Jael Neeman urodziła się w kibucu Jechiam, założonym w latach czterdziestych dwudziestego wieku na wzgórzu u stóp galilejskiej twierdzy krzyżowców. Urodziła się tam, gdzie nazwiska były burżuazyjnym wymysłem, a sam przymiotnik „burżuazyjny” stanowił słowo-klucz, synonim wszelkiego zła. Wychowywała się w świecie, w którym żyło się dla syjonizmu, socjalizmu i braterstwa narodów, nie mając pojęcia ani o tych narodach, ani nawet o swoich sąsiadach. W wieku dwudziestu lat opuściła kibuc i zaczęła żyć - studiowała literaturę, filozofię, pracowała jako redaktorka. Usiłowała opowiadać ludziom o rzeczywistości, którą współtworzyła, brakowało jednak słów, sformułowań, a może przede wszystkim – zrozumienia. W 2011 napisała autobiograficzną pracę, zatytułowaną Byliśmy przyszłością, nominowaną do Nagrody imienia Sapira. Wydana nakładem oficyny „Czarne” w serii „Historia”, trafiła właśnie na polskie półki księgarskie.
Majakowski pisał kiedyś, że jednostka jest niczym, jednostka jest zerem. Engels porównywał małżeństwo do niewolnictwa, „gdy pomyślność i rozwój jednego człowieka zostają osiągnięte poprzez cierpienia i ucisk innych”. Innemu marksiście wydawało się, że rodzina stanowić będzie konkurencję wobec autorytetu państwa, ergo należy ją, za wszelką cenę, wyeliminować. Założenia te idealnie udawało się wdrażać w izraelskich kibucach – jak się okazało, do czasu. Neeman, w Byliśmy przyszłością, bardzo dobitnie pokazała wydrenowanie z liczby pojedynczej, z „ja”. Są tutaj tylko „my”, system zamordował indywidualizm, wtłaczając w chory świat, w którym liczy się masa, kolektyw, nie jednostka. U progu tego świata zabrano autorce nowe buciki, bo były „za bardzo prywatne”. Tu dziecko może i należy do rodziców, ale odpowiedzialność za opiekę i wychowanie
spoczywa na kolektywie. Pojęcie rodziny jest czymś odległym, nierealnym, fantasmagorycznym. Nawet randki podbudowane są ideologicznie, zaś wychowanie w socjalistycznym raju zaczyna się tuż po urodzeniu. Bazuje ono na założeniu ograniczenia ingerencji dorosłych (których obecność stanowi naruszenie świętej zasady egalitaryzmu) i kroczenie przez życie w grupie rówieśniczej, „równych sobie”, grupie wypełniającej przestrzeń życiową. To zespolenie, stanie się litą masą, było jedynie pozorne, de facto nadrzędnym celem i sensem bytu kibuców nie było spojenie, a rozdzielenie, uwolnienie od rodziców, przyzwyczajeń, nawyków, co skrywało się pod pojęciem „burżuazyjnej natury rodziny”. Kiedy do kibucu przyjechały w gościnę dzieci z Reszafim, bohaterka przez trzy noce spała w domu rodzinnym. Jak napisała, spała snem dziwnym, pełnym lęków – bliskość rodziców była dla niej czymś chorym, szalonym, nie mogła się doczekać ranka. Dorośli i dzieci trwali w dwóch, nieprzystających do siebie, światach, odmiennych rzeczywistościach
pozbawionych jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Neeman, przedstawiwszy historię powstania Jechiam, opisuje kibucową codzienność – szkołę, pracę w gospodarstwie dziecięcym, klasie i salach – wszystko, co składało się na bezradne tkwienie w systemie przypominającym zakłady penitencjarne. Ot, zsynchronizowany, identyczny tryb życia, idealnie zgrane tempo, jak w zegarku. Mieszkańcy kibuców nie mieli pojęcia, co się dzieje na zewnątrz – najczęściej faszerowani byli reglamentowanymi informacjami, gęsto opakowanymi w ideologiczne frazesy. Wycieczka do Tel Awiwu miała miejsce w zasadzie tylko po to, aby uczniowie zobaczyli, jak kapitalistyczna burżuazja wyzyskuje nieszczęsnych robotników. W wieku dwunastu lat przeniesiono autorkę do placówki oświatowej, wybudowanej nie tyle by uczyć, ale by odizolować młodzież od, a jakże, burżuazyjnego wpływu rodzin i zdeprawowanych starszych członków kibuców. Liczyła się tylko praca, twórczość i współdziałanie, zaś placówka stanowiła istną kuźnię dzielnych bojowników o lepsze jutro, oddanych ruchowi i partii. Był tylko
jeden problem: mijały lata, a to jutro nie nadchodziło. Ów absurd tak bardzo był wynaturzony, że, jak podkreślała autorka, „trudno było odróżnić, gdzie kończy się praca, a zaczynamy my – i odwrotnie”.
Kiereś pisał, że w socjalizmie państwo jest logicznie i faktycznie przed człowiekiem, zatem człowiek to wyłącznie surowiec, który jest przetwarzany przez państwo-maszynę pod kątem, założonej przez państwo, idei człowieka. Ci, którzy mieli być przyszłością, stanowili właśnie taki surowiec, urabiany na chorą modłę podług widzimisię ideowców zaczytanych w marksistowskie dzieła. Ruch kibucowski był mariażem utopijnego socjalizmu i syjonizmu, z uwypukleniem absolutnego egalitaryzmu i próbą eliminacji tradycyjnych ról płciowych. Zarazem stanowił negację przeszłości i odwrócenie się od teraźniejszości, do czego nawiązuje tytuł książki Neeman. Jest on, wbrew pozorom, pełen goryczy, żalu. Bohaterowie, owszem, byli przyszłością, nie odnajdując się jednak ani w przeszłości, ani teraźniejszości. Braterstwo narodów i utopijny socjalizm zawsze należały do przyszłości, odległej, efemerycznej, nierealnej. Wypatrując jej, ludzie nie potrafili trwać tu i teraz, oderwani od korzeni, poddani ułomnemu eksperymentowi.
Zasłuchani w Międzynarodówkę, zapatrzeni w wersy „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata (…) Dziś niczym, jutro wszystkim my!” wierzyli, że będą przyszłością nie wiedząc, iż system nie nadaje się do życia, a służy li tylko do realizacji chorych ambicji. Zarazem zdawali sobie sprawę, że nigdy nie będą w stanie sprostać wymaganiom, pomimo tego, że od najmłodszych lat wpajano im, iż za wszelką cenę należy próbować. Nikt im nie powiedział, że żyją „na gwieździe, której blask dawno zgasł i która z wolna spada do morza” – ruch kibucowy już dawno tracił na znaczeniu, czasy świetności mając za sobą, stanowiąc byt przydatny tylko i wyłącznie samemu sobie. Nikt ich nie uświadomił, że stąpają po ziemi, której nikt nie chce odkrywać, w Edenie dawno zapomnianym przez komunistyczny odpowiednik Demiurga. System wszak już dawno utracił kreatora, trwając już chyba tylko dzięki sile bezwładności i inercji. Nie pamiętali, z kim trzeba się równać, do kogo dążyć, z kim bratać, komu oddać sprawiedliwość, a kto ma usłyszeć ich śpiew,
by „wyklęty powstał lud ziemi”. Pozostała tylko praca dla pracy, trwanie dla trwania, marazm, fikcja i złudne poczucie, że to, co robią, ma sens.
Wbrew wszystkiemu, pomimo tego, że bohaterowie trwali w systemie przypominającym skrzyżowanie więzienia i domu wariatów z sierocińcem, lata spędzone w kibucu były dla nich najpiękniejszym, skąpanym w złocie czasem.Byli ciekawi każdego dnia, pomimo tego, że owe dni zlewały się w jedno, stanowiąc bliźniaczy, monotonny kierat. Taka właśnie jest to książka, przepełniona nostalgicznymi wspomnieniami o dzieciństwie, młodości, pierwszych miłościach, rozczarowaniach i pytaniach o sens. Książka o trwaniu w dogorywającym systemie, który zupełnie do trwania się nie nadawał, wynaturzając idee wolności, równości i braterstwa. Zastanawia mnie tylko, ilu z tych, którzy mieli być przyszłością, opuszczając mury kibucu przypomniało sobie fragment * Biesów* Dostojewskiego , kiedy to jeden z bohaterów mówi: "Byliśmy wolni, ale od czego?” .