Górski: Przeraża mnie, gdy ludzie wypisują, że "Masa" "zdradził chłopaków"
- Po filmie o Nikosiu przetoczyła się burza komentarzy, że romantyzujemy życie gangsterów. Często w filmach gangsterzy zaczynają się jawić jak jacyś rycerze. A to bzdura, o czym zawsze mówił "Masa", punktując, że gangsterzy to chorągiewki - mówi w rozmowie z WP Artur Górski. Pisze o gangsterach, "Masie", a tym razem serwuje "Przemytnika".
Magda Drozdek: Ilu zna pan gangsterów?
Artur Górski: Kilkuset. Poznałem to środowisko głównie dzięki "Masie". On dla tej mojej "edukacji" zrobił najwięcej i nie ma co z tym dyskutować. Ale gangsterów poznawałem także jako korespondent wojenny, choćby na Bałkanach, czy pracując nad książkami o rosyjskiej mafii. Tu wiele zawdzięczam byłemu rezydentowi tej struktury przestępczej w Polsce.
Ilu z tych gangsterów zasługuje na książki?
Wielu. Prawie o każdym dałoby się napisać książkę, a przynajmniej jakiś dłuższy tekst. Wiem, że uchodzę za tego, co robi z gangsterów celebrytów, ale to bzdura. Prawda jest taka, że opowieści gangsterów, przemytników są po prostu ciekawe. Nie mówimy tu o moralności, ale o atrakcyjności literackiej. Można się oczywiście zastanowić, czy pisanie o przestępcach powinno być ciekawe, ale wtedy należałoby też potępić całe środowisko filmowe, które "żyje z przestępczości" od samego początku kina.
Zobacz: Kulisy seksbiznesu. B. gangster mafii pruszkowskiej o prostytucji w Polsce
Bohatera "Przemytnika" nazwałby pan gangsterem?
Jeśli gangster to po prostu członek grupy zorganizowanej, gangu, to tak. Jest jeszcze to powszechne przekonanie, że gangster to człowiek niebezpieczny, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Mój bohater taki nie jest. To facet, który fascynował się filmami, był członkiem dyskusyjnego klubu filmowego. Gdyby nie filmy, to pewnie nie zostałby gangsterem.
Wkraczał w dorosłość, gdy upadał PRL i tworzyła się nowa rzeczywistość. Także obyczajowa. Można było wtedy pozwolić sobie na więcej, bo policja była słaba, a wymiar sprawiedliwości nie radził sobie z osądzaniem przestępców. Mój bohater był obserwatorem tej rzeczywistości. Stwierdził, że może "fajnie" byłoby należeć do świata, w którym da się zarobić dużo większe pieniądze, a jednocześnie przeżyć przygodę niczym z "Chłopców z ferajny".
Poznał go pan dzięki "Masie"?
Nie, odezwał się do mnie, bo wiedział, kim jestem i co piszę. Chciał mnie po prostu poznać. Nie myśleliśmy o książce – to raczej ja, słuchając go, wymarzyłem sobie powieść o przemytniku narkotyków. Żeby było jasne, "Przemytnik" to nie są spisane jeden do jednego wspomnienia tego człowieka. Jego opowieść jest trzonem książki. Reszta to historia innych przemytników, których miałem okazję spotkać – choćby w byłej Jugosławii.
Co konkretnie pana zainteresowało w jego opowieściach? Kwestia międzynarodowego przemytu narkotyków?
Tak, to też. Oprócz tego kwestia tego, jak werbuje się do grupy przestępczej. Ciekawe są też realia lat 90., w których funkcjonowali przestępcy. Ja zresztą też mam do tych czasów sentyment, choć jak czasem pomyślę o wszechobecnej mafii na polskich ulicach, to przechodzą mnie ciarki.
Bohater pana książki przemycał heroinę w egzotycznych przyprawach.
Dość powszechny patent, bo psy przez mocną woń przypraw nie mogły wyczuć narkotyków. Ale zdarzały się wpadki. Gdy poczyta się doniesienia ze świata, to wpadki zdarzają się cały czas. Nieustannie pisze się o tym, że zatrzymano gdzieś jakiś statek i w ładunku znaleziono kokainę. Przemyt jest coraz większy, więc i wpadek jest coraz więcej.
Narkotyki w ładunku z ogórkami kiszonymi? Wspomina pan o tym w książce. Dzisiaj pomysłowość jest jeszcze większa?
Skala przemytu jest coraz większa. Niestety. W latach 90., w których toczy się akcja książki, nie przemycano narkotyków na statkach na taką skalę jak dziś. Głównie wykorzystywano kurierów, którzy w brzuchu przewozili narkotyki. W książce "Ruscy Narcos", którą pisałem ze wspomnianym Nazarem M., przedstawiliśmy, jak na zlecenie amerykańskich służb rozpracowywał kartele w Kolumbii i Wenezueli.
Mówił mi o wyspach, na których przygotowywano przemytników do zadań. Całe dnie spędzali na połykaniu kapsuł zrobionych z marchwi, po to, żeby przyzwyczaić żołądek do określonego ciężaru i gabarytu. Sprawdzano też, jakie pH ma ich kwas żołądkowy – czy aby kapsuły z narkotykami nie rozpuszczą się w ich wnętrznościach. Groziło to i śmiercią kuriera, i stratą finansową dla karteli.
Bohater "Przemytnika" nie musiał nic połykać, żeby przemycać.
Nie, przewoził narkotyki w torbie ze skóry krokodyla, za co też trafił do więzienia.
Pana bohater uwierzył w filmowy, bajkowy obrazek gangstera?
Oczywiście, że tak. To kamyczek do ogródka filmowców. Po filmie o Nikosiu przetoczyła się burza komentarzy, że romantyzujemy życie gangsterów. No i trudno się dziwić, bo filmowcy pokazują ich albo jako postacie romantyczne, albo w niektórych wypadkach – groteskowe i karykaturalne, jak np. w serialu "Odwróceni". Mój bohater nabrał przekonania, że ten świat jest fajny i warto go posmakować.
Owszem, wszyscy wiemy, że przestępca jest ze złej strony mocy, ale ludzie chcą wiedzieć o nim więcej. Może on ma jakieś uczucia? Może ma kodeks honorowy, którego przestrzega? Może żyje na krawędzi, wiedząc, że w każdej chwili może stracić życie i te kodeksy są niemożliwe do przestrzegania? Często w filmach gangsterzy zaczynają się jawić jak jacyś rycerze, którzy ochraniają Świętego Graala. A to bzdura, o czym zawsze mówił "Masa", punktując, że gangsterzy to chorągiewki, które idą za tymi, od których mają jakieś korzyści. Nie ma tu w żadnym aspekcie romantyzmu.
Ale po tym wysypie historii gangsterów w popkulturze to można odnieść wrażenie, że mają życie pełne przygód. Wieczna impreza. Hulaj dusza.
Taka jest prawda, że mają życie pełne przygód. Tylko pytanie, czy ktoś uważa wieczne imprezy z alkoholem i narkotykami za coś fascynującego, czy za coś obrzydliwego. Ja opisuję ten świat, ale on mi pod żadnym pozorem nie imponuje.
Mam wrażenie, że wielu osobom imponuje i zapominają, że gangsterzy łamali ludziom kręgosłupy.
Oczywiście, że się o tym zapomina. Jestem przerażony społecznym odbiorem "Masy". Piętnuje się go za to, że odszedł z mafii i po jego zeznaniach rozbito największą grupę przestępczą w Polsce. Przeraża mnie, gdy ludzie w internecie wypisują, że "Masa" "zdradził chłopaków", że to konfident. Czy naprawdę chcielibyśmy, żeby te "chłopaki" do dziś latały po mieście? Z jednej strony ludzie burzą się na mnie, że opisuję życie gangsterów, a z drugiej oburzają się na "Masę", że on pogrążył przestępców. No, ale do tego braku konsekwencji zdążyłem się już przyzwyczaić.
Czuje pan jakąś odpowiedzialność na sobie przez to, że pisze o świecie przestępców?
Ludzie przypisują mi w tym względzie jakąś odpowiedzialność. Niedawno przeczytałem, że to ja stworzyłem Vegę, Kawulskiego i całą resztę, jak to określono "patoblogerów". I Najmana też. Pisząc książki gangsterskie, nie mam najmniejszego zamiaru pokazywać romantyki gangsterskiej. Nigdy nie chciałem przedstawiać ich jako fajnych ludzi.
Moim zdaniem książki moje i "Masy" są największym oskarżeniem polskiej mafii, jakie ukazało się na rynku wydawniczym. Jeśli ktoś twierdzi, że ja ich wybielam, to niech dana osoba przyjdzie i pokaże konkretny fragment książki, z którego to będzie wynikało. Nawet "Masa" się nie wybiela, bo opisuje paskudne rzeczy, których był sprawcą. Czuję się natomiast trochę odpowiedzialny za to, że dałem impuls do pewnego trendu w popkulturze.
Bohater "Przemytnika" jeździ sobie po świecie, trochę mu się noga powinie, ale uniknie kłopotów. Jak spotyka straż graniczną, to też mu się udaje wykaraskać z problemów. Idzie do więzienia, ale w sumie nie jest najgorzej. Ktoś powie: no bajka.
Ale w końcu dopada go sprawiedliwość i wręcz przesadnie go czołga. Ociera się też o amerykańskie służby specjalne… Jemu się tylko wydaje, że gra w filmie. Trafia i do lasu pod Warszawą, gdzie zostaje ciężko pobity, i za kratki.
Mówił pan kiedyś, że po rozmowach z "Masą" musiał pan odreagowywać w filharmonii.
Jestem zapalonym melomanem, więc w filharmonii czy w operze jestem co tydzień. Powiem pani, że pieniądze, które zarabiałem na książkach o Masie, przeznaczałem na wyjazdy do najlepszych sal muzycznych w całej Europie. Od Nicei po Wiedeń. Od Berlina po Tel-Awiw.
"Masa" wie?
Wie. Umówiliśmy się, że jak będę u niego w mieście, to idziemy razem do filharmonii. Miesiąc później już był za kratkami. Ale jeszcze nie wszystko stracone.
Dalej musi pan odreagowywać po rozmowach z gangsterami?
Kiedy byłem nowicjuszem w świecie gangsterów, to było to tak silne przeżycie, że musiałem odreagowywać. Wchodziłem w ten świat bardzo głęboko. W jednym z wywiadów przyznałem kiedyś, że pewnego roku na święta dostałem sześć życzeń i wszystkie pochodziły od gangsterów, a od "zwykłych Kowalskich" ani jednego, bo ci się ode mnie odwrócili. Znajomi i koledzy z redakcji sądzili, że mam już swój nowy świat.
W ostatnie święta też dostał pan życzenia od gangsterów?
Z "Masą" składamy je sobie cały czas. I jeszcze kilku innych przysłało.
Świat gangsterów pana jeszcze szokuje?
Absolutnie nie. Choć chłopaki nie dają o sobie zapomnieć.
Również nie. Dziwi mnie społeczne oburzenie. Nikt nie zaproponował "Słowikowi" funkcji prezesa Polskiej Akademii Nauk, prymasa Polski czy ministra kultury. On ma reklamować organizację, w której bokser walczy z byłym wysoko postawionym gangsterem. "Słowik" jest cały czas w swoim świecie. Zresztą, kiedyś był dużo większym celebrytą.
Szykują się kolejne książki o gangsterach?
Chyba tak, wydawca widzi potencjał. Rozmawiamy o kolejnych książkach, też w podobnym klimacie.
"Przemytnik" Artura Górskiego został wydany przez Skarpę Warszawską. Książka miała swoją premierę 26 stycznia 2022 r.