2025 kilometrów pieszo, ciężarówką i autostopem, litry wódki, kilogramy złota i śmiech przez łzy. Cały ten ciężar Hugo-Baderowej podróży zdołała udźwignąć szamanka Dora.
„To, co trzymam w ręku, zebrałam z ciebie. To są twoje złe doświadczenia z podróży, którą właśnie skończyłeś, złe wspomnienia, źli ludzie, niemoc, choroby, wódka, strach, zmęczenie… Oczyściłam cię. I wszystkich ludzi, którzy przeczytają twoją książkę i nie sprawi im to przyjemności.”
To, co pozostało, to człowiek w swej prawdziwej postaci. Nie zawsze szczęśliwy, lecz często szlachetny, doświadczony przez los, jednak wciąż pełen nadziei na lepsze jutro.
Fragmenty Dzienników kołymskich mieliśmy okazję poznać w Gazecie Wyborczej. Dzięki najnowszemu reportażowi Jacka Hugo-Badera możemy je po raz pierwszy przeczytać w całości. Pamiętnik z podróży, wymieniający kolejne wydarzenia, jest niewątpliwie interesujący, jednak o niezwykłości książki zadecydowały przede wszystkim dodatkowe fragmenty, opisujące co ciekawszych ludzi, których na swej drodze spotkał reporter. Każda z osób, przy której Hugo-Bader zatrzymał się chociażby na chwilę, mogłaby z powodzeniem stać się samodzielnym bohaterem kilkusetstronicowej biografii.
W miarę czytania uderza do głowy niesamowitość historii, mącąc silniej niż wszechobecny alkohol: oprócz wspomnianej szamanki poznajemy beztroskiego oligarchę, córkę zbrodniarza poprzedniego systemu, poszukiwaczy złota, byłego żołnierza zmagającego się z depresją, redaktora niewielkiej gazety i jego niesamowitego psa, oraz wielu innych. Wszystkim im przyszło żyć w czasach przełomu – pamiętają jeszcze lata świetności ZSRR, ale wspomnienia o łagrach, przewijają się w rozmowach „tubylców” coraz rzadziej. Z jednej strony pamięć o ofiarach zbrodniczego systemu zaciera się, z drugiej - do dziś żyje wśród mieszkańców powiedzenie, że główny trakt kołymski usłany jest trupami.
Hugo-Badera nie interesuje przeszłość, choć przygląda się jej, czytając chociażby opowiadania Szałamowa. Życie łagrowe opisywali Sołżenicyn , Gustaw Herling-Grudziński , czy Anne Applebaum . Jacek Hugo-Bader chce się dowiedzieć, jak wygląda „potem”. Nie rezygnując z powrotu do trudnej historii, z reporterską zaciętością docieka: jak się dzisiaj żyje w kranie, która tak gęsto spłynęła krwią? Okazuje się, że istnieje sporo osób, które mimo trudnych przeżyć swą matuszkę Kołymę kochają. Hugo-Bader nie poddaje się zdziwieniu, ani nie traktuje nikogo z góry – pochyla się nad każdym człowiekiem i niemalże magicznie rozwiązuje języki i otwiera serca, a czytelnikom pokazuje zakątki ludzkiej duszy, których nie skalał dotąd obecnością żaden innych człowiek.
Łatwo o zarzut, że opowieści są mocno przesadzone, że to wręcz niemożliwe, by we wszystkich opisanych przez Hugo-Badera postaciach odbiła się esencja rosyjskości. A jednak. Reporter nie traci czasu na opisywanie swoich przeżyć wewnętrznych, choć mógłby skupić się na trudach odbytej podróży, na setkach kilometrów przebytych w niełatwej samotności. Całą swą energię poświęca drugiemu człowiekowi. Interesuje go wszystko – od kilku kochanek Jurija, po miliony rubli oligarchy.
Z reportaży Mariusza Wilka wynika, że w łagrowej Rosji w zasadzie nic się nie zmieniło, Ryszard Kapuściński przedstawia chaos panujący w postsowieckim imperium, Hugo-Bader osiąga kolejny poziom, udowadniając, że „nowe”, choć niezrewolucjonizowane w końcu nadeszło, fragmentarycznie zatrzymując się w przeszłości chyba już na zawsze. Reporter nie będzie nadużywał w stosunku do szamanów określenia „koloryt lokalny”, nie będzie skupiał się na „tradycjach” kolejnych pokoleń poszukiwaczy złota. Surowa natura północno-wschodniej Rosji wymaga, by wszystko działo się na nowo, by człowiek wciąż zmagał się nie tylko z wrogim klimatem ale i z samym sobą. Dzięki temu, Hugo-Baderowi udało się zajrzeć w głąb rosyjskiej duszy i opisać, to, co dotychczas wydawało się niedefiniowalne. Do tego licznie pojawiające się rusycyzmy, nadają barwy pięknemu i bogatemu językowi reportażu. Lektura, do której powraca się z przyjemnością.