcze przed trzydziestką zostać najlepszą polską aktorką”, by „stać się wielką”. Początki były trudne: podobała się publiczności, ale nie było dla niej pracy w dobrych teatrach. Szansę rozwoju dawała scena w Wiedniu, ale to były czasy powstania styczniowego, więc polska widownia okrzyczałaby ją zdrajczynią. Dzięki talentowi i uporowi Modrzejewska pnie się po szczeblach kariery w polskich teatrach; podbija Kraków i Warszawę, mimo wielkiej niechęci ze strony dotąd oklaskiwanych aktorek. Z mężem, Karolem Chłapowskim, wyrusza na podbój Ameryki. Modrzejewska zmienia
się w Modjeską, a czytający afisze myślą, że to nazwa jakiegoś „nowego proszku do zębów albo zdrowotnych płatków zbożowych lub lekarstwa na reumatyzm” (s. 288). Nie wiedzą, gdzie leży Polska, nie ma jej na mapie, więc nie istnieje. Porównywana z najlepszymi ówczesnymi aktorkami, jak Sarah Bernhardt, zdobywa jednak serca widzów, którzy nawet nie umieją wymówić jej nazwiska. Obraca się w towarzystwie sław, hołdy składają jej politycy, artyści; zauroczony jest nią Sienkiewicz. Wszystkich tych szczegółów czytelnik może się dowiedzieć z biografii Szczublewskiego: zapomnianych, rozproszonych szczegółów z życia wielkiej aktorki, podanych z wielkim wyczuciem.
A kiedy wszystko się kończy, kiedy ciało sprowadzone z Ameryki spoczęło na krakowskim cmentarzu Rakowickim, można pomyśleć, co by też się stało, gdyby tak Helena poddała się po opinii ważnej krakowskiej aktorki Hubertowej, która oceniając grę 16-letniej Heleny orzekła, że stratą byłoby uczenie jej zawodu, bo nie ma krzty talentu, bawi się rolą. I dodała, że lepiej ją trzymać w domu niż robić z niej miernotę. Dziś mało kto pamięta, kim była Hubertowa. Kim była wyśmiewana przez nią Modrzejewska, de domo Mizell, po matce Benda, wiedzą wszyscy.